Kiedy piszę te słowa, chwilowo nie ma papieża. Teraz pewnie już jest nowy – wszystko wróciło do normy. I szybciutko zapomnieliśmy, że dopiero co przez kilkanaście dni w modlitwie eucharystycznej wspominaliśmy wyłącznie imię własnego biskupa… To bodaj najbardziej widoczny – z punktu widzenia codziennego życia liturgicznego Kościoła – znak sede vacante. Stanu w zasadzie nic nieznaczącego – z natury bowiem prowizorycznego i przechodniego. I być może nie warto o nim pisać – spekulacje na temat tego, jakimi drogami następca Benedykta XVI poprowadzi Kościół, są bardziej pasjonujące. Jednak chciałbym słów parę poświęcić wakansowi właśnie – trochę może z wrodzonej przekory, a trochę z powodu dość mocno zakorzenionego na śląskiej prowincji dystansu do wszelkiej władzy centralnej (która, jak wiadomo z doświadczenia, przychodzi i odchodzi). A może precyzyjniej – nie chodzi mi o sam wakans, ale o pewne wątki eklezjologiczne, które obecność papieża spycha nieraz na skraj świadomości chrześcijan. Albo i gorzej – przypominanie ich w trakcie trwania jakiegoś pontyfikatu mogłoby być uznane za atak na następcę Piotra.
Na pierwszym miejscu narzuca mi się nieodparcie wątek, który pewnie nie jest najważniejszy, jednak śląsko-prowincjonalna świadomość nie daje się obłaskawić. Pewnie powieje teraz stereotypem
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń