Ciepły, duszny wieczór. W oddali grzmi. Nie wiem, czy burza się przybliża, czy przechodzi bokiem. Czekam, nasłuchuję. Wolałabym, żeby tu przyszła – uderzyła, zlała deszczem, dała poczucie odnowy. Po takim zawirowaniu będzie można głęboko odetchnąć.
„Coś się kończy, coś się zaczyna” – mawiają ludzie, ale czy tak jest? Czy ta odwieczna prawda obowiązuje jeszcze w cywilizacji, w której życie i śmierć podlegają regulacjom, planowym bankructwom i kontrolowanym przejęciom? Mówimy – przy okazji wstrząsów, śmierci ludzi niezwykłych – że kończy się epoka, ale to tylko typowy dla naszych czasów nadmiar wielkich słów. Bo co się kończy faktycznie? Kryzys z 2008 roku wybuchł, po czym rozlał się wielką plamą, a różne jego konsekwencje długo ściekały w dół, od Wall Street po codzienność prekariuszy, od Nowego Jorku po Zimbabwe.
Gdy plajtuje znana firma, następuje ekonomiczny recykling – jakaś fuzja, wchłonięcie przez innego silnego gracza. Przeobrażenie, zmiana formy – jak u modnych znów Pokemonów – ale końca, który pozwoliłby narodzić się czemuś zupełnie nowemu, nie widać. Współczesność wydaje się nie mieć dna, żadnej linii, za którą musi się rozpocząć świeże życie. I pandemia koronawirusa także jest tego bezkresu przykładem. Jej koniec może być przez wielu upragniony, niestety, jest także niemierzalny, niekonkretny. Nie
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń