Wiem, że tytuł nie wszystkim się spodoba. Ale zanim tłum dominikanów i dominikanofilów zgodnym chórem zakrzyknie, że to jezuicka prowokacja, zanim naczelny zwoła zebranie redakcji, by zastanowić się, czy miesięcznikowi „W drodze” jest z Ziółkiem po drodze, i zanim będę za tę prowokację osądzony, chcę wykorzystać jeszcze tę szansę (ostatnią?), jaką daje lipcowy felieton. Bo przecież każdy lipiec kończy się mocnym jezuickim akcentem.
Proszę sobie zatem wygodnie usiąść, zamknąć oczy i słuchać, a ja będę opowiadał: Jest rok 1521. W rodzinnym zamku Loyolów leży – unieruchomiony przez odniesioną w bitwie ranę – trzynasty, najmłodszy potomek rodu, czyli Iñigo López de Oñaz y Loyola. Tutaj, dwie komnaty dalej, niespełna trzydzieści lat temu przyszedł na świat. Tu przeżył dzieciństwo i wczesną młodość. Matki prawie nie znał. Umarła, gdy był dzieckiem. Została mu po niej wyrwa w sercu i tęsknota za kobiecą bliskością, której nie ukoiła ani wychowująca go bratowa, ani jego liczne późniejsze romanse. Otoczony zielonymi, baskijskimi wzgórzami, rósł w atmosferze przywiązania do tradycji, wierności królowi i gotowości obrony honoru swego pana i rodziny. Nawet za cenę życia, bo przecież to, co najważniejsze, warte jest każdej ceny. Oczywiście Loyolowie to była katolicka rodzina: przywiązana do wiary i Kościoła, zachowują
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń