Kiedy – mając zaledwie czterdzieści trzy lata – zmarł na astmę w trakcie dawania nam ćwiczeń duchownych, jego rzeczy traktowaliśmy niemal jak relikwie. Każdy chciał mieć choćby jakiś drobiazg, a o jego czarną kurtkę – jak w Ewangelii – rzuciliśmy losy. Wiem, że to niedojrzałe i że psychologia określa to mianem identyfikacji prymitywnej, ale my – wtedy dziewiętnastolatkowie – nie zastanawialiśmy się nad takimi subtelnościami. Chcieliśmy być tacy, jak on. W kwestii bycia jezuitą był bowiem dla nas jak wzorzec metra z Sèvres pod Paryżem. Głęboki, wrażliwy, bardzo dobrze wykształcony, o szerokich horyzontach i doskonałym – celnym i złośliwym – poczuciu humoru, uczący życia w wolności i sam tę wolność praktykujący, a przede wszystkim dojrzały, męski, szczerze kochający Pana Jezusa i Towarzystwo.
Urodził się w Zabrzu-Biskupicach. Jego biologiczny ojciec porzucił rodzinę bardzo wcześnie, więc pod nazwiskiem panieńskim mamy rósł w maleńkim mieszkanku jednego z zabrzańskich familoków, wychowywany przez nią i babcię – tradycyjne śląskie omy, które nauczyły go nie tylko „godki”, ale też wszystkiego, co najlepsze w śląskiej tradycji. Nie zmieniało to faktu, że pochodził z niepełnej, rozbitej rodziny. Kiedy więc zapukał do drzwi diecezjalnego seminarium, fakt ten okazał się przeszkodą nie do przejścia. Wtedy poprosił o przyjęcie do Towarzystwa. Marzył o tym od dawna (pochodził
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń