O pracy raz jeszcze
fot. tommaso pecchioli 9n3 / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Po moim czerwcowym tekście o potrzebie „pracy nad pracą” otrzymałem e-maila od czytelniczki „W drodze” pani Liliany Siewierskiej. Już miałem pisać prywatną odpowiedź, kiedy pomyślałem sobie, że warto byłoby odpowiedzieć w ramach tej rubryki. Pani Liliana wyraziła na to zgodę. W e-mailu pisze, że jest trzydziestoletnią pracującą intensywnie mężatką i nie sympatyzuje z żadną partią, bo mierzi ją skakanie sobie do gardeł.

Stwierdza: „Różnice płacowe istnieją, czasem ogromne i rzeczywiście czasem są bezpodstawne. Ale tylko czasem, a nie z reguły, i mają zazwyczaj bardzo dobre uzasadnienie”. Czy rzeczywiście rosnące w Polsce różnice w zarobkach mają „zazwyczaj bardzo dobre uzasadnienie”? Zgadzam się oczywiście z opinią, że system ekonomiczny powinien promować talent, wykształcenie, pracę. To dobrze, że minęły czasy, w których „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Mam jednak wrażenie, że po wyjściu z siermiężnego PRL-u zachłysnęliśmy się cwaniackim, reglamentowanym pseudokapitalizmem i daliśmy sobie wmówić, iż „sprawiedliwość”, „solidarność” nie są na dzisiejsze czasy. W internecie można zobaczyć „sitcom wyborczy”, na którym Donald Tusk z poważną miną opowiada: „Moja mama po 42 latach pracy w szpitalu dostała 1600 zł odprawy, a prezes kontrolowanej przez państwo spółki po 19 dniach miał dostać 700 tysięcy. Wtedy powiedziałem: Dość tego! […] Dziś mówię z całą powagą: Koniec z ich przywilejami”. Ktoś pod te słowa podłożył śmiech… Rzeczywiście, pozostaje śmiać się przez łzy, kiedy przypominamy sobie tego rodzaju zapewnienia, a jednocześnie słuchamy tzw. taśm Serafina, patrzymy na karierę Aleksandra Grada, byłego ministra, który zostaje prezesem spółki odpowiadającej za program energetyki jądrowej i na początek ma dostać ok. 100 tys. zł miesięcznie, albo dowiadujemy się, że cały aparat państwowy przez lata nie widział krętactw Amber Gold. I nie jest to jakiś wyjątek w zasadniczo racjonalnie funkcjonującym państwie.

W czerwcowym tekście napisałem, że rozmowę o pracy trzeba podejmować w kontekście rodziny, szczególnie tej otwartej na życie, która trudzi się, by utrzymać dom i dzieci. Pani Liliana uważa, że „odwoływanie się do argumentu konieczności utrzymania rodziny jest zarówno chybione, jak i krzywdzące. Jeżeli kogoś nie stać na posiadanie i utrzymanie rodziny, to dlaczego się na nią decydował?”. I dodaje: „Takie są zresztą wytyczne przekazywane w trakcie nauk przedmałżeńskich – dziecku należy móc zapewnić godne warunki życia”. To prawda, że decyzję o założeniu rodziny trzeba podejmować w sposób odpowiedzialny, ale ta odpowiedzialność nie leży jedynie po stronie rodziców, ale także po stronie wspólnoty, państwa. Dlatego właśnie małżeństwo jest aktem publicznym w wymiarze państwowym i religijnym, a nie jedynie jakimś prywatnym przedsięwzięciem. Społeczeństwo chce wspierać małżeństwa, oczekując jednocześnie od nich działania na rzecz dobra wspólnego. Gdyby dziś w Polsce wszyscy czekali, aż będzie ich stać na małżeństwo i rodzicielstwo w sensie pełnego zabezpieczenia, własnego domu, stabilnej pracy, odpowiednich zarobków, to większość pozostałaby singlami do końca życia, a kryzys demograficzny stale by narastał, aż do całkowitej katastrofy. Dlatego podziwiam młodych ludzi, którzy decydują się na małżeństwo i dzieci, mimo piętrzących się przed nimi trudności. I mam prawo oczekiwać, że będą oni wspomagani przez system społeczno-polityczny. Niestety, polityka prorodzinna jest dziś żadna, za to PO złożyła w Sejmie projekt ustawy o związkach partnerskich, o którą zabiegają środowiska homoseksualne. Zamiast skutecznej troski o młode małżeństwa z dziećmi, damy przywileje parom gejowskim.

Pani Liliana proponuje też, by „przyjrzeć się ślepej i całkowicie bezkrytycznej sympatii Kościoła względem związków zawodowych”. Nie widzę żadnego bezkrytycznego popierania związkowców, choć osobiście darzę sympatią p. Śniadka czy też p. Dudę. Sądzę, że problem tkwi gdzie indziej. Ludzie dają się od lat manipulować i dzielić mainstreamowi medialnemu oraz politykom, którzy im wciskają, że związki zawodowe to opóźniacze postępu i nowoczesności, czyli pogoni za Zachodem. Tymczasem na owym Zachodzie związki zawodowe są traktowane poważnie jako niezbywalny element dojrzałej demokracji.

Na koniec p. Liliana stwierdza, że jej zdaniem „zamiast kazań i często pustych słów, przydaliby się księża i kaznodzieje normalnie pracujący wśród ludzi, w zakładach pracy i korporacjach”. No cóż! „Księża-robotnicy” to dość stary pomysł, a jego realizacja zakończyła się kompletną klapą. Poza tym księża, którzy uczą w szkołach, organizują funkcjonowanie parafii i powierzonych im instytucji, budują świątynie i troszczą się o ich utrzymanie, właśnie pracują „normalnie wśród ludzi”. Sugerowanie, że księża, to jacyś „abstrakci”, którzy coś tam prawią z ambony, a wszystko samo im rośnie, jest po prostu nieporozumieniem. Mam natomiast wrażenie, że niejeden świecki singiel, który pracuje za dobre pieniądze w jakiejś korporacji, jest zawieszony w sztucznym świecie i zupełnie nie rozumie, co to jest długofalowe budowanie silnej i sprawiedliwej Polski, aby rzeczywiście wszystkim żyło się coraz lepiej.

O pracy raz jeszcze
Dariusz Kowalczyk SJ

urodzony w 1963 r. – jezuita, profesor teologii, wykładowca teologii dogmatycznej, profesor Wydziału Teologii Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie. W latach 2003-2009 prowincjał Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze