Do Amsterdamu przyleciałam tak, jak się przyjeżdża do Radomia, Torunia czy Gdańska – nieuważnie, bez wielkich emocji. Wbiegłam do samolotu ostatnia, gnana zniecierpliwionym wzrokiem stewardesy. Z tym samym uczuciem, które towarzyszy mi, gdy wciskam się rano do tramwaju. Pod niebem myślałam tylko o tym, jak zdumiewające kształty przyjmują chmury i jak długo samolot musiałby się wzbijać, żebyśmy dotarli do czerni kosmosu. Nie zastanawiały mnie granice, nad którymi sunę szybko i bez przeszkód. Na lotnisku Schipol nawet nie zerknęłam na bramkę paszportową. Jako obywatelka Unii Europejskiej pomaszerowałam wprost do hali przylotów i zamówiłam kawę, która kosztowała tyle samo i smakowała identycznie jak w Warszawie. Słowem – będąc w ruchu, nie doświadczyłam podróży. Ani tej silnej ekscytacji, która towarzyszy, gdy się jedzie do innego świata. W Europie jestem u siebie i choć odwiedzanie jej stolic jest dla mnie jedną z największych przyjemności i sposobów na błyskawiczne, weekendowe poszerzanie horyzontów, to mogę je przyrównać z przejściem z jednego do drugiego pokoju w tym samym mieszkaniu.
W hali przylotów, z europejskim smakiem café latte w ustach, czekałam długo na moją siostrę, której samolot z New Delhi miał przybyć z opóźnieniem. Stałam wśród innych – cierp- liwie wyprostowanych i uprzejmie odsuni
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń