Kilka dni temu, przygotowując wykłady z historii teologii, trafiłem na stwierdzenie jednego z autorów, który zauważył, że historycy różnią się w opiniach co do precyzyjnego datowania początku okresu oświecenia. Pomyślałem sobie złośliwie: więc nie wiadomo dokładnie, do kiedy siedzieliśmy w Europie po ćmoku (czyli po ciemku). Cóż – nie ja wymyślałem nazwy epok, więc nie biorę za nie odpowiedzialności. Tym bardziej za daty. Ale uchwycenie, w którym momencie zaczęła się w naszej kulturze wiara w moc „oświeconego rozumu”, wydaje się ważne dla zrozumienia miejsca, w którym jesteśmy.
Gdyby to zależało ode mnie, przesunąłbym tę umowną granicę bardzo, ale to bardzo wstecz. Mniej więcej do końca drugiego dziesięciolecia XII wieku. Na Śląsku nie działo się wówczas nic szczególnie istotnego, więc możemy się przenieść do Francji, gdzie w umyśle niejakiego Abelarda – przez wielu kojarzonego głównie z pozbawionym happy endu romansem z pewną Heloizą – dojrzewały idee, które wkrótce przybrały postać dzieła Sic et non. Abelard miał chyba duży problem z fundamentalnym dla swojej kultury (i wieków, z których wyrosła) przekonaniem, że jeśli chcemy wied
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń