Jakiś czas temu z okazji rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz reporterka jednej ze stacji telewizyjnych przeprowadzała rozmowy z Żydami, którzy przeżyli Zagładę. Do dziś tkwi we mnie wypowiedź starej kobiety, która z niejaką złością mówiła mniej więcej tak: „Czy wobec tych wszystkich zamordowanych istnień naprawdę najważniejsze jest to, że ktoś nazwał obozy koncentracyjne polskimi?”.
Ja, ochrzczony Polak, z pokolenia, które nie poznało wojny, zadaję sobie to samo pytanie nie bez zawstydzenia: Czy to naprawdę jest najważniejsze? Czy oburzając się i ślepo broniąc dobrego imienia Polski, nie schodzimy na boczne tory, tracąc z oczu to, co najważniejsze? Czy nasza litość i solidarność z ofiarami nie topnieje w gorączce upominania się o wyważone dystynkcje?
Podobne odczucia, choć dotyczące innej obrazy, miałem, słuchając konferencji prasowej po ogłoszeniu badań dotyczących pedofilii w Kościele. Dwaj arcybiskupi skupili się podczas konferencji na sprzeciwie wobec określenia „pedofilia w Kościele” bardziej niż na współczuciu dla ofiar czy – lepiej – z jej ofiarami.
Tak czy inaczej, obie te sceny przypomniały mi zapomnianą postać Claude’a Eatherly’ego, opisaną przed laty żarliwie jako emblemat pewnej postawy przez Zbigniewa
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń