Gdzie ty, tam On
Oferta specjalna -25%

Dzieje Apostolskie

0 opinie
Wyczyść

O nawrócenie syna modliła się 17 lat. Nie poddała się, wytrwała w nadziei. Szturmowała niebo jak wdowa z przypowieści naprzykrzająca się niesprawiedliwemu sędziemu.

„Gdzie ty, tam i on”. Na młodym Augustynie słowa te wywarły wielkie wrażenie. Padły we śnie Moniki, jego matki, mającej „kobieco kruche ciało, ale wiarę godną męskiej siły”. Gdy jaśniejącemu przybyszowi ze snu powiedziała, że płacze nad zgubą, duchowym upadkiem syna, uspokoił ją. Przecież są razem, gdzie jest ona, tam i jest on. Zaprawiony w filozoficznych dysputach, znakomity mówca, pewny swoich racji Augustyn próbował interpretować te słowa po swojemu: będą razem, bo ona przejdzie na jego stronę, zostanie wyznawczynią manicheizmu. Gdy to zasugerował, natychmiast ripostowała. Zdanie nie brzmiało: „Gdzie on, tam i ty”, a właśnie: „Gdzie ty, tam i on” (Wyznania, III,11). I to widzenie na długie lata stało się jej pociechą.

Przede wszystkim matka

W sztuce przedstawiano Monikę jako dojrzałą kobietę płaczącą lub czytającą Pismo Święte, w rozmowie z Augustynem lub na łożu śmierci. Nazbyt schematyczne wyobrażenia o pobożności Moniki skłaniały malarzy do ukazywania jej niekiedy z różańcem w dłoniach, choć w owych czasach nie znano jeszcze tej modlitwy. Popatrzmy teraz na dzieło malarskie dziś chyba najczęściej kojarzone z Moniką. Obraz zatytułowany „Święty Augustyn i jego matka, święta Monika” (1846), który obok kilku innych tego samego twórcy znalazł się w zbiorach Luwru, wyszedł spod pędzla działającego we Francji holenderskiego malarza Ary’ego Scheffera (1795–1858), w Polsce znanego może najlepiej z portretów Fryderyka Chopina.

Można uznać, że jest to jedno z lepszych płócien tego popularnego w swoim czasie przedstawiciela akademizmu, krytykowanego niekiedy za słabą kolorystykę i sentymentalizm, chwalonego za malarską „łatwość” i atrakcyjność ujęć. W obrazie świętych matki i syna udało mu się ustrzec wspomnianych błędów. Artysta tworzy scenę z jednej strony kompozycyjnie oszczędną, z drugiej sugestywną przez wnikliwy symbolizm. Na tle bezkresnego krajobrazu, najpewniej w oknie w Ostii, pod Rzymem przy ujściu Tybru, matka i syn trwają w kontemplacji, zapatrzeni w coś wysoko nad nimi. Jej dłonie delikatnie ujmują dłoń syna. Wyczuwa się ich duchową jedność, choć różni ich niemało. Góruje w tej kompozycji ona, kobieta dojrzała, spowita od stóp do głów w zwoje białych szat. Pogrążona w mistycznym zachwyceniu cała jest jasną ufnością. On, młody, o ciemnej karnacji, w odsłaniającej tors krwistej tunice, jawi się jako uosobienie męskiej witalności.

Trudno myśleć o tych dwojgu oddzielnie. Monika nieomal nie istnieje bez Augustyna. Przeszła do historii przede wszystkim jako matka, choć wedle nieco archaicznej klasyfikacji w hagiografii kobiecej przypisano jej tytuł „wdowa”. (Pozostałe to „męczennica”, „dziewica”, ewentualnie „królowa”). Monikę poznajemy z pism jej wybitnego syna, głównie z Wyznań. Urodziła się około roku 332 w mieście Tagasta we wschodniej części dzisiejszej Algierii w rodzinie chrześcijańskiej. Pewną zagadką jest to, że wydano ją za mąż za rzymskiego urzędnika Patrycjusza, nienależącego do ludzi szczególnie zamożnych i na dodatek poganina. Wiemy o trojgu jej dzieciach: Augustynie, Nawigiuszu oraz córce, której imienia historia nie przekazała. Gdy Monika miała 22 lata, w 354 roku urodził się Augustyn. Pojawiają się kolejne pytania. Wydana za mąż młodo, jak to było w zwyczaju, straciła może wcześniej jedno czy nawet kilkoro dzieci, co w owych czasach było na porządku dziennym? A może długo na pierwsze dziecko czekała? Nie ma wzmianek o wielkim szczęściu rodzinnym. Wiemy natomiast na pewno, że przez lata trwania małżeństwa Monika i Patrycjusz byli parą zgodną. Swoim umiejętnym postępowaniem i świadectwem mocnej wiary Monika sprawiła, że jej mąż przyjął chrzest na krótko przed śmiercią w 371 roku.

Niebezpieczna sekta

Mając niespełna 40 lat, została wdową. Augustyn podkreśla z uznaniem, że nie wstąpiła w nowy związek małżeński. Wdowieństwo nie było nigdy łatwe, a wtedy należało do losów szczególnie dotkliwych dla kobiety. W przypadku Moniki do problemów bytowych dochodził niepokój, jakiego przysparzał jej Augustyn. Sam przyznawał się do lenistwa na wczesnym etapie nauki i trzeba było go do niej zmuszać, potem dorastał w atmosferze „mętnych namiętności okresu dojrzewania” (II, 2). Około 18. roku życia wszedł w wolny związek z prostą, oddaną mu dziewczyną. Bardzo szybko został też ojcem. Dziewczynę, której imienia nie znamy, wiernie kochał przez 15 lat, aż do momentu, kiedy z bólem serca przyszło mu się z nią rozstać. Nie była bowiem godną kandydatką na legalną żonę, a wtedy właśnie Augustyn podjął decyzję o małżeństwie. To zresztą nigdy nie doszło do skutku, Augustyn bowiem ostatecznie wybrał celibat i postanowił oddać się na służbę Bogu. Filozof, teolog, płodny pisarz, biskup z Hippony przeszedł do historii jako jeden z najwybitniejszych Ojców i Doktorów Kościoła, znany jako doctor gratiae (doktor łaski).

Dla Moniki wielkim ciosem było to, że dziewiętnastoletni Augustyn przystał do sekty wyznawców perskiego przywódcy religijnego Manesa z III wieku i poglądy manichejskie podzielał przez dziewięć lat, do 382 roku. Matka śledziła tę sytuację z rozpaczą. Pojechała za synem do Kartaginy, następnie po jego skrytym przed nią wyjeździe odnalazła go w Rzymie. Później udała się z nim także do Mediolanu, gdzie pod wpływem nauk znakomitego kaznodziei biskupa Ambrożego ku ogromnej radości Moniki Augustyn wraz z synem Adeodatem przyjęli chrzest na Wielkanoc roku 387. W drodze powrotnej do rodzinnej Tagasty w oczekiwaniu na statek zatrzymano się w Ostii. Tam Monika zachorowała na febrę i zmarła w obecności synów i wnuka w wieku 55 lat. Tam też odbyła podniosłą rozmowę z Augustynem. Uznała, że wypełniła już swoją misję życiową i może odejść. Przed śmiercią prosiła, aby synowie pamiętali o niej w modlitwie przed ołtarzem Pańskim, w szczególnie silny sposób bowiem „z tą Ofiarą, z sakramentem naszego Odkupienia (…) związała się węzłem wiary”.

Ciało Moniki zostało złożone w jednym z kościołów w Ostii. W II połowie XII wieku augustianie zabrali je do Francji i umieścili w opactwie Arrouaise pod Arras. W 1430 roku prochy Moniki przeniesiono uroczyście do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, przemianowanym później na kościół św. Augustyna. Uznanie Augustyna i Moniki za świętych odbyło się poprzez kult, a formalnym aktem kanonizacyjnym przez ponad tysiąc lat była translacja, przeniesienie relikwii do miejsca bardziej szacownego. Pierwotnie wspomnienie św. Moniki obchodzono 4 maja, ten dzień bowiem uznano za wigilię nawrócenia św. Augustyna. Od reformy kalendarza w 1969 roku zostało przeniesione na dzień 27 sierpnia, poprzedzający wspomnienie liturgiczne św. Augustyna w rocznicę jego śmierci.

Zbyt pobożna

Jaka była Monika? Jak opowiada Augustyn, w kwestii wychowania wiele zawdzięczała nie tyle matce, ile leciwej służącej, bardzo surowej, ale rozsądnie wymagającej. Ta wyrobiła w niej skromność, umiarkowanie i samodyscyplinę, czego najlepszym przykładem jest relacja o pociągu dziewczynki do wina, który potrafiła siłą woli przezwyciężyć, gdy zorientowała się, że grozi jej niebezpieczne uzależnienie (IX, 8).

Nie miała łatwego życia ze znacznie starszym mężem. Zdradzał ją, ale jego niewierność nigdy nie stała się przyczyną wymówek czy awantury z jej strony. Patrycjusz często też wpadał w gniew. Monika odznaczała się anielską – powiedzielibyśmy dzisiaj – cierpliwością, wybuchy mężowskiej złości przeczekiwała, gdy zaś się uspokoił, spokojnie tłumaczyła i często udawało się jej przekonać go do swoich racji. („Jej wpływ przeważył wpływ męża, któremu zresztą, będąc od niego lepsza, okazywała posłuszeństwo, aby przez to być posłuszną Tobie. Ty bowiem każesz tak postępować” I, 11). Dzięki swojej taktyce odniosła pewien sukces: Patrycjusz nie posunął się nigdy do rękoczynów, jak wielu ówczesnych mężów w ten sposób karcących żony, podległe ich władzy. (Jeśli nas to dziś bulwersuje, zastanówmy się, na jakie prawa miałyby się te kobiety powołać?) Monika zjednała sobie mieszkającą z nimi teściową. Na początku spokojnie tolerowała niezasłużoną krytykę, gdy ta dawała posłuch pomówieniom i plotkom służby skierowanym przeciw synowej (IX, 9). Sytuacja z czasem wyjaśniła się i obie kobiety żyły odtąd w serdecznej przyjaźni.

Monika miała dar jednania zwaśnionych. Gdy usłyszała wypowiedziane w złości słowa jednej strony, nigdy ich drugiej stronie nie powtarzała. Tę jej cechę, która może się wydawać „zwyczajną przyzwoitością”, Augustyn wysławia jako wyjątkową w zalewie obserwowanej wokoło „zarazy” polegającej na jątrzeniu i wzmaganiu wrogości poprzez złośliwy język.

Mimo tego bardzo pochlebnego wizerunku Moniki, z woli Bożej żony bezwzględnie posłusznej mężowi w modelu patriarchalnym, ze wspomnień syna wyłania się obraz kobiety, która choć chrześcijanka od kolebki, latami wzrastała w swojej świętości. Drugorzędne wartości ziemskie traciły na znaczeniu, własna wola podporządkowywała się woli Bożej, cnotliwość stawała się mądrością. 

Jest coś na rzeczy w opinii, że Augustyna zniechęciło „chrześcijaństwo w wykonaniu zbyt pobożnej mamy”. Pamiętajmy, że Augustyn, który w historii naszej cywilizacji okazał się geniuszem, od wczesnych lat był zafascynowany poszukiwaniem prawdy na rygorystycznej drodze filozoficznych i teologicznych dociekań. Matka nie była wykształcona, choć znała Pismo Święte, od dziecka posiadała natomiast mocną wiarę serca. Niewątpliwie wraz z biegiem lat wzrastała w wiedzy religijnej. Pod koniec życia potrafiła dyskutować na tematy filozoficzne i teologiczne, o czym Augustyn wspomina także w dziełach O życiu szczęśliwym i O porządku. Oczyszczała się jej pobożność, przemieniając w głębokie życie duchowe.

Monika dojrzewała w roztropności. Ze słów Augustyna można bowiem wnioskować, że gdy był chłopcem, rodzicom zależało przede wszystkim na światowej karierze bardzo uzdolnionego syna. Osąd i aspiracje młodej matki nie były w pełni wyzute z nadmiernej troski o sprawy doczesne. „Bo nawet ona, moja matka cielesna, która już uciekła ze śródmieścia Babilonu, lecz ociągała się z odejściem z jego skrajów, nie zabezpieczyła mej czystości tak stanowczo, jak mnie do niej nakłaniała. (…) Bała się bowiem, że więzy małżeńskie mogłyby zaszkodzić mej przyszłości” (II,3). Już wtedy intuicyjnie podejrzewała, że uczciwa dociekliwość w studiach może kiedyś przybliżyć syna do wiary.

Monika natrafiła na poważny kulturowy i religijny dylemat, kiedy Augustyn (wprawdzie jeszcze nieochrzczony, Monika bowiem – zgodnie z ówczesnym przekonaniem – bała się, że gdyby chrzest nastąpił przedwcześnie, grzechy syna miałyby znacznie większy ciężar gatunkowy) zaczął wyznawać manicheizm. Była to herezja. Innowiercę, odszczepieńca ostracyzowano, sądząc, że „kto go pozdrawia, staje się współuczestnikiem jego złych czynów” (por. 2 List św. Jana, 11). Pocieszona wspomnianym wyżej snem Monika podjęła śmiałą jak na tamte czasy decyzję i mimo skandalicznej przynależności Augustyna do sekty zgodziła się mieszkać z rodziną syna i jadać przy tym samym stole, czego – jak wspomina Augustyn – „w ostatnim okresie odmawiała, ze zgrozą odsuwając się od moich błędów bluźnierczych” (III,11).

Zazdrosna miłość

W opisie historii swojego nawrócenia Augustyn ukazuje niebezpieczeństwo nadopiekuńczości, która jest skutkiem niepełnej jeszcze ufności w Bożą Opatrzność. Dla Moniki kolejnym bardzo bolesnym momentem stał się potajemny wyjazd Augustyna do Kartaginy. Przy tej okazji wobec pragnącej mu towarzyszyć matki syn użył kłamstwa i wybiegu. Zaowocowało to jej rozpaczą, którą Augustyn tak komentuje w inwokacji do Boga. „Jej zbyt zazdrosną miłość do syna poddałeś słusznej chłoście smutku. Bo jak to zwykle dzieje się u matek – i znacznie bardziej niż u większości z nich – chciała mieć mnie zawsze przy sobie. A nie wiedziała, jaką radość miałeś jej zgotować skutkami mojego wyjazdu. Nie rozumiała tego, więc płakała, zanosiła się płaczem. Cierpienia, jakich doznawała, świadczyły o tym, że odziedziczyła brzemię Ewy, poszukującej w bólu tego, co w bólu urodziła. Ale w końcu przestała mnie oskarżać o zdradę i okrucieństwo i od nowa zaczęła się modlić do Ciebie w mojej intencji. Wróciła do swoich zajęć domowych, a ja zbliżałem się do Rzymu” (V, 8).

Jak widać, Monika krytykowana bywa za postawę nazbyt czynną, za to, że synowi chciała wszędzie towarzyszyć, że chciała „przyspieszyć” przyszłość, że „wiedziała lepiej”. Ale czy do końca można ją winić? Czy lepsza byłaby bierność? Z jej raczej nietypową dla szeregowych kobiet śmiałością, przebojowością, asertywnością miał do czynienia również pewien biskup, którego błagała o wstawiennictwo. Odesłał ją z kwitkiem, nie uważał za celowe przekonywać Augustyna. Co więcej, polecił Monice zostawić syna w spokoju i ograniczyć się do modlitw, gdyż był zdania, że studia pozwolą Augustynowi odkryć swój błąd, jak to było w jego własnym przypadku. Słowa – „Nie może się to stać, żeby syn takich łez miał zginąć” – przyjęła jako obietnicę z nieba.

Całym sercem zastosowała się do tej rady. O nawrócenie Augustyna Monika modliła się 17 lat. Nie poddała się, wytrwała w nadziei. Szturmowała niebo jak wdowa z przypowieści naprzykrzająca się niesprawiedliwemu sędziemu (Łk 18,1–8).

„Czyżbyś więc Ty, Boże hojny w miłosierdziu, mógł wzgardzić sercem skruszonym i ukorzonym wdowy cnotliwej i rozważnej, rozdającej jałmużnę, pokornie służącej świętym Twoim, co dzień składającej dary u Twego ołtarza, dwa razy każdego dnia – rano i wieczorem – przychodzącej do Twego kościoła nie dla babskich plotek, ale po to, by ona słuchała Twego głosu w kazaniach, a Ty byś słuchał jej głosu w modlitwach? Czy mogłeś wzgardzić jej łzami, czy mogłeś nie wysłuchać jej modlitw, w których błagała Cię nie o srebro i złoto, nie o jakiekolwiek dobra zmienne i przemijające, lecz o zbawienie duszy swego syna? Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej, Panie, odmówić pomocy. Byłeś przy niej, przyjmowałeś jej prośby i spełniałeś je w takiej kolejności i w takich porach, jak to z góry postanowiłeś. Na pewno nie zwodziłeś jej w udzielanych widzeniach i odpowiedziach, tych, o których wspominałem, i innych, które pominąłem. Wszystkie zachowywała wiernie w sercu. I w modlitwach stawiała Ci przed oczy owe znaki, jakby to były Twoje podpisy” (V, 9).

Podwójne narodziny

Monika rezygnowała ze swoich życzeń. Odrywała się od spraw doczesnych, myślała głębiej. Synowie dziwili się, że stało się jej obojętne, gdzie będzie pochowana i że może to być na dalekiej obczyźnie, a nie przy mężu, jak sobie to kiedyś obmyśliła i grób przygotowała. O jej solidnej wiedzy teologicznej świadczy przekonanie wyrażone w tym kontekście, że Bóg jest zawsze blisko i że przy końcu wieków będzie wiedział, skąd ją wskrzesić (IX, 11).

W dniu wspomnienia św. Moniki Kościół powtarza słowa Augustyna, który mówi, że była ona dwukrotnie matką. Synowi dała najpierw życie doczesne, a następnie życie łaski. „Nie potrafię słowami wyrazić, jak bardzo mnie kochała i o ile bardziej cierpiała, rodząc mnie do życia duchowego, niż wtedy, gdy mnie wydawała na świat” (V, 9).

W połowie XIX wieku nabożeństwo do św. Moniki skoncentrowało się szczególnie w łonie francuskiego bractwa matek chrześcijańskich, które w 1856 roku podniesiono do rangi arcybractwa. Powstały lokalne grupy w Irlandii, Wielkiej Brytanii, Australii. Ale już wcześniej św. Monika była przyzywana jako patronka kobiet chrześcijańskich, tych, które przeżywają kłopoty małżeńskie, głównie matek, które zawiodły się na dzieciach lub mają z dziećmi poważne kłopoty. Św. Franciszek Salezy zwykł mówić, że prawdziwie chrześcijańskie matki powinny utkwić wzrok w św. Monice. W dziejach jej życia cierpiące matki znajdą wzór i pociechę.

Gdzie ty, tam On
Joanna Petry Mroczkowska

dr nauk humanistycznych, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki. W związku z pobytem w Stanach Zjednoczonych zajmuje się w ostatnich latach głównie tematyką dotyczącą kultury amerykańskiej oraz chrześcijańskiego feminizmu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze