Szczęśliwy leń
fot. okeykat / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 47,92 PLN
Wyczyść

Nicnierobienie ma głęboki sens i daje nam o wiele więcej niż codzienna gonitwa. Tylko jak tu zwolnić we współczesnym świecie?

Dawno temu Jan Brzechwa napisał wiersz pt. „Leń”. Zaczyna się tak:

Na tapczanie siedzi leń
Nic nie robi cały dzień.

Zamiar poety, widoczny w dalszej części utworu, był oczywisty: lenistwo należy potępić, a dzieciom uświadomić, że lenić się jest naprawdę nieładnie.

Całkiem niedawno Ulrich Schnabel, niemiecki fizyk i dziennikarz, na co dzień redaktor naukowy tygodnika „Die Zeit”, napisał książkę Sztuka leniuchowania. O szczęściu nicnierobienia. To fenomenalna lektura, w sam raz dla tych, których wychowano na wierszyku Brzechwy.

Człowiek w sieci

To nie jest kolejny poradnik. Nie dowiemy się z niego, jak na co dzień pracować i zgarniać pochwały od szefa, a tak naprawdę bumelować, ile tylko się da. Schnabel napisał książkę, w której prezentuje wyniki wielu badań, m.in. na temat tego, jakie są efekty naszego wiecznego bycia w pracy, czy o tym, jak pracuje nasz mózg; nie ucieka też od jakże dziś powszechnego syndromu wypalenia zawodowego.

Autor pokazuje, że w niemieckim społeczeństwie (a zapewne i wielu innych społeczeństwach tzw. państw wysokorozwiniętych) gwałtownie rośnie odsetek osób, które przechodzą dziś na wcześniejszą emeryturę z powodu chorób psychicznych. Grupa ta jest już liczniejsza niż ci, którzy cierpią fizycznie (np. na bóle kostno-stawowe). Można by oczywiście powiedzieć, że jeszcze niedawno – np. w połowie XX wieku – więcej było pracy fizycznej, a dziś więcej mamy zajęć absorbujących nasz umysł. I na pewno jest w tym trochę racji. Szkopuł w tym, że wzrost, o którym pisze Schnabel, ma miejsce od połowy lat 90. I choć autor nie narzuca tego tłumaczenia wprost – każdy może się zorientować, że właśnie wtedy wpływ na nasze pojedyncze i zbiorowe funkcjonowanie zaczęły wywierać nowe formy komunikowania – internet i telefony komórkowe.

Nagle i coraz bardziej wszystko zaczęło więc przyspieszać. Efekt jest taki, że dzięki wspaniałym wynalazkom sami coraz bardziej zawiązujemy sobie pętlę na szyi. Bo nie brakuje zawodów, w których dzięki sieci (sic!) i komórkom jesteśmy w pracy 24 godziny na dobę (Schnabel jako dziennikarz wie o tym aż nadto dobrze). Każdy może się z nami skontaktować, kiedy tylko zechce, a i my możemy np. przez cały dzień być i w pracy, i w przedszkolu dziecka (są już kamery, dzięki którym możemy widzieć, jak się bawi i czy okłada kuksańcami z kolegami), i w kontakcie ze starszymi dziećmi, żeby sprawdzić, czy dotarły już ze szkoły do domu. A jak nam się jeszcze zachce, to i poflirtować możemy z żoną czy mężem dzięki SMS-om czy e-mailom albo poskarżyć się na wrednego szefa.

Teoretycznie wszystko to brzmi pysznie – my w centrum, świat pod kontrolą, emocje rozładowywane niemal natychmiast. Tyle tylko, że w praktyce teoria nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością.

Dieta dla mózgu

Cofnijmy się teraz o kilkanaście lat. Nie ma internetu, nie ma komórek. W pracy zajmujemy się pracą i tylko pracą. W domu – domem i tylko domem. Niespodziewanie odwiedzają nas znajomi (bo i jak mieli się zapowiedzieć?). Nasze dzieci spokojnie odrabiają lekcje (same, bo nie gadają z całą swoją klasą na Facebooku), mają czas na lekturę mądrych książek (nie zabijają potworów w komputerze, bo go jeszcze nie ma), a my ze współmałżonkiem możemy sobie spokojnie porozmawiać o tym, „jaki był ten dzień, co darował, co wziął”, jak śpiewał w latach 80. jeden z polskich zespołów rockowych.

Schnabel ani razu nie potępia w Sztuce leniuchowania… wirtualnego świata, w którym coraz bardziej żyjemy. Pokazuje jednak, że nie umiemy jeszcze w nim żyć, i przekonuje, że tego życia musimy się nauczyć.

Mózg potrzebuje diety – rzecze Schnabel. I jest to do bólu logiczne. Bo jak to? Dbamy dziś o ciało poprzez odpowiedni sposób odżywiania i ćwiczenia fizyczne, a nie dbamy w ogóle o umysł? Tymczasem okazuje się, że nie brakuje wyśmienitych ćwiczeń dla mózgu i umysłu. I nie są to żadne krzyżówki, sudoku czy inne łamigłówki. Chodzi o to, byśmy po prostu się lenili. Tyle, że rozsądnie.

Przypomnijmy sobie lekcję o prawie Archimedesa. Słynny Grek siedzi w wannie i nagle wyskakuje z niej z radosnym okrzykiem: „Eureka!” – tak się najczęściej zaczyna ta opowieść, zanim nauczyciel powie, że ciało zanurzone w wodzie traci… itd. Dla autora Sztuki leniuchowania… najważniejsze jest nie samo prawo, lecz to, co poprzedza jego wynalezienie. A więc jeszcze raz: Archimedes siedzi w wannie… Cudowna chwila lenistwa, która pozwala istotnym myślom dojrzeć i… no tak, eureka!

Skoro już przy dojrzewaniu jesteśmy, przypomnijmy, jak Izaak Newton odkrył prawa dynamiki. Siedział sobie ten XVII-wieczny fizyk w ogrodzie pod jabłonią, aż mu nagle dojrzałe jabłko spadło na głowę. Dla nas oczywiście najważniejsze jest to leniuchowanie pod jabłonią, choć Schnabel pisze, że ta historia nie musi być prawdziwa.

W przeciwieństwie do innej, z przełomu XIX i XX wieku, potwierdzonej w źródłach. Albert Einstein, gdy miał do rozgryzienia trudne zagadnienie z fizyki, chwytał nieraz skrzypce i grał, grał, grał.

Te ćwiczenia z diety dla mózgu, dzięki którym pozwalamy, by nasze myśli swobodnie płynęły, by miały czas na dojrzewanie, nie są naturalnie domeną jedynie fizyków. Bo czy ktoś widział poetę, pisarza albo filozofa, którzy byliby wiecznie zabiegani?

Słodkich snów

Schnabel na szczęście podpowiada czytelnikom, jak się mądrze lenić. Po lekturze Sztuki leniuchowania… mam już kilka swoich ulubionych sposobów.

Zaczyna się właściwie od okładki polskiego wydania książki. Widnieje na niej zwinięty w kłębek, śpiący kot. Ale czy rzeczywiście śpiący? Schnabel pisze – słusznie – że koty potrafią całe godziny spędzić w stanie podobnym do snu, czymś na kształt czuwania, by zerwać się, gdy w pobliżu przebiega mysz czy przelatuje mucha. Wniosek? Leniuchuj mądrze, odpoczywaj. I rusz do konkretnej pracy, do ataku, gdy nadarza się okazja.

Sen jest bezcenny – przekonuje Schnabel, znów podpierając się badaniami, choć każdy współczesny człowiek z syndromem wypalenia zawodowego albo w większym stresie wie, jak trudne jest codzienne funkcjonowanie bez odpowiedniej dawki snu w ciągu doby. Z kolei z badań przytoczonych w Sztuce leniuchowania… wynika m.in., że gdy śpimy, chcąc nie chcąc, dbamy o nasz mózg, dopieszczamy go. Podczas snu – jak obrazowo pisze Schnabel – nasz mózg idzie na spacer. To jego czas na mądre leniuchowanie, regenerację, wszystko, co nam potrzebne. W dodatku nie tylko długi sen w nocy działa tak na nasz umysł. Fenomenalna jest popołudniowa drzemka, trwająca nieraz zaledwie 5–20 minut (bardzo dziś modna, tzw. power nap), bo już ona poprawia naszą koncentrację. Szczęśliwi, którzy pracując, mają możliwość się zdrzemnąć. W Chinach 15 minut drzemki w ciągu dnia pracy zagwarantowane jest konstytucyjnie (niestety nie wiem, jak wygląda egzekwowanie tego prawa przez Chińczyków), a słynny brytyjski premier Winston Churchill mawiał, że człowiek potrzebuje „określonej dozy snu między lunchem i kolacją” (był więc raczej zwolennikiem dłuższej drzemki niż tylko power nap). Schnabel pisze o wielu dobrodziejstwach drzemki, wymienia też jej rodzaje, m.in. moją ulubioną „drzemkę espresso” – „rozpoczyna się wraz z kawą, po której człowiek (zanim zacznie działać) kładzie się bezpośrednio do łóżka. Kofeina we krwi rozkłada składniki, które normalnie wywołują uczucie senności. W ten sposób zagwarantowane jest poczucie świeżości po obudzeniu”. Wydaje mi się, że w drzemce espresso może kryć się tajemnica tego, dlaczego ludzie na południu Europy świetnie funkcjonują po sjeście. Zwłaszcza że obiad zwykli kończyć bardzo mocną kawą.

Jest wreszcie w Sztuce leniuchowania wisienka na torcie – cały zestaw tego, jak się na co dzień zmagać z zalewającą nas falą e-maili. (A więc da się leniuchować w pracy!) Moja ulubiona rada przenosi wirtualny świat do rzeczywistego, przez co wspaniale obnaża absurdalność tego, jak szybko odpowiadamy na każdą bzdurę: „Na wiele e-maili nie trzeba odpowiadać. Postawcie sobie »piętrowe pytanie«: »Czy udzielilibyśmy odpowiedzi, gdybyśmy musieli napisać list, wydrukować go, a potem zanieść na trzecie piętro do odbiorcy?«. Nie? No to wiadomość na pewno nie była istotna”.

Początek na koniec

Sama złapałam się już na tym, że nie odpowiadam na niektóre e-maile. To coś, co w odniesieniu do tradycyjnego, namacalnego listu wydawałoby mi się niczym innym, jak brakiem dobrego wychowania. W rzeczywistości więc skarciłabym się za to. W świecie wirtualnym stosuję zasadę, którą podpowiedział mi pewien znajomy: Jeśli to będzie naprawdę ważne, ten ktoś napisze jeszcze raz.

Staram się nie sprawdzać kompulsywnie e-maili i nie śledzić na bieżąco tego, co się dzieje, nie siedzieć cały czas w sieci. Daje mi to sporo czasu na mądre leniuchowanie. A jednocześnie wiem, że jeśli stanie się coś naprawdę ważnego, wiadomość na pewno do mnie dotrze. Wiem, bo latem 2010 roku w Maroku na pustyni spotkałam Berberów. Opowiadali mi o wyprawie z Polski, która gościła u nich w kwietniu. „Musieliśmy im powiedzieć, że prezydent i dużo ważnych ludzi z waszego kraju zginęło, bo rozbił się samolot” – wspominali z przejęciem.

Umiem też wyciszyć komórkę na weekend. Bo przecież w weekend nie pracuję. Ale tu czeka mnie jednak jeszcze sporo ćwiczeń, bo nieraz nerwowo patrzę na telefon, czy też nie miga w moim kierunku światełkiem. I cieszę się jak dziecko, gdy widzę to światełko pełne nadziei. I nic to, że akurat ktoś z pracy czegoś chciał… Nie jest łatwo we współczesnym świecie nauczyć się leniuchowania.

Na pocieszenie zawsze mam pierwszy akapit Schnabela: „Tę książkę czytać można na dwa sposoby. Jeżeli sądzicie Państwo, że nie macie czasu do stracenia, to po prostu przejdźcie do ostatniej strony i zacznijcie lekturę od końca. Znajdziecie tam streszczenie wszystkich najważniejszych tez i zaleceń, coś w rodzaju hand-out dla menedżerów w wiecznym pośpiechu, którzy w drodze na kolejne lotnisko (do następnego awansu, do kolejnego burn-out) chcą jeszcze zdążyć przeczytać o tym, dlaczego szybkie działanie nie zawsze przynosi zamierzony efekt, a nicnierobienie ma niekiedy nieocenioną wartość”.

Ten pierwszy akapit mam na pocieszenie, bo przeczytałam całą Sztukę leniuchowania. Miałam więc tyle czasu, by ją przeczytać. I serdecznie polecam. A trenowanie leniuchowania najlepiej zacząć latem, na wakacjach. Wystarczy posiedzieć na plaży i gapić się na wschód/zachód słońca. Bez komórki, bez tabletu, bez robienia zdjęć i wrzucania ich sami-wiecie-gdzie.

Szczęśliwy leń
Zofia Kotlińska

urodzona w 1979 r. – absolwentka socjologii, podróżniczka. Obecnie mieszka i pracuje w Poznaniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze