Żółte bratki mokną w deszczu na tarasie. Ale główki tulipanów otwierają się i już idą w górę. Wszystko, co najpiękniejsze, jest przed nami. Wiosna w tym roku zjawiła się punktualnie, po czym cofnęła się o krok. Ziemia spija dziś każdą kroplę, z której potem wezmą się soczyste winogrona na tutejsze solarisy i seyvale. Lada tydzień słońce zacznie grzać i zakwitną bzy. Barmanka, przewiązując zapaskę na niebieskiej koszuli, opowiada, że robi z tych wszędobylskich lilaków wspaniałą nalewkę, zresztą ze stokrotek – których zaraz będzie wokół pełno – też wychodzi przepyszna i różowa. W tle ściszonych rozmów szumi ekspres, z głośników płyną muśnięcia Debussy’ego i Enaudiego, a ponad te delikatne nuty wybija się dźwięk łyżeczek, które – jedna po drugiej, wypolerowane – lądują na stosie sztućców. Niedawno skończyło się śniadaniowe zamieszanie, wszystkie śliczne szklane talerzyki i ceramiczne kokilki wróciły na swoje miejsca.
Stoliki trwają w oczekiwaniu na gości obiadowych. Na chłodnych blatach z czarno-białego marmuru w szklaneczkach stoją pojedyncze żonkile. Na długim barze, zbudowanym z rozparcelowanych orzechowych kredensów, trwają w pękatych butelkach rozmaite odmiany przezroczystego dżinu. Dla tutejszego gimleta, podawanego w zmrożonych kieliszkach z odrobiną soku z bzu, chętnie przejeżdżam prawie 200 kilometrów.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułu
Wykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń