Są pytania bez odpowiedzi
fot. birger strahl / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 votes
Wyczyść

Przedsiębiorca z definicji jest narażony na ryzyko. Ale tego rodzaju ryzyka opresyjności państwa, które jest moim państwem nie brałem w żadnym wypadku pod uwagę. Tego nie było w żadnym biznesplanie.

Tomasz Ponikło: W 2003 roku trafił pan za kraty, bo prokurator uznał, że działał pan na szkodę własnych spółek i wbrew prawu, m.in. podczas restrukturyzacji krakowskich zakładów mięsnych. W następnym roku opuścił pan więzienie. Po 6 latach prokuratura umorzyła główne zarzuty, uznając, że nie było do nich żadnych podstaw. Nadal jednak, już 7 lat, trwa proces w pobocznej dla pana sprawie Polmozbytu. Nie dało się również cofnąć doświadczenia dziewięciu miesięcy bezprawnego aresztu i utraty materialnego dorobku; firma pozbawiona właściciela w tym czasie upadła. Czy z perspektywy 10 lat widzi pan jakiś sens tamtych wydarzeń? Nadaje im pan jakieś symboliczne znaczenie?

Lech Jeziorny: Od wielu lat staram się eliminować u siebie myślenie symboliczne. Kiedyś wyznawałem pogląd, że pewne wydarzenia mają taki właśnie dodatkowy sens. Jednak patrząc przez pryzmat nie tylko własnego doświadczenia, ale też statystyk, nie uważam, żeby można było przypisywać sens tego rodzaju traumom, które są wynikiem określonych zdarzeń. Przede wszystkim dlatego, że istnieją przypadki o wiele trudniejsze. Mamy za sobą XX wiek z jego wojnami i totalitaryzmami. Czy tamte dramaty miały jakikolwiek sens? Męczą się nad tym najpotężniejsze głowy.

Kluczowe dla mnie jest pytanie, w jaki sposób doświadczenie, które staje się udziałem człowieka, wpływa na jego zdolność do życia dalej. Trzeba do tej kwestii, co staram się robić, podchodzić w sposób świadomy. Człowiek postawiony w sytuacji skrajnej musi uruchomić w sobie całkiem nowe mechanizmy reagowania. Musi wzbudzić inne pokłady kreatywności i odporności niż do tej pory. Może po takim doświadczeniu to jest pozytywne? Ale jednak buduje ono też w życiu człowieka cały obszar spraw, którym już nie jest się w stanie zaradzić.

Niewątpliwie mogę uznać, że następnych dziesięć lat od aresztowania zbudowało we mnie znacznie większy dystans do zwyczajnych spraw, które każdy człowiek przeżywa. Ale często ten dystans jest jak szklana szyba. Oddziela człowieka od pełni życia. Odcina od spontanicznych emocji, uniemożliwia oddychanie pełną piersią. Bycie podejrzanym, a już na pewno oskarżonym, jak ja, jest piętnem, od którego trudno się uwolnić. I nie chodzi tylko o to, jak cię odbierają ludzie z zewnątrz. Akurat opinia publiczna sporo się dowiedziała o moim przypadku czy o losach Romana Kluski. Nadużycia ze strony państwa były jaskrawe. Państwo na oczach obywateli objawiło się jako struktura opresyjna wobec przedsiębiorcy. Ponieważ było to publicznie dyskutowane, nie uwiera mnie zewnętrzna strona tego życia z piętnem. Gorsze jest coś innego.

Rodzą się w człowieku mechanizmy wewnętrzne, które sprawiają, że już nigdy nie będzie się mieć w sobie takiej otwartości jak dawniej, tego samego entuzjazmu, tej samej wiary w sens podejmowanych przedsięwzięć. Wewnętrznie ograniczasz swoje możliwości. To coś nieuchwytnego, ale wpisanego w człowieka chyba już na zawsze. I to też jest ta szklana szyba. Człowiek jest już jakoś oddzielony od rzeczywistości i nie chce angażować w nią pełni swoich sił. Już nie zachowuje wobec niej – w najlepszym tego słowa znaczeniu – beztroski: „żyć i cieszyć się chwilą”. Na niebie zawisła czarna chmura. Świadomość, że ona tam jest, potrafi zepsuć nawet słoneczny dzień. Oczywiście można nauczyć się z tym żyć. Tak jak z chorobą; tak jak trzeba się pogodzić z kalectwem, z poczuciem jakiejś straty.

To tak jak doświadczenie bólu fantomowego? Kiedy człowiek straci część swojego ciała, długo ją jeszcze czuje, chce nią poruszyć, choć fizycznie ona jest już od niego odłączona?

Dobre porównanie, to rzeczywiście rodzaj bólu fantomowego po amputacji pewnych wymiarów życia, jakie prowadziłem. Nie chodzi nawet o wymiar pracy zawodowej. Chodzi o stosunek do życia, o nadzieję, którą się ma, o energię i siłę. Podłamująca jest świadomość, że człowiek ma już ograniczoną skalę możliwości, że odjęto mu skrzydła. Pamięć o tym, co zostało obcięte – brutalnie, z dnia na dzień – to faktycznie coś w rodzaju bólu fantomowego, który się od czasu do czasu odzywa; bólu pamięci o tym, co się definitywnie straciło. A pamięci nie da się leczyć tabletką. To długi i trudny proces.

Doświadczenie zła pozostaje trwałe? Odpowiedź chrześcijańska, która płynie z duchowego doświadczenia Kościoła, mówi, że ze zła można wyprowadzić dobro. Sens rodzi się więc dopiero wraz z dobrem, które powstaje „po” złu. Ale jednak samo zło pozostaje obecne?

Z pewnością zło jest trwałe w takim sensie, że powoduje trwałe zmiany, nieodwracalnie coś niszczy. Zło, którego ja doświadczyłem, wyraźnie to ukazuje. Dlatego, że dotknęło ono nie tylko mnie i moich kolegów, ale też nasze rodziny, nasze dzieci. Kiedy w PRL-u decydowaliśmy się na działalność opozycyjną, nie wiedzieliśmy, że przyjdzie Sierpień 1980, a potem przemiany 1989 roku. Każdy z nas kładł na szali swój los. Po Okrągłym Stole naturalnie dokonaliśmy różnych wyborów, ja zostałem przedsiębiorcą. Przedsiębiorca z definicji jest narażony na ryzyko. Ale tego rodzaju ryzyka – opresyjności państwa, które jest moim państwem – nie brałem w żadnym wypadku pod uwagę. Tego nie było w żadnym biznesplanie. Sytuacja oskarżenia przez państwo była więc zarazem bardzo zaskakująca i załamująca.

Znacznie ważniejszy jest tu problem dzieci. Funkcjonariusze, którzy biorą udział w tego typu opresyjnej działalności, w ogóle o tym nie myślą. A to dzieci w moim i w wielu innych przypadkach zapłaciły najwyższą cenę. Zniknięcie z dnia na dzień ojca, postawienie mu zarzutów, zamknięcie w więzieniu… Szok.

Etos, który się wyznaje, zostaje przekreślony. Wieloletni wysiłek, otwarcie fabryki, kilkusetosobowa załoga – z dnia na dzień to też zostaje przekreślone. Prokurator pozbawił mnie możliwości wykonywania pracy. Pozbawił mnie też prawa do korespondencji, bo ją tygodniami przetrzymywał w szufladzie. Zostałem również pozbawiony możliwości wykonywania praw rodzicielskich, bo prokurator utrzymywał zakaz widzeń. To było szokujące bezprawie. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiej praktyki. A była stosowana systemowo. Bo cały ten system ma doprowadzić do tego, żeby człowieka wrzucić do celi i złamać. Stąd tak dalekie ograniczanie praw.

W pierwszym dniu trafiłem do 13-osobowej celi. Dla ludzi mniej odpornych, bardziej wrażliwych, to oznacza całkowite załamanie. Niektórzy tego doświadczyli. W naszej sprawie oskarżono 16 osób, z czego 10 aresztowano, na różny czas. Moje szczęście polegało na tym, że 20 lat wcześniej otrzymałem szczepionkę, która mnie uodporniła – to było doświadczenie internowania. Osiem miesięcy w izolacji w ciężkich więzieniach. Oczywiście groza stanu wojennego była nieporównywalna, ale była to groza zewnętrzna. W więzieniu siedziało się świadomie, za coś, w imię czegoś. Natomiast areszt, w chwili, gdy ma się realizować kumulacja czteroletniego procesu trudnej restrukturyzacji, bo w takich okolicznościach zostałem aresztowany, to podważenie sensu ludzkich działań. Widziałem, jak na moich oczach wali się wielki projekt, i nie mogłem nic zrobić. Tak dopada człowieka poczucie totalnego bezsensu. Nie zamieniono mi aresztu na inny środek, żebym mógł – do czego byłem absolutnie niezbędny – sfinalizować umowy. Inwestor nie mógł się ze mną i pozostałymi aresztowanymi kolegami skontaktować, dlatego tłumaczyłem: „Nie proszę o wolność dla siebie, proszę o wolność potrzebną dla mojego zakładu, dla ludzi, którzy w nim pracują”. Mówiłem sobie – ja mogę siedzieć, byle fabryka przetrwała. Nikt nie dał wiary celowi, jakim było dokończenie wielkiego projektu inwestycyjnego i zapewnienie mu dalszego rozwoju. Zamiast tego – upadek. Nie pomogły też poręczenia od osób o niekwestionowanym autorytecie, takich jak Jacek Woźniakowski, Wiesław Chrzanowski, ks. Adam Boniecki, ojcowie dominikanie, komisja zakładowa Solidarności, kluby biznesowe – objawiła się liczna grupa ludzi dobrej woli. Bez skutku, choć przecież prawnie było to możliwe. Poczucie beznadziejności, poczucie bezsensu. To było najbardziej dotkliwe. Inwestycja warta 10 milionów euro umierała, a ja mogłem na to tylko patrzeć, wziąć na wstrzymanie, nabierać dystansu. I to jest ten dystans, o którym wspomniałem na początku: z jednej strony ułatwia życie w trudnych czasach, ale z drugiej strony blokuje człowieka w dobrych czasach. Rzeczywistość rozgrywa się za szybą.

Dziś w pańskich relacjach z dziećmi doświadczenie oskarżenia jest jakoś obecne?

Tak, bo to jest blizna, którą się zabiera w dorosłe życie. Bo to również ich prawa zostały pogwałcone. Są pytania bez odpowiedzi, są niezrozumiałe mechanizmy w państwie, które w naszej rodzinie było wartością, a teraz wreszcie wolne i demokratyczne, zamiast być gwarantem bezpieczeństwa, zaatakowało ich dom. „Teraz mogą postawić w stan oskarżenia ojca, co więc kiedyś może spotkać mnie?”. Poczucie niepewności, złość, bezradność wobec tej agresji. Zabrane poczucie bezpieczeństwa we własnym kraju. Nie mogą się z tym pogodzić. Nieprzypadkowo starsze córki swoje zainteresowania i plany życiowe ulokowały poza Polską, jedna na Dalekim, druga na Bliskim Wschodzie, gdzie spędziły już kilka lat. To były wyłącznie ich wybory.

Jak wyglądały w tamtym czasie pańskie relacje z żoną? Nagle w intymny związek wkracza ktoś trzeci, państwo, prokurator, i rości sobie prawo do powiedzenia żonie, że jej partner prowadził inne, drugie życie.

Podczas kolejnej próby podjętej przez żonę, by uzyskać zgodę na widzenie, prokurator powiedział żonie tak: „Mąż oszukał nie tylko społeczeństwo, ale oszukał też panią; był przestępcą, a przed panią to ukrywał”. To nikczemność wielkiego kalibru. Jakim prawem? Próba wpuszczenia jadu, braku zaufania, podejrzliwości – to niewyobrażalnie podła praktyka. Na szczęście nasza więź jest bardzo silna. Ale proszę sobie wyobrazić ludzi, którzy mają inną, mniej partnerską relację w małżeństwie, mniejsze doświadczenie. Po takim tekście żona może się załamać. I tak się dzieje w wielu tego typu przypadkach. Rodziny tracą wiarę w niewinność oskarżanych przedsiębiorców. To niedopuszczalne, bo prokurator nie posiada żadnego tytułu, by tak mówić. Człowiek, dopóki nie zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, w świetle prawa pozostaje niewinny.

Jak wyglądają dziś pańskie relacje z pozostałymi osobami, które trafiły do aresztu lub miały postawione zarzuty?

Generalnie dobrze, choć nie ze wszystkimi mam kontakt. Zresztą niektóre osoby poznałem dopiero na ławie oskarżonych. Na 16 osób sześć poddało się dobrowolnie karze. Rzucili ręcznik na ring. Poza jedną, wszystkie były aresztowane. To ludzie, którzy wybrali mniejsze zło. Dostali wyroki w zawieszeniu, za cenę przyznania się do winy. Tak działa areszt wydobywczy. Uznali, że nie stać ich ani finansowo, ani psychicznie, by kontynuować proces. Mieli dość, chcieli zapomnieć. Trzeba to zrozumieć. Zostali poddani próbie, której się nie spodziewali i której państwo nie miało prawa dokonywać. Jeden z kolegów został w więzieniu ciężko pobity, niemal stracił oko. Okazało się później, że został osadzony z chorym psychicznie narkomanem na głodzie. W takiej sytuacji zrozumiałe jest porzucenie walki o zasady, by wybrać wyjście najbardziej pragmatyczne. Jednak ci, którzy dobrowolnie poddali się karze, także mają swoje piętno, które zapewne czują do dziś. Być może to właśnie oni są najbardziej dotknięci konsekwencjami tego bezprawia. Poza tym nie jest im pewnie łatwo obserwować, że jednak walka z opresyjnymi metodami państwa prowadzona wśród opinii publicznej przynosi jakieś rezultaty. Zastanawiam się też, jak sytuacja nadużywania prawa przez niektórych funkcjonariuszy i urzędników wpływa na morale innych, którzy są porządni i uczciwi. Liczenie na samooczyszczenie jest naiwnością, potrzebne są głębokie zmiany systemowe.

Psychologowie zwracają uwagę, że dla osadzonego człowieka gorszy niż czas w murach więzienia jest czas wyjścia poza nie. Okazuje się, że więzieniem nie są już ściany, ale okazywany temu człowiekowi stosunek innych ludzi na wolności.

Wyjście z więzienia oznaczało szereg wyzwań psychologicznych. Musiałem się zmierzyć z bezmiarem zniszczenia. Krajobraz po bitwie był straszny, zawodowo nie było do czego wracać. Kiedy wyszedłem, moja firma już nie działała. Wiele lat wysiłków i wyrzeczeń, marzenia związane z przyszłością, plany przedsięwzięć – nic nie zostało. Zaciskanie pasa, konsekwentne rezygnowanie z własnych wynagrodzeń, żeby były na czas wypłaty dla pracowników; nawet w najgorszych czasach nie spóźniliśmy się z nimi więcej niż o miesiąc. Istniało poczucie, że idziemy razem, że wszyscy jesteśmy załogą. Ludzie rozumieli sytuację, nie żądali premii, podwyżek, również oni widzieli jakiś plan na przyszłość związany z zakładem, a ja czułem się za tych ludzi po prostu odpowiedzialny, często byli jedynymi żywicielami rodzin. Postępowanie prokuratury było więc zamachem na to poczucie solidarności i na te nadzieje. To nam zabrano. Wieloletni wysiłek poszedł na marne, wszystko zostało zaprzepaszczone. Trudno się z tym pogodzić.

Gdy siedziałem w więzieniu i kiedy z niego wyszedłem, doświadczyłem ogromnej miłości moich najbliższych i wiernej obecności przyjaciół, bardzo sobie to cenię. Z drugiej strony – była codzienność. Przecież moja rodzina nie przestała mieć potrzeb materialnych. Musiałem więc bezzwłocznie przystąpić do pracy, a ciężko jest zaczynać z takim piętnem, bez pieniędzy, bez niczego, co było wcześniej. Początki były więc bardzo ciężkie, trudny rok 2004 nie czynił ich łatwiejszym. Kilka przedsięwzięć, na które liczyłem, nie przeszło w etap realizacji. Nie udało się. Powróciłem więc do pracy wykonywanej na początku lat 90. Wykonuję ją do dziś. Zajmuję się działalnością doradczą w zarządzaniu podmiotami, ale już nie własnymi.

Bo gdy wychodziłem z aresztu, prokurator zdążył pozbawić mnie jeszcze de facto możliwości wykonywania zawodu. Nałożono na mnie zakaz zasiadania w zarządach i radach nadzorczych spółek. Nie mogłem więc zadeklarować, że jako członek zarządu ponoszę odpowiedzialność korporacyjną, straciłem tym samym główne pole realizacji swoich możliwości zawodowych. Była to ze strony prokuratora pełna perfidia. Taki zakaz nie był nikomu do niczego potrzebny. Sąd zwolnił mnie z zakazu dopiero w 2009 roku. Te sześć lat miało służyć wyłącznie uprzykrzeniu życia i również było elementem opresyjnej działalności państwa.

Wśród osób, które własnym autorytetem ręczyły za pana i Pawła Reya, zwracają uwagę zwłaszcza dwa nazwiska: Jacek Woźniakowski i Wiesław Chrzanowski. Przedwojenne roczniki z pięknymi kartami zapisanymi w latach II wojny światowej, PRL-u oraz III RP. W ich postawach była wspólna, charakterystyczna rzecz. Traktowali życie jako zobowiązanie wobec wartości ucieleśnianych przez ludzi, którzy stracili życie w imię najwyższych spraw. Dzisiejsza Polska jest już wolna od tak dramatycznych kontekstów. Ale czy – zachowując wszelkie proporcje – ten etos jest panu bliski? Obecne jest w pańskim życiu takie poczucie zobowiązania i sprawy?

Ono faktycznie pojawiło się w ostatnich latach. Z jednej strony wynika z tego, co wpisało się w moją biografię w efekcie państwowego bezprawia i z określonej wrażliwości na ludzką krzywdę. Z drugiej strony wykrystalizowało się razem ze świadomością, jaki przywilej miałem w tamtym czasie: byłem otoczony rodziną i przyjaciółmi, którzy zdali egzamin w czasie próby. To, że nie zawiedli, było niezwykłe.

Znam przypadki osób z mniejszych miejscowości, które nie miały szerszych kręgów towarzyskich i były postawione w tak ekstremalnej sytuacji sam na sam. W takich przypadkach częstym efektem był rozpad rodziny. Ludzie często nie wytrzymują takiej próby i napięcia. Dlatego rolą osób takich jak ja – którym udało się przejść przez tego rodzaju sytuacje, doświadczając pomocy przyjaciół – jest dzielić się tym i oswajać innych, którzy boją się mówić o swoim losie, którzy czują się totalnie zastraszeni, którzy nie wiedzą, jak reagować. To wobec takich ludzi niosę teraz w sobie jakiś rodzaj zobowiązania. Staranie się o pomoc im stało się moją sprawą.

Podobne cele mają służyć ruchowi społecznemu Niepokonani 2012. To grupa ludzi, którzy doświadczyli bezprawnej opresji ze strony państwa, a teraz postanowili się skrzyknąć. Prosta intencja, by ludzie zobaczyli i policzyli się wzajemnie, unaoczniła to, jak wiele osób zostało boleśnie dotkniętych przez państwo. Na pierwsze duże spotkanie ruchu 31 maja 2012 roku przyjechało – co poważnie przekroczyło szacunki organizatorów – prawie dwa tysiące osób.

Bardzo często młodzi przedsiębiorcy czy studenci szkół biznesu pytają mnie, czy można się jakoś przygotować na przeżycie takiej traumy? Odpowiadam – tak, dbajcie o swoje rodziny, to ich wsparcie, ich zaufanie, ich determinacja w walce będą waszą siłą. Dbajcie o swoich przyjaciół – moja rodzina doświadczyła ogromnej solidarności i wsparcia – od przyjaciół, znajomych, sąsiadów, nauczycieli ze szkół córek – to przywraca wiarę w przyszłość. Dbajcie o swoich pracowników – to będzie pamiętane. I nie zapominajcie nigdy o drodze, którą przeszliście – o motywacjach i zamiarach, które towarzyszyły wam w chwili podejmowania decyzji, o planach i marzeniach, które były waszą inspiracją.

Są pytania bez odpowiedzi
Lech Jeziorny

urodzony w 1959 r. – przedsiębiorca, menedżer, działacz gospodarczy, w stanie wojennym internowany, ekspert Centrum Adama Smitha. Mąż i ojciec trzech córek. Mieszka w Krakowie....

Są pytania bez odpowiedzi
Tomasz Ponikło

urodzony w 1985 r. – socjolog, dziennikarz działu religijnego „Tygodnika Powszechnego”, redaktor naczelny Wydawnictwa WAM (2017-2019), członek Fundacji Kultury Chrześcijańskiej Znak. Autor książek Chrześcijanin. Rozmo...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze