Minuta trwa całe wieki
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

W więzieniu człowiek cały czas jest z kimś. Podczas medytacji jestem sam, chociaż obok mnie siedzi kilkanaście innych osób.

Żona Staszka mówi, że listy, które przysyła jej z więzienia, są od jakiegoś czasu inne, bardziej optymistyczne, pełne nadziei, radości. Rodzina Piotra wystraszyła się, że ktoś próbuje zwerbować go do jakiejś sekty, więc powiedzieli mu na widzeniu: poczekaj, sprawdzimy w internecie, co to jest ta medytacja. Mariusz chciałby po wyjściu na wolność medytować razem z żoną.

Cela nr 19

Dla więźniów z celi nr 19 dzień zaczyna się wcześniej niż dla wszystkich pozostałych. Ze snu wyrywa ich dźwięk budzika. Chwilę później siadają na pryczach. Wyprostowani, głowa lekko uniesiona, ręce na udach, przymykają oczy, w myślach powtarzają jedno słowo: Ma-ra-na-tha. Synchronizują je z oddechem. Wdech: ma-ra. Wydech: na-tha. Albo wdech i na wydechu: ma-ra-na-tha. Jak kto woli. I tak przez pół godziny.
Wieczorem, gdy osadzeni z innych cel oglądają telewizję, czytają, rozmawiają, a czasem zwyczajnie się kłócą, cela nr 19 znów medytuje. Zamknięte oczy, cisza, skupienie, spokojny oddech, w myślach mantra: ma-ra-na-tha.

 – To wyjątkowa cela – mówi major Urszula Wojciechowska-Budzikur, wicedyrektor Aresztu Śledczego w Częstochowie.
Medytacja to poszukiwanie ciszy, milczenie i bezruch, wyłączenie umysłu z myślenia, zaglądanie do własnego wnętrza. Dla osób wierzących medytacja to najgłębsza modlitwa, bo – jak mówił średniowieczny mistyk Mistrz Eckhart – ,,Nic nie przypomina Boga bardziej niż cisza”.

Medytacja wymaga dobrej woli, zaangażowania, skupienia. W więzieniu nie jest to łatwe. Z drugiej strony gdzie, jeśli nie w więzieniu, znaleźć tylu ludzi, którzy czasu mają w nadmiarze, którzy nie gonią dnia i nocy. Bo ich czas stanął. W więzieniu zegary tykają wolniej, tygodnie trwają dłużej, miesiące nie mają 30 dni, a lata… Życie odmierza się od widzenia do widzenia, od przepustki do przepustki, od telefonu do telefonu, od listu do listu. Jeśli nie ma widzeń, przepustek, telefonów i listów, wówczas nie czeka się już na nic.
Maranatha po aramejsku znaczy: Przyjdź, Panie.
Jeśli ktoś jest niewierzący, może powtarzać słowo miłość albo wolność.
Podróż w głąb siebie

Dyrektor Urszula Wojciechowska-Budzikur jest psychologiem i psychoterapeutą. Ze skazanymi pracuje od 18 lat. Program ,,Medytacja. Szansa na wewnętrzną wolność” to dość nowatorskie podejście do resocjalizacji. Dyrektor wprowadziła go w częstochowskim Areszcie Śledczym i podlegającym mu Oddziale Zewnętrznym w Wąsoszu Górnym półtora roku temu. Wcześniej sama zaczęła praktykować medytację chrześcijańską w nurcie ojca Johna Maina OSB. Ta znana od wieków praktyka kontemplacyjna kojarzona jest raczej z kulturą Wschodu niż Zachodu i pewnie dlatego w Polsce traktowana jest przez wielu z dużą ostrożnością, a nawet podejrzliwością.

– W polskich zakładach karnych nie prowadzi się profesjonalnej psychoterapii, a programy resocjalizacyjne mają ograniczony zasięg. Medytacja wprawdzie nie zastępuje psychoterapii, ale ma z nią wiele wspólnego. Uczy samokontroli, pracy nad sobą, powoduje wzrost samoświadomości, pozwala zajrzeć w głąb siebie. I skoro doniesienia naukowe potwierdzają jej pozytywne efekty, a medytację, także tę w wersji chrześcijańskiej, wprowadza się w więzieniach na całym świecie, uznałam, że powinnam zachęcić do medytowania naszych osadzonych – mówi dyrektor Wojciechowska-Budzikur.

Częstochowski Areszt Śledczy i Oddział w Wąsoszu były pierwszymi ośrodkami karnymi w Polsce, w których wprowadzono medytację w wersji chrześcijańskiej. W ich ślady poszły niedawno jednostki penitencjarne w Poznaniu i Wrocławiu.

– Początkowo zainteresowanie wśród więźniów było niewielkie – przyznaje dyrektorka. Jedni przychodzili z nudów, inni z ciekawości. – Mówiłam, na czym polega medytacja chrześcijańska w nurcie ojca Johna Maina OSB, i zaznaczałam, że w programie mogą uczestniczyć także osoby innych wyznań i niewierzący – tłumaczy. Uczyłam ich, w jaki sposób siedzieć i oddychać, żeby się skupić. Wyjaśniałam, że medytacja ma im pomóc w wyciszeniu się, w radzeniu sobie z negatywnymi emocjami, w wychodzeniu z nałogów, w budowaniu prawidłowych relacji z innymi. Ale podkreślałam, żeby nie spodziewali się szybkich efektów i nie zniechęcali pojawiającymi się rozproszeniami. W medytacji trzeba być cierpliwym, trzeba się otworzyć i czekać, a jeżeli medytacja jest dla nas modlitwą, to łatwiej nam w takiej praktyce wytrwać. To jedna z najlepszych inwestycji w siebie.

Pokuta

Wąsosz Górny. 40 kilometrów od Częstochowy. Zakład o zmniejszonym rygorze dla mężczyzn z łagodniejszymi wyrokami, za przestępstwa nieumyślne: niepłacenie alimentów, prowadzenie pojazdów po alkoholu, drobne kradzieże, włamania. Nie ma tu wysokich murów, nie ma wieżyczek i strażników z ostrą bronią. Skazani mogą opuszczać cele i swobodnie poruszać się po terenie ośrodka. Większość z nich każdego dnia jeździ do pracy – w przetwórni owocowo-warzywnej, w tartaku, w firmie produkującej wózki dziecięce. Pracują dobrze i sumiennie, bo w nudnym więziennym życiu takie zajęcie to atrakcja i wyróżnienie.

Spośród setki osadzonych kilkunastu regularnie medytuje. Raz w tygodniu spotykają się w więziennej świetlicy, w pozostałe dni robią to w swoich celach. Co jakiś czas odwiedzają ich wolontariusze z grupy medytacyjnej w Katowicach. – Ze względu na pełnioną funkcję sama nie medytuję z więźniami, dlatego jestem niezwykle wdzięczna wolontariuszom z Katowic, że bezinteresownie przyjeżdżają do nas i pomagają w prowadzeniu medytacji – wyjaśnia Urszula Wojciechowska-Budzikur.
Liderem więziennej grupy medytacyjnej jest Stefan, niepozorny pięćdziesięciolatek. Bardzo religijny. – Na początku trudno było mi medytować. Człowiek zamykał oczy, próbował powtarzać słowo ma-ra-na-tha, ale myśli zaraz gdzieś uciekały – do żony, do dzieci, wnuków. Więc znów skupienie, oddech, słowa i nagle hałas dobiegający z korytarza. Trzeba wiele samozaparcia, by się nie zniechęcić – przyznaje.

Stefan chciałby zapomnieć o tym, co się wydarzyło w jego życiu kilka lat temu. Ale zapomnieć się nie da. – Z tym już się będzie żyło do śmierci, to jest jak kula u nogi, jak cień, który cały czas nam towarzyszy. W dzień czy w nocy, stale jest przy tobie.

Tak naprawdę Stefan niewiele pamięta. Inni mu przypomnieli: Była piąta nad ranem, jechał tirem, wracał z trasy. Prawdopodobnie zasnął i nie zauważył rowerzysty jadącego poboczem. Potrącił go, mężczyzna zginął. Stefan pojechał dalej, nawet nie wiedział, że zabił człowieka. Dowiedział się, gdy policja przyjechała po niego do domu.
– Najpierw, ze względu na zły stan zdrowia, próbowałem uniknąć kary. Byłem w szpitalu, miałem operację kręgosłupa, długo nie mogłem w ogóle chodzić. Ale wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju. Wiedziałem, że muszę to odpokutować, bo w przeciwnym razie nie będę mógł dalej normalnie żyć.
Stefan ma żonę, pięcioro dzieci, czworo wnuków. – Wnuki wiedzą, że jestem w szpitalu. A sąsiadom żona powiedziała, że wyjechałem do córki do Irlandii.

Prokurator zażądał trzech lat więzienia, Stefan dostał 2,5 roku. Odsiedział już 9 miesięcy. Liczy na to, że za dobre sprawowanie kara zostanie skrócona. Nie jest mu tu źle – jako gospodarz terenu dba o porządek, grabi liście, szufluje śnieg, zbiera śmieci. Jest spokojny, nie wchodzi w konflikty z innymi współwięźniami. – Ale jak tylko sobie pomyślę, że żona została sama z dzieciakami i wnukami, że ma na głowie cały dom, pracę, że musi wszystkich sama utrzymać, to chce mi się płakać – i Stefan nie kryje łez.

Na medytację zdecydował się, gdy tylko pani dyrektor powiedziała im o takiej możliwości. Dziś Stefan werbuje innych, by przyszli na spotkanie. – Mówię im: chodź, zobacz, jak ci się nie spodoba, to zrezygnujesz.

Stefan ma poczucie, że dzięki medytacji bardzo się wyciszył, przemyślał wiele spraw. Modli się codziennie za swoich bliskich i za rodzinę mężczyzny, którego zabił. – Widziałem jego żonę na rozprawie, przeprosiłem ją. Proszę Boga, żeby mi wybaczył. A za kierownicę to ja już nigdy nie usiądę. Zrobiłem w więzieniu kurs na budowlańca. I tym się zajmę, gdy tylko będę na wolności.

Każdego wieczoru Stefan dzwoni do żony. Ona opowiada, co u niej słychać, on mówi, jak mu minął dzień. Gdy dostanie przepustkę, jedzie do domu, zrobi porządek w gospodarstwie, naprawi, pomaluje, przybije, wyczyści. Ot tak, zwyczajnie. – A jak wyjdę na wolność, to pojadę do córki do Irlandii i jej pomogę. Bo remont musi zrobić, a ja się na tym znam.

Wybaczyć sobie

Medytacja jest dobrowolna, nikt nie jest z niej rozliczany. Przyjdziesz – dobrze. Nie przyjdziesz – twój wybór. Nikt nie sprawdza obecności, nikt nie pyta: dlaczego cię nie było. W każdej chwili można się wycofać, w każdej chwili można wrócić.

I tak się zdarza. Adam był na kilku spotkaniach. Przyszedł wyłącznie dla zabicia czasu. Ale wydawało mu się, że to nie dla niego. Po kilku tygodniach wrócił. – Czegoś mi brakowało.

Czego? Tego, że podczas medytacji jestem sam ze sobą. W więzieniu człowiek cały czas jest z kimś. Podczas medytacji jestem sam, chociaż obok mnie siedzi kilkanaście innych osób.

Adam odsiaduje wyrok za wyłudzenie pieniędzy z banku. Do więzienia policja zabrała go z przytuliska, w którym mieszkał od kilku miesięcy. – Nie miałem pojęcia, że jestem poszukiwany listem gończym – tłumaczy. Żona rozstała się z nim kilka lat temu, kazała mu się wyprowadzić. Najpierw wynajmował jakiś pokój, potem stracił pracę i nie miał z czego żyć. Musiał iść do schroniska dla bezdomnych. No a potem więzienie.

– Wydawało mi się, że dla mnie wszystko już się skończyło, że już nie mam na co czekać, że już nic dobrego się nie wydarzy. Dzięki medytacji zacząłem zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie. Jestem spokojny, opanowany, odzyskałem wewnętrzny spokój. Może kiedyś dzięki medytacji będę sobie umiał przebaczyć, że zmarnowałem życie mojej żonie, dzieciom, że ich zawiodłem.

Adam wyjdzie na wolność w styczniu 2012 roku. Wróci pewnie do przytuliska, bo nie ma gdzie się podziać. – Ale nie jestem tym przerażony. Uwierzyłem w siebie, w to, że Bóg mi pomoże. Kiedyś wcale nie myślałem o Bogu, nie chodziłem do kościoła, nie modliłem się, bo nie było mi to potrzebne. Teraz wiem, że Bóg jest. I to mi wystarczy.

Straszniejsze niż bicie

Częstochowa. Areszt śledczy. Kacper trafił tu w ubiegłym roku, 26 maja – w Dzień Matki. Wysoki, dobrze zbudowany, krótko przystrzyżone włosy. Twarz trochę pryszczata. Wygląda sympatycznie.

Wygadany, chętny do rozmowy. Student politechniki. Jest oskarżony o napad z użyciem niebezpiecznych narzędzi. – Poszedłem odebrać pieniądze, które pożyczyłem koledze, nie miałem żadnego niebezpiecznego narzędzia – mówi dzisiaj. Ale dłużnik zeznał inaczej. Prosto z uczelni Kacper trafił do aresztu. To nie jego pierwszy konflikt z prawem. Wcześniej dostał wyrok za handel narkotykami – półtora roku w zawieszeniu na cztery lata. Kolejna wpadka nie mogła więc ujść mu na sucho.

Więzienie dość szybko nauczyło go, co w życiu jest ważne. – Gdy jesteś na wolności, masz pełno kolegów, znajomych. Gdy przyszło co do czego, została mi tylko matka – mówi. Ona jedna go odwiedza. To ona znalazła mu adwokata. Kacper ma świadków, którzy potwierdzą, że nie miał ze sobą żadnego niebezpiecznego narzędzia. Na razie czeka na wyrok.
– Najgorsze były pierwsze trzy tygodnie. Koszmar. Świat znany tylko z filmów, dziwni ludzie, brak intymności. Nie można sobie znaleźć miejsca, nie można spać. Życie toczy się dalej, ale beze mnie. Na wolności człowiek cały czas jest w biegu. Doba jest za krótka. A tutaj minuta trwa całe wieki. Żyjesz od pobudki do śniadania, od śniadania do obiadu itd. Można zwariować – opowiada Kacper.

Na pierwszą medytację przyszedł z ciekawości. – Jestem osobą wierzącą, chodzę do kościoła, medytację uważałem za jakieś dziwactwo. Na początku nic nie czułem. Ale po pewnym czasie zobaczyłem, że jestem jakiś rozluźniony, lepiej nastawiony do kolegów, że nie ma we mnie takiej złości, że nie budzę się co chwilę w nocy przerażony i zlany zimnym potem. Medytuję razem z kolegą w celi co drugi dzień. Czuję się lepiej, ale nie wiem, czy mnie to zbliży do Pana Boga.

Kacper pożyczył ostatnio z więziennej biblioteki Pismo Święte. Przeczytał przypowieść o synu marnotrawnym. – Tak się właśnie czuję jak on. Jemu się udało. Może i ja wrócę na studia, znajdę pracę, dziewczynę… Przecież ja jestem porządnym człowiekiem.
– A kiedy handlowałeś narkotykami, też miałeś poczucie, że jesteś porządnym człowiekiem? Nie myślałeś, że ktoś może przez ciebie zaćpać się na śmierć? – dopytuję.
– Nie. Nie myślałem, że robię komuś krzywdę. Potrzebowałem pieniędzy. Ojciec nie płacił alimentów, matka została bez pracy. Babcia, która z nami mieszka, była chora, na leki wydawaliśmy 400 zł miesięcznie. Wszystko, co zarobiłem, wpłacałem matce na konto.
– Nie dziwiła się?
– Mówiłem jej, że chodzę do pracy.

Kacprowi grozi kara pozbawienia wolności od 3 do 15 lat. Liczy na to, że adwokat go wyciągnie. Ale wie, że więziennego życia już nigdy nie zapomni.
 – Bo zabrać człowiekowi wolność, to jest najgorsze, co może być – mówi Joel. – Nic nie jest takie straszne, nawet bicie.

Joel wie, co mówi, wystarczy zobaczyć zabliźnione pręgi na jego plecach. – Siostra mnie biła paskiem, jak byłem mały, bo nie chciałem się uczyć. Byłem na nią strasznie zły, ale dzięki temu skończyłem szkołę, zdałem maturę, poszedłem na studia.

Joel jest Kameruńczykiem, do Polski przyjechał kilka lat temu w ramach wymiany studenckiej. Ukończył politechnikę, dostał dobrą pracę, nieźle zarabiał. Ożenił się, ma dziecko. Coś go jednak podkusiło i razem z kolegami zaczął podrabiać euro. Świetnie mu szło. Nim wpadł, żył przez jakiś czas jak król. – W Kamerunie została moja rodzina i rodzeństwo, są biedni, wysyłałem im pieniądze – tłumaczy.

W więzieniu czuje się strasznie samotny. Nikt go nie odwiedza, nikt nie dzwoni. Nawet gdyby dostał przepustkę, nie miałby dokąd pójść. Dlatego wieczorami leży w celi i płacze jak dziecko. Z tej samotności.

Medytacja na początku strasznie go śmieszyła. W końcu się mocno zaangażował. – Bardzo się wyciszyłem, jestem mniej nerwowy, nie biorę już tyle leków na uspokojenie. Nie wiem, dokąd wrócę, gdy wyjdę na wolność. Staram się teraz o tym nie myśleć. Może kiedyś uda mi się wrócić do Kamerunu, do moich najbliższych, bo gdzieś trzeba mieć swoje miejsce na świecie.

Zmieniłem się na lepsze

– Medytacja nie jest panaceum na wszystkie problemy więzienne – dyrektor Wojciechowska-Budzikur jest realistką. – Ale wiążę z nią ogromne nadzieje – przyznaje.
Po dziewięciu miesiącach od wprowadzenia medytacji poprosiła skazanych o wypełnienie anonimowej ankiety. Chciała się dowiedzieć, czy medytowanie ma dla nich jakiś sens, czy sami zauważyli, że w ich życiu cokolwiek się zmieniło. – Byłam zaskoczona tym, co przeczytałam. Oczywiście widziałam, że więźniowie uczęszczający na medytację stają się inni, że nawet rysy twarzy im złagodniały, ale nie spodziewałam się aż tylu pozytywnych reakcji i spostrzeżeń.

Zapiski z ankiet: Stałem się spokojniejszy; sam potrafię się wyciszyć; inaczej potrafię rozwiązywać problemy z kolegami w celi – nie jestem już taki agresywny, potrafię słuchać i się skupić; mniej oglądam telewizję, zacząłem czytać książki; zacząłem czytać Pismo Święte; moja rodzina powiedziała, że zmieniłem się na lepsze, że częściej się uśmiecham – kiedyś oni mnie wspierali i pocieszali, teraz ja ich pocieszam; pogodziłem się z matką.

Urszula Wojciechowska-Budzikur: – Kiedy z nimi rozmawiam, widzę, że stali się bardziej krytyczni w stosunku do tego, co zrobili, bardziej empatyczni. Nie liczę na to, że nagle staną się aniołami. Ale jestem przekonana, że dzięki medytacji łatwiej będzie im odbyć karę, a przede wszystkim, że lepiej będą funkcjonować, gdy już wrócą na wolność, bo zostali wyposażeni w dobre narzędzie pracy nad sobą. Pytanie, czy będą chcieli z niego korzystać.

Niektórzy mówią czasami, że medytacja jest niebezpieczna. Przytaczam wtedy słowa ojca Laurence’a Freemana, kierownika Światowej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej, który powiedział, że w dzisiejszym świecie niebezpiecznie jest nie medytować.

Minuta trwa całe wieki
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze