Spowiedź
Warszawska księgarnia Czuły Barbarzyńca jest od lat miejscem kultowym. Można tam w przyjaznej atmosferze szperać na półkach i czytać książki bez żadnych ograniczeń. W dodatku serwują pyszne kanapki (moje ulubione to te z pastą jajeczną) i dobrą herbatę lub kawę.
Ostatnio moje oko padło tam na wybór wierszy Dzień po dniu, wybitnego włoskiego poety Giuseppe Ungarettiego, w znakomitym przekładzie Jarosława Mikołajewskiego. Jarek jest moim starym przyjacielem, razem pracowaliśmy przez parę lat w Katedrze Italianistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie zajmował się włoską literaturą średniowieczną, a w szczególności utworami Dantego. Sam jest poetą i pisarzem oraz jednym z najlepszych znawców i tłumaczy literatury włoskiej.
***
Lubię czytać poezję i należę do tego pokolenia, które obowiązkowo uczyło się w szkole wierszy na pamięć. Począwszy od fragmentów Boskiej komedii Dantego, przez sonety Petrarki, aż do wielkich romantyków, takich jak: Alessandro Manzoni czy Giacomo Leopardi. Czytaliśmy też klasycyzującego Giosuè Carducciego i przedstawiciela dekadentyzmu Giovanniego Pascoliego, by w końcu dojść do sławnej trójki „hermetyzmu włoskiego”: Giuseppe Ungarettiego, Eugenia Montalego i Salvatore Quasimoda. Z tych trzech lubiliśmy przede wszystkim Ungarettiego za jego piękne i lapidarne wiersze.
Najsłynniejszy z nich to ten napisany podczas I wojny światowej, gdy Ungaretti siedział w okopach we Friuli.
Poranek
Promienieję
Bezmiarem
***
Poranek słusznie jest uznany za najkrótszy wiersz XX wieku, dla nas – uczniów, którzy nie mieli ochoty się wysilać, był wierszem idealnym. Mało nas obchodziły długie wykłady analizujące te dwa słowa. Ungaretti piszący w okopach był dla nas postacią daleką i spłowiałą, a słowo „hermetyzm” nudną formułą, którą trzeba było wykuć na klasówkę. Znaczenie tego króciutkiego wiersza zrozumiałam dopiero wiele lat później, oglądając pewnego letniego poranka niezwykle piękny wschód słońca. Wrażenie trwało zaledwie kilka sekund, gdy światło promieni słonecznych wdarło się na jeszcze śpiącą ziemię, rozświetlając nagle wszystko dookoła. W tamtej chwili czułam się częścią tego świata, który wydawał się bez miary i bez końca. Parę sekund i koniec, znowu nastał dzień.
***
Poezja poezją, a gdy skończyłam pisać o Ungarettim, wysiadło łącze internetowe w całym domu i nie było go przez parę dni. Prozaiczna sprawa, która w dość brutalny sposób z obłoków poezji sprowadza człowieka na ziemię. W jednej chwili nie można wysłać poczty, zapłacić rachunków, nie mówiąc o tym, że dziecko się awanturuje, bo nie ma dostępu do wiedzy (????) i nie może się przygotować do klasówki o renesansie.
Dziecko odsyłam do lektury książek oraz polecam zajrzeć do bardzo dobrej encyklopedii, która samotna i zakurzona stoi na półce. Potem siadam z nim i staram się mu wytłumaczyć, na czym polega różnica między humanizmem a renesansem.
Jeśli chodzi o bieżące sprawy, to już widzę, że będę musiała skorzystać z kawiarenki internetowej niedaleko domu, w której podają też niezłą kawę. Pani Borawska, tylko bez paniki!
***
Po tym wszystkim, wracam jeszcze raz do czytania Ungarettiego. A przy okazji wspominam mojego nauczyciela literatury włoskiej z lat licealnych, profesora Giovancarla Miniatiego. Wyglądał jak stara, zaspana sowa, z oczami przesłoniętymi ciężkimi powiekami. Palił i dymił jak parowóz, a wykładał włoską literaturę średniowieczną i renesansową jak nikt inny. To, co mogło być tylko zbiorem informacji, w jego ustach stawało się opowieścią o świecie żywym i pasjonującym. Był człowiekiem niezwykle dowcipnym, ale miał też bardzo cięty język i potrafił jednym sarkastycznym zdaniem zrównać ucznia z ziemią. Pamiętam, że napisałam kiedyś wypracowanie, które wydawało mi się szczytem dobrego pisarstwa. Byłam zachwycona mądrością i głębią moich uwag. Gdy przyszedł czas omawiania prac, profesor zawołał mnie do pokoju nauczycielskiego i powiedział tak: „Capponi, co to za ćwierkającą twórczość mi tutaj uprawiasz? Nie pytałem o stan twoich emocji, tylko o wiedzę na dany temat”. Bardzo byłam rozgoryczona jego słowami, ale gdy kilka lat później przeczytałam jeszcze raz to wypracowanie, zrozumiałam, że był to naprawdę pretensjonalny stek bzdur.
***
Umiejętność przekazywania wiedzy na jakimkolwiek poziomie jest sztuką. Chodzi przecież o to, by osiągnąć równowagę między objaśnianiem w najbardziej zrozumiały sposób pewnych faktów lub zagadnień a rozbudzeniem w słuchaczach ciekawości, by sami chcieli rozwinąć dalej ten temat. A ciekawość intelektualna, wbrew przysłowiu, to pierwszy stopień do nieba.
Oceń