Niemal codziennie w przejściu podziemnym obok stacji metra Centrum koncertuje kapela warszawska. Właściwie są to już resztki kapeli. Zaledwie dwie, trzy osoby i pani zbierająca drobne datki do kraciastej czapki. Jest to miejsce o wyjątkowym natężeniu ruchu: skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich oraz plac potocznie zwany patelnią – punkt spotkań warszawiaków, tuż przy wyjściu z metra. Przy kapeli nikt się jednak nie zatrzymuje i mało kto docenia jej trud, wspierając choćby monetą, o banknocie nie mówiąc.
Klarnecista, akordeonista i pan grający na banjo urodzili się po wojnie, młodość mają już dawno za sobą. Do niedawna byli jeszcze gitarzysta i skrzypek. Śpiewają te same piosenki, które towarzyszyły ich dziadkom, rodzicom oraz ich własnej młodości. O Felku Zdankiewiczu, „chłopaku morowym, który przyjechał na urlop sześciotygodniowy”. O walce bokserskiej za oceanem, w której „sędzia uderzył tłuczkiem w pokrywkie i co widzowie ujrzeli? jak czarny Luiz z białym Szmelingiem prać się po gębach zaczęli”. O „pierwszym sierpnia, dniu krwawym”, sanitariuszce Małgorzatce i czerwonym autobusie, mknącym przez „ulice mego miasta”.
Kogo to dzisiaj obchodzi? Kapele podwórkowe należały kiedyś do folkloru stolicy i wielu innych pol
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń