Jestem już szczęśliwie w takiej sytuacji, że mogę sobie wybierać mecze, które chcę obejrzeć. Idę więc na stadion, żeby zobaczyć jakąś wyjątkową drużynę czy konkretnego zawodnika. Z takiego właśnie powodu wybrałem się do Wiednia.
Zawodnik, z którym chciałem się spotkać, nie żyje od blisko dwustu lat. Nazywa się Ludwik van Beethoven. Jakoś wcześniej nie mieliśmy okazji, znajomość była jednostronna, za pośrednictwem dziewięciu symfonii i kilkudziesięciu innych utworów, bez których nie ma życia.
Przyjechałem do Wiednia późnym wieczorem. Hotel na Alser Straße odpowiadał moim emeryckim możliwościom finansowym. Spałem już w różnych. Raz, w Cannes, wszedłem w lustro zamiast w drzwi i zdarzyło mi się zabłądzić w drodze między sypialnią a toaletą, w której zresztą nie mogłem uruchomić chromowanego kranu, bo takiego w swoim świdermajerze w Falenicy nie miałem. I gdzieś w Afryce, w takim ze starym materacem zamiast łóżka, który dzieliłem z jakimiś sześcio- czy ośmionożnymi braćmi mniejszymi, uciekającymi z pościeli po zapaleniu światła.
Ten wiedeński hotel był gdzieś pośrodku. Wyszedłem po przyjeździe na późny spacer i trzydzieści metrów dalej trafiłem na kościół z ładną barokową fasadą. A na niej dwie tablice. Jedna informuje, że tutaj 29 marca
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń