Ewangelia według św. Łukasza
To był radykalny przełom w Kościele. „Kopernikańska rewolucja”, która raz na zawsze odmieniła jego oblicze. Kościół otworzył drzwi i okna swych komnat, by nie tylko je przewietrzyć, ale by już nigdy ich nie zatrzasnąć przed współczesnym światem. Podjął z nim dialog, którego wcześniej unikał jak diabeł święconej wody, przekonany o słuszności swych racji i dysponowaniu wszelkimi prawdami. Nie tylko tymi wielkimi, ale i małymi. Otworzył się w końcu także na wewnątrzkościelny dialog, dopuszczając wielość stanowisk i teologiczne spory. To dziś najczęściej powtarzane kategorie i porównania, którymi opisuje się Vaticanum secundum w 40 lat od jego zakończenia.
Na czym polegała rewolucyjność soboru? Na ile zmienił on Kościół? Czy zaczął proces redefiniowania myślenia kościelnych kategorii, czy może wyznaczył kierunek postawionych przez siebie pytań? By to sprawdzić, przyjrzyjmy się pokrótce dokumentom, które w powszechnej opinii uważa się za fundament odnowy soborowej.
Najbardziej doświadczalne i widoczne zmiany pociągnęła za sobą Konstytucja o liturgii świętej Sacrosanctum concilium. Szeregowy katolik przestaje być biernym uczestnikiem Eucharystii. Decyzje soboru odczuwa namacalnie. Język łaciński zastępują rodzime języki. Tajemniczy świat tekstu ksiąg kościelnych zaczyna być zrozumiały. Czytania zostają uaktualnione, lepiej dobrane. I, co ważne, kapłan odwraca się twarzą do wiernych. Liturgia rozumiana jako „źródło”, a zarazem „szczyt życia Kościoła”, staje się działaniem całego Kościoła – ludu kapłańskiego, a nie tylko samych duchownych.
Tak, to musiało szokować, a czasami i budzić bunt, jak choćby francuskiego arcybiskupa Marcela Lefebvre’a, który soborowe ustalenia – w tym te dotyczące liturgii – uznał za „szatańskie podszepty”, doprowadzając w Kościele do schizmy.
Dla francuskiego hierarchy nie do zaakceptowania był również najkrótszy, ale chyba najbardziej rewolucyjny tekst, czyli Deklaracja o wolności religijnej Nostra aetate. To tu pierwszy raz w historii Kościół kreśli swój stosunek do religii niechrześcijańskich – i to pozytywnie. Co ciekawe, deklaracja wprost zrywa z inkluzywistycznym rozumieniem tradycji. „Kościół katolicki nie odrzuca niczego – czytamy – co w tych religiach jest prawdziwe i święte”. Innymi słowy: Kościół uznał, że będzie tym, czym był na początku czasów: głosicielem Ewangelii pośród wielu głosicieli, jedną z wielu sił społecznych. Tak postanowił, ponieważ zaufał, że jego prawda „narzuca się siłą samej prawdy”, a nie przemocą (sformułowanie z Deklaracji).
I wreszcie ostatni dokument – konstytucja Gaudium et spes. Jej novum polegało z kolei na tym, że u ojców soborowych zwyciężył instynkt duszpasterski, a nie dogmatyczny. To nie przypadek, że dokument, w którego pisaniu spory udział miał kard. Karol Wojtyła, zaczyna się od słów „radość i nadzieja”. „Trwoga i smutek”, czyli uczucia charakterystyczne dla Kościoła „oblężonej twierdzy”, schodzą na drugi plan. Kościół nie tyle więc potępiał, ile szukał dobra w świecie, nie tyle chciał rzucać klątwy, ile zbawiać. By to czynić, zachęcał katolików do lektury „znaków czasu”, a swoje przesłanie skierował „do wszystkich ludzi”!
Do współczesnych „znaków czasu” należy radykalna autonomia „tronu” i „ołtarza”, które w przeszłości prowadziły do tylu nieszczęść i zbrodni. W sprawach „państwa ziemskiego”, powiada Konstytucja, świeccy nie mogą zawłaszczać autorytetu Kościoła, księża zaś powinni służyć tylko pomocą duchową, dlatego godząc się na pluralizm społeczny, Gaudium et spes mówi, że każda „dyskryminacja w zakresie fundamentalnych praw osobowych, czy to społeczna, czy kulturalna, z powodu płci, rasy, koloru skóry, pozycji społecznej, języka czy religii, powinna być przezwyciężona i zlikwidowania jako sprzeczna z zamysłem Bożym”.
Zrozumiały jest entuzjazm dla soborowych przemian tych, którzy jego ustaleń doświadczali na własnej skórze. Jednak w moim przypadku jest już inaczej. Dlaczego? Ano dlatego, że jako wnuk czy może nawet prawnuk soboru nie pamiętam ani mszy odprawianej po łacinie, ani poniżającego spojrzenia katolików na wyznawców innych religii, ani złowrogiego przenikania się tego, „co cesarskie, z tym, co boskie”. Pamiętam za to Kościół, który stara się być życzliwy dla człowieka, kiedy mówi, że jest on jego drogą, Kościół, w którym panuje wolność wypowiedzi i sporów, Kościół, który spotyka się i rozmawia z przedstawicielami innych religii światowych, akceptując pluralizm religijny i społeczny.
Zarazem widzę, że owe 40 lat, które upłynęły od soboru, przyniosło więcej nowych pytań niż Vaticanum secundum w swej rewolucyjności był w stanie dać odpowiedzi. Na szczęście II sobór watykański powiedział, że „Ecclesia semper reformanda”. Hasła tego jednak nie należy pojmować opacznie. Jego prawdziwy sens ujawnia się dopiero wtedy, kiedy słowo „reforma” użyjemy zamiennie ze słowem „nawracać”, a więc: Kościół zawsze musi się nawracać!
Oceń