Ewangelia według św. Jana
Majewski – reżyser filmowy, teatralny i operowy, scenarzysta, poeta, prozaik, malarz, kompozytor, twórca wideo-artów i instalacji – jest artystą niezwykłym. Wielość talentów oraz bogactwo zainteresowań czynią z niego człowieka renesansu, artystę totalnego, który w Polsce – w myśl zasady „nikt nie jest prorokiem we własnej ojczyźnie” – pozostaje prawie nieznany. Jego najnowszy film Młyn i krzyż, ze względu na promocję zakrojoną na światową skalę, ma szansę wprowadzić nazwisko artysty do szerszego obiegu. Jeśli jednak ktoś spodziewa się po tym obrazie po prostu dobrego filmu i myśli o nim w tradycyjnych kategoriach, niewątpliwie będzie mocno zaskoczony. Jest to bowiem dzieło wyjątkowe i z niczym nieporównywalne.
Malarstwo i religia
Wyjątkowość Młyna i krzyża wypływa z niezwykłego w tym filmie zespolenia ludzkiego życia ze sztuką, w tym wypadku z obrazem „Droga na Kalwarię” Pietera Bruegla, zespolenia, które przeniesione na kinowy ekran daje oszałamiający efekt. Tymczasem znawca twórczości Lecha Majewskiego zamiast wyjątkowości i niezwykłości odnajdzie tu naturalną konsekwencję w rozwoju artysty i kolejny dojrzały owoc dawno obranej drogi twórczej. Filmowa twórczość reżysera z Katowic nie od dziś krąży bowiem wokół mistrzów europejskiego malarstwa oraz tematyki religijnej. Przypomnijmy dla porządku kilka poprzednich dzieł: Ewangelia według Harry’ego (1993) z Viggo Mortensenem w roli głównej to quasi-Ewangelia przeniesiona we współczesne czasy, Angelus (2001) jest filmem nawiązującym do tradycji Śląska, rozpiętej między poezją Angelusa Silesiusa, malarstwem Teofila Ociepki a miejscową gminą okultystyczną, z kolei Ogród rozkoszy ziemskich (2003) to rozgrywająca się w Wenecji historia miłości i śmierci, która jest jednocześnie filmową wędrówką w przestrzeni malarskiego tryptyku Hieronima Boscha o tym samym, co film, tytule.
Kiedy więc Michael Gibson, historyk sztuki i autorytet w dziedzinie flamandzkiego malarstwa, obejrzał pewnego razu w Paryżu Angelusa, niespodziewanie odkrył w Majewskim pokrewną duszę i artystę, który kinowym językiem potrafi wyrazić brueglowskiego ducha. Zaproponował wtedy polskiemu reżyserowi wspólną pracę nad filmową adaptacją napisanej przez siebie książki Młyn i krzyż, będącej gruntowną analizą obrazu „Droga na Kalwarię” Pietera Bruegla. Tak rozpoczęła się trwająca aż trzy lata mozolna praca nad filmem, który teraz wchodzi na polskie ekrany.
Zaplatanie sieci
Majewskiemu, który od wielu lat żyje i tworzy na emigracji, udało się zaprosić do tego projektu znakomitych artystów. Charlotte Rampling, Rutger Hauer i Michael York to aktorzy światowej sławy. Niezwykłe zdjęcia zrobił Adam Sikora (wraz z reżyserem), a muzykę napisał Józef Skrzek (również wraz z reżyserem). Powstała międzynarodowa produkcja, która intryguje krytyków i widzów, począwszy od pierwszego publicznego pokazu na amerykańskim festiwalu w Sundance, po europejskie projekcje w Rotterdamie i Paryżu.
Młyn i krzyż zabiera widza w niezwykłą podróż do okupowanej przez Hiszpanów Flandrii roku 1564. Wehikułem czasu, który nas tam przenosi, jest wspomniany obraz Bruegla, a sam malarz (Rutger Hauer) zostaje naszym przewodnikiem po swoim dziele. Powiedzieć „przewodnikiem” to za mało. Należałoby go nazwać Wergiliuszem i Beatrycze w jednej osobie, ponieważ świat, do którego zabiera nas artysta, to nie tylko scena malarska, ale cały kosmos i historia zbawienia przedstawione tu w niezwykle przemyślany sposób.
Na ekranie widzimy najpierw sceny z codziennego życia mieszkańców Flandrii. Drwale w lesie wycinają drzewo, ktoś toczy drogą koło od wozu, młynarz się budzi i wprawia w ruch machinę młyna, jakiś więzień zostaje wyprowadzony z celi, jakieś młode małżeństwo wychodzi z domu, jakieś dzieci wstają z łóżka i rozpoczynają zabawy, i tak dalej. Toczy się życie. Z początku nie wiemy, jaki te sceny mają ze sobą związek, ale szybko się orientujemy, że nicią je splatającą jest historia opowiadana przez malarza na powstającym właśnie obrazie. Filmowy Bruegel tworzy bardzo misterną kompozycję malarską, którą sam przyrównuje do pajęczej sieci. „Będę pracował jak pająk, zaplatał sieć, aż znajdę punkt zaczepienia – mówi malarz. – Oto serce mojej sieci. Poniżej kamień młyński. Jeszcze niżej nasz Zbawiciel…”.
Zbawiciel ledwo zauważony
Zamysłem artystów – zarówno Bruegla, jak i Majewskiego – jest ukazanie Jezusa w centrum obrazu, a jednocześnie prawie niewidocznego. W otoczeniu dzieje się tak wiele, przeplatają się ze sobą różne historie różnych ludzi, a Zbawiciel pozostaje ledwo zauważony. Gdy więc nagle upada pod ciężarem krzyża, odbywa się to pośród zwykłych codziennych czynności, pośród powszedniego zgiełku i krzątaniny, którą zajęci są ludzie zamieszkujący świat Bruegla. Dlatego też świat filmu Majewskiego zapełniony jest epizodami, niewiele znaczącymi scenami, ale w tej wizji ukazanymi jako równoległe wobec krzyżowej drogi Nauczyciela.
Wszystko w tym filmowym obrazie dzieje się jednocześnie: radość i smutek, czułość i okrutne cierpienie, cnota i grzech, piękno i brzydota, praca i występek. Obserwujemy to nie w jakiejś abstrakcji, ale jako element historii brueglowskich bohaterów. Autorzy filmu z kilkuset postaci przedstawionych na obrazie wybrali bowiem kilkanaście, których fragment życia nam opowiadają. Tym postaciom zostaje dopisana biografia, ich życie toczy się tego samego dnia, co dzień męki Chrystusa.
Podróż, w którą zabiera widza Młyn i krzyż, wypełniona jest chrześcijańskimi symbolami. Wszystko ma tu sens, zostało doskonale przemyślane przez flamandzkiego mistrza. Z tą bogatą symboliką nie zostajemy sami. Malarz doskonale wywiązuje się z roli przewodnika, objaśniając znaczenia i tłumacząc swój misterny zamysł artystyczny. Można więc potraktować tę filmową podróż jako wycieczkę do wiedeńskiego Kunsthistorisches Museum, a Majewskiego wziąć za świetnie przygotowanego historyka sztuki, który odsłania tajniki malarskiego arcydzieła.
Można też jednak potraktować najnowszy film śląskiego reżysera jako zaproszenie do aktywnego i świadomego przeżycia nieustannie odbywającego się misterium. To, co Bruegel zamknął w jednym „kadrze”, a Lech Majewski w tym filmie, dzieje się nieustannie. Misterium męki, śmierci i zmartwychwstania – zapoczątkowane dwa tysiące lat temu – trwa nadal, niejako codziennie dogrywając tę samą scenę. A ludzie, jak w XVI, tak i w XXI wieku, tak samo są obojętni i żyją obok tego zbawczego wydarzenia. Pomimo tej pesymistycznej wizji Młyn i krzyż kończy się sceną radosną, jakby zapowiadającą szczęście z innego świata.
Trzy spojrzenia
Jeśli w warstwie przekazu, jaki film Majewskiego ze sobą niesie, odnajdujemy wiele piękna i mądrości, to warstwa wizualna pozostawia widza z pewnym niedosytem. Zamysłem twórców było nie tylko wydobycie z obrazu Bruegla postaci i ich historii, ale również odwzorowanie przedstawionej na obrazie scenerii. By zespolenie historii filmowej z dziełem malarskim było jeszcze silniejsze, zdecydowano się użyć fragmentów obrazu jako tła do scen filmowych. W ten sposób widz rzeczywiście ma wrażenie, że wchodzi jakby do wnętrza brueglowskiego świata. Jednak efekty specjalne, dzięki którym starano się uzyskać ten efekt, wydają się niejednokrotnie sztuczne, a widz przeżywa konfuzję, zastanawiając się, czy techniczne sztuczki po prostu się nie udały, czy może to, co widzi, jest rzeczywistym zamysłem reżysera.
Niemniej pomysł na wciągnięcie widza do wnętrza obrazu Bruegla działa. Nagle odnajdujemy się w świecie niezwykle bogatym w znaczenia i historie, w świecie, który proponuje szeroką gamę kolorów i postaw. Jeśli przez chwilę czujemy się tam zagubieni, to wystarczą trzy spojrzenia, by zrozumieć jego sensowność i celowość, a co za tym idzie, by pogodzić się z tym światem. Pierwsze spojrzenie: na Matkę Jezusa, która patrzy na Syna i współcierpi. Drugie: na Jezusa, który ludzkie cierpienie, w sposób przez ludzkość niezauważony, niesie na krzyż zbawienia. I trzecie: w górę obrazu, na szczyt skały górującej nad niziną. Na tej skale stoi młyn, a tam młynarz, który jako alegoria Boga Ojca cały malarski i filmowy kosmos ogarnia swym mądrym, ojcowskim spojrzeniem.
Korzystałem z książki: Magdalena Lebecka, Lech Majewski, Biblioteka „Więzi”, seria „Ludzie Polskiego Kina”, Warszawa 2010.
Oceń