Klęczę na stopniu oddzielającym podłogę od wanny i myję niewielką tablicę wielkości dwu rozpostartych dłoni. Żeby ją wyszorować, muszę mocno przyciskać do dna wanny, ale dno jest z żywicy, może się porysować. Podkładam ręcznik, biorę szczoteczkę do zębów, chyba delikatną. Ale nagle się boję, że szczoteczka zetrze znaki na płycie.
Jest ich dwadzieścia, może osiemnaście. Zależy jak liczy ten, który nie umie czytać tych znaków. Tych białych żaglówek w białej mgle. Tych śladów mew z połamanymi pazurkami.
Są kruche, choć wyryte w marmurze. Boję się je zatrzeć, wyszczerbić. Odkładam szczoteczkę, biorę gąbkę. Dwustronną. Gładka strona gąbki tylko pieści kamień. Przytykam szorstką, kurz zaczyna puszczać. Do odpływu odlatuje z tabliczki chmura, czarna jak dym.
Kurz jest mocno wlepiony w powierzchnię i w znaki. Potrzebuję pomocy. Schodzę do kuchni, biorę płyn do mycia naczyń. Nikogo nie ma w domu i wolałbym, żeby teraz nikogo nie było. Spieszę się, ale zaglądam do komputera. Wysłałem do profesora Krajewskiego zdjęcie tablicy z prośbą o odczytanie i ciągl
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń