Kolejny dzień z reszty mojego życia
fot. alexander tsang / UNSPLASH.COM

Kolejny dzień z reszty mojego życia

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Lęk wysokości, reż. Bartosz Konopka, wyst. Krzysztof Stroiński, Marcin Dorociński, Polska, 2011

O Bartoszu Konopce kinowa publiczność usłyszała po raz pierwszy w 2010 roku, gdy jego Królik po berlińsku otrzymał nominację do Oscara za najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny. Stosunkowo młody reżyser (rocznik 1972) amerykańskiej nagrody w końcu nie otrzymał, ale poszedł za ciosem i nakręcił Lęk wysokości, który stał się jego pełnometrażowym debiutem fabularnym.

Ta produkcja została zakwalifikowana do konkursu głównego ubiegłorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Konopka zebrał dobre recenzje, a festiwalowe jury wyróżniło go nagrodą za najlepszy debiut reżyserski. Film długo czekał na wejście do szerokiej dystrybucji – pod koniec kwietnia tego roku pojawił się na ekranach polskich kin.

Od końca

W pierwszej scenie Lęku wysokości widzimy głównego bohatera spieszącego się na pociąg. Choć nie porusza ustami, w tle słyszymy jego głos – niewyraźny, rwany, chaotyczny. Po chwili rozumiemy, że słyszymy myśli Tomka (w tej roli Marcin Dorociński) i że w tych myślach rozmawia z kimś, do kogoś zwraca się per ty. Dzięki temu zabiegowi na moment wchodzimy niejako do wnętrza bohatera i patrzymy jego oczami. W tej sytuacji nie dziwi już nas, że obraz – tak jak dźwięk – również jest rwany, chaotyczny, czasem zwalniany, a czasem przyspieszany, jakby nierealny. To nam już nie przeszkadza, bo przecież orientujemy się, że reżyser wpuścił nas na chwilę do wewnętrznego świata Tomka, by zderzyć nas z jego bogactwem i tajemnicą.

To wszystko trwa krótko. Kolejne sceny – już kręcone i opowiadane w sposób tradycyjny – uświadamiają nam, że oryginalny wstęp był zapowiedzią końca historii, którą dopiero za moment poznamy, że na kilka chwil pokazano nam nie tylko intymny świat głównego bohatera, ale również z góry zasygnalizowano tragiczny finał tej opowieści.

Ten reżyserski zabieg ustawia film i jednocześnie bardzo silnie wpływa na jego odbiór. Bo przecież już wiemy lub przynajmniej się domyślamy, co będzie na końcu. Ale nie jest to tylko filmowa sztuczka. Czyż ludzkie życie nie ma także tej samej kompozycji? Czyż nie jest tak, że i ja nie wiem, jak się zakończy moja ziemska przygoda? Czyż wstając rano z łóżka i myśląc o tym, co mnie dziś czeka, nie mógłbym jednocześnie pomyśleć, że oto właśnie rozpoczyna się kolejny dzień z reszty mojego życia?

Wszystko dla ojca

Lęk wysokości to bardzo poruszająca historia relacji między synem a ojcem, którą poznajemy z perspektywy tego pierwszego. Bartosz Konopka nie kryje, że scenariusz pisał na podstawie osobistych przeżyć, a postać filmowego ojca (Krzysztof Stroiński) ma wiele z ojca reżysera. Intymny ton opowiadania, autentyczność i wiarygodność to jeden z największych walorów tego filmu. Wierzymy w tę historię i wierzymy jej bohaterom.

Tomek jest dziennikarzem telewizyjnym. Pochodzi ze Śląska, ale razem z żoną Ewą (Magdalena Popławska) mieszka w Warszawie, w pięknym mieszkaniu na nowoczesnym osiedlu. Na co dzień pracuje jako miejski reporter stacji informacyjnej, ale aspiruje do roli prezentera. Ewa jeszcze studiuje, a ich związek wygląda na udany. W miarę poukładane życie zostanie wystawione na ciężką próbę, gdy Tomek dowie się, że jego mieszkający na Śląsku ojciec trafił do szpitala psychiatrycznego. Ich stosunki w ostatnich latach nie były bliskie, domyślamy się raczej, że mieli ze sobą bardzo sporadyczny kontakt. Jednak syn szybko postanawia pomóc choremu ojcu.

Okazuje się jednak, że nie jest to takie proste i nie wystarczy jedna krótka wizyta. Tomek tak bardzo się angażuje w problemy ojca, że na szwank naraża zarówno relację małżeńską, jak i pracę zawodową. Inaczej nie potrafi. Jeździ co chwilę na południe Polski, nawet na jakiś czas zamieszkuje z ojcem, sprowadza matkę, która dawno temu wyemigrowała, zostawiając męża z małym chłopcem. I tylko Ewa patrzy na niego z przerażeniem, odkrywając u męża symptomy tej samej choroby, która gnębi teścia. Czy syn skazany jest na los ojca? I czy ojciec widzi, że popycha syna ku katastrofie?

Konopce udało się sprawnie zarysować dramatyzm sytuacji. Pokazuje bohatera nagle wyrwanego z udanego życia i zmuszonego do dokonywania wyborów, z których każdy obciążony jest ryzykiem porażki. Musi wybierać, więc wybiera, wiedziony raczej instynktem niż logiką. Gdy oglądamy te sceny, czujemy dyskomfort, może nawet złość, bo nikt z nas nie chciałby być na miejscu Tomka, a każdy z nas podejrzewa, że przecież może mu się coś podobnego przytrafić.

Góry tu, góry tam

Marcin Dorociński i Krzysztof Stroiński stworzyli w tym filmie bardzo piękną i autentyczną parę syn – ojciec. Obaj aktorzy zgrali się fantastycznie, a każdy z osobna po raz kolejny potwierdził swoją wysoką klasę. Warta uwagi jest kariera Dorocińskiego, który po świetnych rolach w Rewersie i Róży zbudował kolejną wyrazistą postać i zaczyna wyrastać na czołowego przedstawiciela aktorskiego pokolenia czterdziestolatków. Nic więc dziwnego, że podczas wspomnianego festiwalu w Gdyni wyróżniono go nagrodą za najlepszą rolę męską. Dostał ją za kreację w Róży, ale wielu było takich, którym bardziej do gustu przypadła rola w Lęku wysokości.

To, co się dzieje między Tomkiem a ojcem, ma w tym filmie swój plastyczny wyraz – góry, mityczna kraina z dzieciństwa, dokąd jeździli dawniej całą rodziną. Ich relacje są chłodne i surowe jak tatrzański krajobraz. Rozmowy są trudne, każdego z nich kosztują wiele wysiłku, tak jak wspinaczka na szczyt. Jednocześnie jest między nimi jakaś krystaliczna czystość uczucia, może na kształt krystalicznego górskiego powietrza.

Z tym przesłaniem współgrają zdjęcia Piotra Niemyjskiego, również surowe, czyste, wręcz sterylne – jak góry, ale też jak wnętrze szpitala, do którego trafia ojciec. Ale nie, absolutnie nie jest to relacja idealna. Mamy tu wszystko: od negatywnych doświadczeń z dzieciństwa i rozpadu rodziny, przez męską dumę i fatalny upór, po niezrozumiałą, nielogiczną wręcz wierność przeradzającą się w synowską i ojcowską miłość.

Można by pod adresem Lęku wysokości wysunąć zarzut, że powraca do tematu już zgranego, wielokrotnie w polskim kinie poruszanego, choćby w Erratum Marka Lechkiego z 2010 roku. Bartosz Konopka zrobił jednak swój film na tyle oryginalnie, że wybrnął z pułapki powielania schematów, budując własne autonomiczne kino.

Daleko od domu

O czasach, gdy Tomek był małym chłopcem, dowiadujemy się ze sprawnie zrealizowanych i dobrze wplecionych w film retrospekcji. Konopka zrealizował je tak, by wyglądały na amatorski film kręcony ręką ojca lub innego członka rodziny. Dlatego, oglądając obrazy sprzed dwudziestu kilku lat, czujemy się jak na rodzinnej uroczystości, kiedy to po obfitym obiedzie senior rodu z domowego projektora puszcza stare nagrania, a my automatycznie wkraczamy w świat naszego dzieciństwa, to radując się, to smucąc na przemian. Taki też jest emocjonalny tor tej opowieści. Sceny dramatyczne i smutne przeplatane są mniejszymi lub większymi radościami, a nawet elementami komizmu. Znów więc reżyser odsyła nas do realności codziennego życia, jakby chciał powiedzieć: c’est la vie – takie przecież jest nasze życie. I faktycznie jest to film niezwykle realistyczny, bez cienia sztuczności czy pozerstwa.

Wiarygodność historii i relacji między bohaterami Lęku wysokości spotęgowana jest też tym, co się dzieje na drugim i trzecim planie. Tomek jest przedstawicielem licznej rzeszy Polaków, którzy opuścili rodzinne strony w poszukiwaniu lepszego życia i osiedlili się daleko od domu. Właśnie dlatego, by zaopiekować się ojcem, musi jeździć trzysta kilometrów w jedną stronę. To dlatego musi na dłuższy czas zostawiać żonę samą, choć ta bardzo potrzebuje jego pomocy. Warto też zwrócić uwagę na to, że Tomek nie ma w Warszawie żadnych przyjaciół, a jedyną osobą, która pojawia się w jego domu i chce mu pomóc w trudnej sytuacji, jest jego były szef…

Konopka ostro portretuje problem zarobkowej migracji i wiążących się z tym procesem problemów, często przeradzających się wręcz w wykorzenienie.

Jego filmowy bohater walczy o to, by zakorzenić się w nowym miejscu. Te wielokilometrowe podróże na Śląsk to nie tylko fizyczne przemieszczenia, ale także próby określenia swojej nowej tożsamości. Do tej pory była ona bowiem zagubiona gdzieś pośrodku, między Katowicami a Warszawą. Stąd tak częste w filmie kadry kręcone z lotu ptaka, pokazujące dwupasmówkę łączącą te miasta. I to tu, gdzieś przy tej trasie, Tomek kaleczy sobie dłoń, jakby symbolicznie walcząc o nowe życie. Ta walka wydaje się zakończona, kiedy ojciec niespodziewanie odwiedza Tomka i Ewę w ich warszawskim domu. Nie mówi ani słowa, ale sama jego obecność w tym miejscu wystarcza. Oni mogą już spokojnie budować swoje rodzinne gniazdko, a on może odejść.

Kolejny dzień z reszty mojego życia
Konrad Sawicki

urodzony w 1974 r. – absolwent teologii, publicysta, redaktor „Więzi”, współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i Deon.pl, redaktor naczelny polskiego wydania portalu internetowego Aleteia....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze