Kardynał z firmy Tesla
fot. annie spratt / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 votes
Wyczyść

Nie mogłem zasnąć, więc zszedłem do kuchni. A tam przy zlewozmywaku stał biskup ubrany w kuchenny fartuch. Pomyślałem – normalny człowiek. Zakonnik, który został hierarchą.

Tego dnia w Pradze nie było śniegu i nic nie zapowiadało, że czekają nas jakieś niespodzianki. Choć pamiętałem, że rok wcześniej zgubiliśmy drogę. W święto Trzech Króli, wczesnym popołudniem, mieliśmy wyjechać z arcybiskupem praskim Dominikiem Duką do trapistów na doroczne posiedzenie rady dominikańskiego czasopisma „Salve”, do miejscowości Novy Dvur, położonej w połowie drogi między Pilznem a Karlowymi Warami. Tego samego dnia Watykan ogłosił, że papież mianował arcybiskupa Dukę kardynałem. Nasz wyjazd oczywiście się opóźnił. Ostatni odcinek drogi prowadził przez las. Była już późna noc. Zgubiliśmy się. Jazdę utrudniał padający ciągle śnieg. Bałem się, że za chwilę staniemy i ktoś będzie musiał nas holować, a nie miałem pojęcia, jak daleko stąd jeszcze do trapistów. I wtedy arcybiskup, kardynał nominat, powiedział: „Nie martwmy się, jakoś to będzie”. Pomyślałem sobie: Ale numer! Spędzimy pół nocy w aucie, na śniegu, w takiej wyjątkowej dla arcybiskupa chwili! Na szczęście udało się zawrócić. Znaleźliśmy drogę. Samochód nie ugrzązł w śniegu. Szybko dotarliśmy na miejsce.

Nie mogłem zasnąć, więc zszedłem do kuchni. A tam przy zlewozmywaku stał biskup ubrany w kuchenny fartuch. Pomyślałem – normalny człowiek. Zakonnik, który został hierarchą.

Tego dnia w Pradze nie było śniegu i nic nie zapowiadało, że czekają nas jakieś niespodzianki. Choć pamiętałem, że rok wcześniej zgubiliśmy drogę. W święto Trzech Króli, wczesnym popołudniem, mieliśmy wyjechać z arcybiskupem praskim Dominikiem Duką do trapistów na doroczne posiedzenie rady dominikańskiego czasopisma „Salve”, do miejscowości Novy Dvurpołożonej w połowie drogi między Pilznem a Karlowymi Warami. Tego samego dnia Watykan ogłosił, że papież mianował arcybiskupa Dukę kardynałem. Nasz wyjazd oczywiście się opóźnił. Ostatni odcinek drogi prowadził przez las. Była już późna noc. Zgubiliśmy się. Jazdę utrudniał padający ciągle śnieg. Bałem się, że za chwilę staniemy i ktoś będzie musiał nas holować, a nie miałem pojęcia, jak daleko stąd jeszcze do trapistów. I wtedy arcybiskup, kardynał nominat, powiedział: „Nie martwmy się, jakoś to będzie”. Pomyślałem sobie: Ale numer! Spędzimy pół nocy w aucie, na śniegu, w takiej wyjątkowej dla arcybiskupa chwili! Na szczęście udało się zawrócić. Znaleźliśmy drogę. Samochód nie ugrzązł w śniegu. Szybko dotarliśmy na miejsce.

***

Arcybiskup Dominik Duka jest 36. biskupem Pragi, następcą świętego Wojciecha. Ma sześćdziesiąt dziewięć lat. Urodził się w 1943 roku w Hradcu Kralowe, tam też był od 1998 roku do 2010 biskupem ordynariuszem. Jego ojciec w 1944 roku uciekł na Zachód i walczył w czechosłowackiej armii emigracyjnej. Po powrocie do kraju, w latach pięćdziesiątych, był więziony wraz z innymi oficerami zachodniego frontu. Ojciec Dominik ma duży szacunek dla wojska, nosi w sobie tęsknotę za mundurem. Jest mu również bliska tradycja habsburska. Dobrze pamięta, w którym miejscu na ścianie w ciemnym korytarzu klasztoru dominikanów w Krakowie przez lata wisiał owalny portret cesarza Franciszka Józefa.

Jest dominikaninem, do podziemnego nowicjatu wstąpił w 1968 roku, zrobił to, zdaniem władz komunistycznych, nielegalnie, gdyż zakony w 1950 roku w Czechosłowacji zostały rozwiązane.

Kilka lat wcześniej rozpoczął studia teologiczne w oficjalnym seminarium duchownym w Litomierzycach (w 1970 roku otrzymał święcenia kapłańskie), ale już w 1975 musiał pracować w fabryce jako robotnik, gdyż władze państwowe zakazały mu wykonywania publicznie funkcji kapłańskich. Był wikariuszem prowincjała i wychowawcą kleryków dominikańskich. W 1981 roku aresztowano go za podziemne, nielegalne życie w zakonie, organizowanie studium dominikańskich kleryków, samizdat i współpracę z zagranicą. W więzieniu w Pilźnie-Borach spędził piętnaście miesięcy. Po aksamitnej rewolucji został przewodniczącym Konsulty Wyższych Przełożonych Zakonnych i wiceprzewodniczącym Unii Europejskiej tej organizacji. Pełnił funkcję prowincjała czesko-morawskiej prowincji dominikanów. Wykładał biblistykę na wydziale teologicznym uniwersytetu w Ołomuńcu. Był członkiem komisji akredytacyjnej przy rządzie. Sakrę biskupią przyjął w 1998 roku. Od dwóch lat jest arcybiskupem Pragi, prymasem Czech. W styczniu tego roku został kardynałem.

***

W nocy z 13 na 14 kwietnia 1950 roku komuniści zlikwidowali klasztory w Czechosłowacji. Dominikanów, nie wiadomo z jakiego powodu, spotkało to dwa tygodnie później. Młodszych skierowano do przymusowych oddziałów pracy w wojsku, przełożonych internowano. Resztę rozpędzono albo uwięziono. Mieszkali samotnie, spotykali się od czasu do czasu – z wielkim lękiem, by znów nie trafić do więzienia. Od lat osiemdziesiątych próbowali żyć razem w małych domach, po dwóch, trzech. Chodzili do pracy. Dominik Duka mieszkał w Pilźnie. Pamiętam msze sprawowane w małym pokoju, dla kilku osób, przy szczelnie zasłoniętych oknach, aby nikt wścibski nie podglądał. Atmosfera jak za okupacji. Tak było w Pradze, Brnie, Ołomuńcu, na Słowacji. Od rana praca w fabryce (obowiązywał nakaz pracy), a wieczorami praca kapłańska, duszpasterska. Wykłady, seminaria, spotkania z ludźmi. Organizowanie życia alternatywnego, równoległego. Tak było aż do jesieni 1989 roku.

***

Poznaliśmy się w drugiej połowie lat osiemdziesiątych w „Argentynie”. Była to wiejska chata, jakich wiele w tym kraju, pod Bystřicą nad Pernštajnem na Morawach. W domu należącym do mamy dominikanina Norberta Badala zorganizowano wykłady dla kilku młodych polskich dominikanów, abyśmy poznali czeskich dominikanów i specyfikę tego kraju. Przygotowywano nas do ewentualnego zamieszkania z czeskimi braćmi w podziemiu i podjęcia pracy wśród Polaków pracujących w Czechosłowacji na kontraktach.

Już wtedy Dominik Duka owiany był legendą. Prowincjał w podziemiu, więzień, przyjaciel Václava Havla, związany z opozycją i samizdatem. Stał za wszystkim, co się wtedy działo u dominikanów czeskich i słowackich. Był w drugim szeregu, ale to on decydował – także o naszym przyjeździe i planie naszego pobytu, abyśmy zawiązali nowe kontakty z braćmi zza południowej granicy.

***

Opowiadał mi kiedyś w jednym z wywiadów o swojej znajomości z Havlem. Poznali się w więzieniu, do którego Dominik Duka trafił 17 lutego 1982 roku, po siedmiu miesiącach spędzonych w areszcie. Początkowo przebywał na tzw. przygotowaniu, ale ponieważ nie okazywał żadnej skruchy, został przeniesiony na jeden z dwóch oddziałów specjalnych, zwanych represyjnymi. Także dlatego, że pochodził z rodziny recydywistów – jego ojciec w latach stalinowskich był skazany jako polityczny buntownik. Część więźniów, w tym również Duka, pracowała dla firmy Tesla przy produkcji central telefonicznych, więźniowie z drugiego oddziału zajmowali się produkcją lamp i wyrobów szklanych dla Czeskiego Kryształu, a niektórych, w tym właśnie Havla, oddelegowano do prac gospodarczych na terenie więzienia, m.in. w pralni i maglu. Havel i Duka, choć mieszkali w osobnych celach, spotykali się niemal każdego dnia – podczas sprzątania, gimnastyki, spacerów czy obowiązkowego dla wszystkich oglądania dziennika telewizyjnego. Rozmawiali przede wszystkim o religii, filozofii i polityce. Wspólnie się też modlili, na spacerniaku odmawiali – z inicjatywy Havla – różaniec. Duka bał się organizować jakiekolwiek spotkania modlitewne dla większej grupy więźniów, ale za namową Havla odprawił mszę świętą w Wielką Sobotę w ramach… kółka szachowego. Jeden ze współwięźniów, słynący z doskonałej pamięci, recytował teksty biblijne, a Duka robił to, co należy do księdza. Wszystko odbywało się nad szachownicą z rozstawionymi dość chaotycznie figurami. Nie wiadomo, kto tę partię wygrał – Havel twierdził, że Duka, Duka ma wrażenie, że nigdy jej nie dokończyli.

Ich przyjaźń przetrwała wiele lat. Jeden został prezydentem Czech, drugi – arcybiskupem praskim. To właśnie Dominik Duka żegnał w katedrze na Hradczanach zmarłego prezydenta Havla. Powiedział o nim miesiąc później: „Drobny człowiek – mąż nieugiętego ducha. Myślę, że jego przesłaniem dla naszego społeczeństwa jest to, że nie ma siły, która by złamała odwagę tego, kto w swoim życiu dba o prawdę. Nie ma siły, która by złamała tego, kto nie ulega nienawiści i zawiści, kto wie, że prawdziwa przyjaźń i miłość pozwalają w każdej sytuacji zachować twarz”. Te słowa o Havlu idealnie pasują też do tego, który je wypowiedział.

***

Dominik Duka jest człowiekiem dialogu, otwartym na innych żyjących wokół niego. Ale jest też człowiekiem sporu. Potrafi bronić swoich racji. Obserwowałem go podczas długich, wielogodzinnych dyskusji. Słuchałem, jak uzasadnia swoje poglądy, jak polemizuje. Z jakich lektur i z jakiego źródła czerpie argumenty. Jest wykształcony w dziedzinie biblistyki. Jego największym, wieloletnim dziełem jest przetłumaczenie na język czeski (wraz z licznym zespołem biblistów, tłumaczy i filologów) Biblii Jerozolimskiej – dzieła francuskich dominikanów. Interesuje się historią, godzinami potrafi opowiadać o wydarzeniach z dziejów ojczystych, ale i powszechnych, ukazując swoje przemyślenia i własne interpretacje. Ma rozległą wiedzę filozoficzną, świetnie orientuje się w problemach społeczno-politycznych. Jest zarówno doskonałym rozmówcą, jak i słuchaczem, dlatego często zapraszają go do publicznych dyskusji – i to nie tylko z racji piastowanego stanowiska, ale właśnie z powodu prezentowanych poglądów i twórczej, konstruktywnej atmosfery, którą potrafi stworzyć. Sam, tocząc z nim nieraz merytoryczny spór, widziałem, z jaką kulturą umie przedstawiać swoje racje. Otacza się młodymi współpracownikami, których traktuje jak równoprawnych partnerów. Widać to np. na radach redakcyjnych dominikańskiego czasopisma „Salve”, którego redaktorem naczelnym jest od lat. I to – mimo rozlicznych innych funkcji – bynajmniej nie formalnym.

***

Przez pięć lat mieszkaliśmy w jednym klasztorze, u svateho Jiljí (świętego Idziego) w Pradze na Starym Mieście. Nasze cele znajdowały się na jednym korytarzu, tuż obok siebie. To on poprosił mnie, abym prowadził polską parafię, zajmował się formacją młodych braci, utworzył Ośrodek Kultury Chrześcijańskiej. Był inicjatorem i opiekunem wielu spotkań, debat, wystaw, wykładów. Widziałem, jak w działaniu realizował dominikański chryzmat obecności w środowiskach uniwersyteckich, wśród ludzi kultury, polityki, inteligencji. Jak jest otwarty na dialog żydowsko-chrześcijański, ekumeniczny. Ale widziałem też Dominika Dukę na co dzień w klasztorze. Ta bliskość pozwalała dostrzec to, co czasami ukryte jest przed oczami innych – normalnego człowieka w jego codzienności. Jak będąc prowincjałem, chwytał miotłę i zamiatał długie korytarze. Jak uczestniczył w codziennych pracach, dzieląc z braćmi zwyczajne obowiązki. Mam wciąż przed oczami scenę z Hradca Kralowe. W czasie jednego z dorocznych spotkań rady redakcyjnej „Salve” dyskusja przeciągnęła się do późnej nocy. Wszyscy poszli spać z wyjątkiem siostry Dominiki, która zabrała się za zmywanie naczyń. Nie mogłem zasnąć, więc zszedłem do kuchni, aby jej pomóc. A tam przy zlewozmywaku stał biskup ubrany w kuchenny fartuch. Pomyślałem – normalny człowiek, gospodarz i jakże nienormalny widok hierarchy. I zaraz zganiłem się za swoje myśli: Dlaczego się dziwisz, on przecież taki jest, takiego go znasz od wielu lat. Normalny w relacjach, bez zbytniej celebry, mało potrzebujący dla siebie. Zakonnik, który został hierarchą. Mógłbym wiele podobnych scen przywołać z pamięci.

***

Dzisiaj kardynał Duka mierzy się z niełatwą sytuacją w Czechach. Podjął się uregulowania relacji finansowych między państwem a Kościołami chrześcijańskimi (a także z gminą żydowską). I nie chodzi tylko, jak niektórzy nieżyczliwi twierdzą, o zwrot majątku, ale także o przywrócenie niezależności i autonomii wspólnot religijnych w relacji do państwa, której są pozbawione od czasów rządów absolutystycznych cesarza Józefa II (1741–1790). Teraz pojawiło się światełko, aby to zmienić. Być na własnym rozrachunku, a co za tym idzie, wolnym od państwowej „pomocy”. Kardynał Duka z godną podziwu determinacją tłumaczy – zarówno przedstawicielom Kościoła, jak i sprawującym władzę w państwie – że jednym i drugim taka autonomia wyjdzie tylko na dobre i że jest to szansa na dalszą, partnerską już współpracę. Starcia polityczne są codziennością czeskiego Kościoła. Dominik Duka, wiedząc, co chce osiągnąć, nie ustaje we wskazywaniu nowych płaszczyzn współpracy między Kościołem a państwem. Wystarczy przypomnieć chociażby jałowy, toczący się przez wiele lat spór o własność katedry praskiej na Hradczanach, zakończony podpisaniem porozumienia z prezydentem Republiki.

***

Dobrze zna Polskę. Ma tu wielu wypróbowanych przyjaciół. Mówi w naszym języku, ale też w wielu innych: po niemiecku, francusku, włosku, angielsku, słowacku. Dobrze się czuje w Europie. Zna jej dziedzictwo. Choć sceptycznie odnosi się do wielu projektów Unii Europejskiej, nie reprezentuje ludzi lękliwych. Widzi plusy i minusy. Może godzinami prawić o wszystkim, czego się nauczył od innych, od teologów, pisarzy, polityków, od zwykłych spotkanych ludzi. Jego otwartość pokazuje, jak Kościół może i powinien być powszechny. Kardynał Duka jest jednym z ostatnich dysydentów z czasów komunistycznych, który zajmuje tak wysokie stanowisko w tej części Europy. Bagaż jego życiowych doświadczeń pozwala mu dostrzegać każdego, kto stanie na jego drodze.

W książce Czego się, za przeproszeniem, boisz? Tradycja jest wyzwaniem opublikowanej właśnie przez wydawnictwo W drodze, znajduje się fragment dobrze puentujący portret czeskiego dominikanina kardynała:

Na Zachodzie księża wchodzili w środowisko robotnicze, żeby w nim działać, ale było to w wolnym świecie i była to ich decyzja. Moje zachowanie wśród robotników było śledzone. Gdybym się obijał, z pewnością nie przysporzyłbym chwały swojemu stanowi. Miałem jednak komfort, że w czasie dyskusji na tematy religijne koledzy z pracy nie mogli powiedzieć: „My mamy inne zdanie. A tobie za to płacą”. Tego komfortu dziś już nie mam.

Jako ksiądz pracowałem na drugą zmianę, w weekendy i codziennie w swoim wolnym czasie. Dobrze wiedziałem, że jestem obserwowany. Gdy patrzę na to z perspektywy lat, przypominają mi się słowa biskupa François Fénelona: „Nic nie dzieje się przypadkiem, wszystkim rządzi ręka Pana”. Było to wyjątkowe przygotowanie do tego, żeby nauczyć się mówić językiem, który jest zrozumiały dla ludzi. To po pierwsze. Po drugie: Zawsze mnie irytuje, kiedy słyszę: „No, może i oni mają rację, ale i tak nie wiedzą, co to jest prawdziwe życie”. Przez te piętnaście lat chodziłem do stołówki zakładowej jak każdy inny, robiłem zakupy, a wieczorem przyrządzałem kolację. Mieszkaliśmy po dwóch, trzech braci i na zmianę przygotowywaliśmy posiłki. Gotowałem wprawdzie najszybciej, ale za to często przypalałem (śmiech). Niektórzy gotowali dłużej, ale lepiej im to wychodziło. Musiałem się tego wszystkiego nauczyć. To prawda, że dzisiaj nie wiem, ile kosztuje benzyna i inne towary, których teraz nie kupuję, ale wtedy miało to duże znaczenie. Wspominam często przy tej okazji ojca Jilijí Dubskiego, który mawiał: „To była dla nas wielka szkoła. Ponieważ my, z naszym filozoficznym i teologicznym wyposażeniem, żądaliśmy od ludzi rzeczy niemożliwych, nawet sobie tego nie uświadamiając. Zrozumienie życia przez odczucie go na własnej skórze jest inne niż wtedy, gdy człowiek zna je tylko z książek”.

To jeszcze nie jest ostatnie słowo, które arcybiskup Pragi, kardynał Dominik Duka wypowiedział.

Kardynał z firmy Tesla
Tomasz Dostatni OP

urodzony 17 września 1964 r. w Poznaniu – dominikanin, publicysta, duszpasterz inteligencji, rekolekcjonista, tłumacz języka czeskiego, zaangażowany w dialog ekumeniczny, międzyreligijny i społeczny. Ukończył studia filozo...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze