Smutek, z którym związane jest błogosławieństwo, to nie zwykły stan emocjonalny ale opłakiwanie grzechów – swoich i cudzych.
Jeśli wszystkie błogosławieństwa opierają się na pewnym paradoksie (szczęśliwi nieszczęśliwi), to w żadnym z nich nie jest on tak jaskrawy, jak w drugim: „Błogosławieni, którzy się smucą…”. Co to niby ma znaczyć? Czyżby Jezusowi chodziło o pochwałę malkontenctwa? Jeśli tak, to moglibyśmy śmiało wypisać te słowa jako hasło pod godłem narodowym. Wszak jesteśmy podobno jednym z najbardziej niezadowolonych społeczeństw. Teraz można by to wreszcie jakoś umotywować…
Ale co wówczas począć z drugą częścią błogosławieństwa: „albowiem oni będą pocieszeni”? Wynika z niej, że stan smutku będzie przejściowy. Nici więc z uświęconego niezadowolenia. Można za to zapytać: „będą pocieszeni” – ale kiedy? Dziś, jutro… na święte nigdy? Może chodzi o ostateczne pocieszenie w niebie: Nie martw się. Jest źle, będzie gorzej, ale kiedyś to się skończy i po śmierci Pan Bóg ci wszystko wynagrodzi. „I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń