Tadeusz Sobolewski, recenzując film „Raj: wiara” Ulricha Seidla, napisał, że jest to propozycja „dla katolika – wprost obowiązkowa”. Niech wszyscy fani Tadeusza Sobolewskiego, do których zresztą i ja należę, podejdą jednak do tej zachęty z dużą dozą ostrożności. Bo w moim odczuciu ten film jest, po pierwsze, przemocą wobec widza – zwłaszcza widza wierzącego, a po drugie, ofertą kulturalną wyłącznie dla tych, którym odpowiada tzw. kino skandalizujące.
Zanim wypunktuję, dlaczego „Raj: wiara” mnie uwiera i wywołuje mój gniew, opowiem nieco o wątku, który głęboko mną wstrząsnął i który dotyka szalenie ważnego problemu. Gdyby reżyser skupił się tylko na nim – a poziom kontrowersji i tak jest tu wysoki – to prawdopodobnie wychwalałabym film „Raj: wiara” pod… niebiosa.
Intruz w raju
Historia Anny-Marii, kobiety po pięćdziesiątce, stawia pytanie o to, czy można żarliwie kochać Boga, nienawidząc jednocześnie człowieka znajdującego się tuż obok. Główna bohaterka (grana przez Marię Hofstätter) jest osobą – wydawałoby się – głęboko wierzącą. Chociaż prowadzi świeckie życie, urządziła je sobie trochę na kształt życia zakonnego – ma wyznaczony czas na modlitwę, stosuje radykalną pokutę (np. biczuje się albo odmawia różaniec, chodząc po mieszkaniu na kolanach), próbuje ewangelizować innych, wędrując po domach obcych ludzi z figurą Maryi i namawiając ich do modlitwy oraz zmiany życia. Chociaż to wszystko niewątpliwie wiąże się z wysiłkiem czy trudnościami, Anna-Maria sprawia wra
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń