Nie ma w stu procentach uczciwego biznesu. Tak jak nie ma bezgrzesznych ludzi. Nie idealizujmy sytuacji. Można się starać uczciwie funkcjonować i zbliżać do jakiegoś wzorca. Każdy sam musi go sobie stworzyć.
Rozmawiają prezes Zarządu TETOS SA Roman Karaś i Katarzyna Kolska
Pamiętasz, jak w 1985 roku jechaliśmy w kilkadziesiąt osób na pielgrzymkę do Rzymu, a po drodze zatrzymywaliśmy się na parkingach, wyciągaliśmy z autobusu kartony, w których był makaron i sosy w słoiku albo w paczce i na maszynkach turystycznych gotowaliśmy obiad, bo na taki w zagranicznej restauracji czy barze nie było nas stać?
No pewnie, że pamiętam!
Czy pomyślałeś wtedy chociaż przez chwilę, że kiedyś będziesz mógł pojechać z rodziną za granicę, nie będziesz musiał gotować na parkingu, tylko będziesz mógł mieszkać w eleganckim hotelu i jeść posiłki w restauracji?
Nie. Jeszcze dwa lata później, w 1987 roku, kiedy wyjechałem do Holandii, nie było mnie stać na pójście do McDonalda, bo w przeliczeniu na złotówki musiałbym zapłacić tyle, ile wynosiła miesięczna pensja mojej mamy, która była nauczycielką. Dlatego marzenia o zagranicznych wakacjach, hotelach i restauracjach nawet przez sekundę nie pojawiały się w mojej głowie.
To było prawie czterdzieści lat temu. A dzisiaj jesteś prezesem holdingu, który zatrudnia…
Około pięciu tysięcy ludzi.
Miałeś głowę do interesów czy szczęście?
Szczęście. Po pierwsze dlatego, że urodziłem się wtedy, kiedy się urodziłem, i moje dorosłe, zawodowe życie zaczynałem już w wolnej Polsce, a po drugie dlatego, że trafiłem na wyjątkowych ludzi. Byłem asystentem na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu i tam poznałem prof. Władysława Balickiego. To była wielka osobowość, dobry człowiek, wizjoner, który miał odwagę zaryzykować i postawić na młodych ludzi. Zaproponował mi współtworzenie Szkoły Bankowej Banku Staropolskiego. Poczułem się wyróżniony i trochę rozdarty – chciałem się naukowo rozwijać na Akademii Ekonomicznej. Ale zaryzykowałem.
Jest takie obiegowe powiedzenie, że żeby do czegoś dojść, to pierwszy milion trzeba ukraść. Ty, żeby do czegoś dojść, musiałeś zainwestować swoje oszczędności.
No tak, bo kiedy w pewnym momencie chcieliśmy powołać Wyższą Szkołę Bankową, to nasz właściciel, Bank Staropolski, się na to nie zgodził. Wtedy zapadła decyzja, że zainwestujemy własne pieniądze. Wielu z nas się zadłużyło, zastawiając wszystko – od samochodów po domy. Postawiliśmy na jedną kartę.
To była dla ciebie trudna decyzja?
Bardzo trudna. Ryzyko było ogromne. To był zupełnie inny świat. Dzisiaj są w miarę stabilne przepisy, możesz się z nimi zgadzać lub nie, ale wiesz, co jest po drugiej stronie. A wtedy, na początku lat dziewięćdziesiątych w ogóle nie było przepisów. Kto wówczas słyszał o prywatnych szkołach wyższych? Dla mnie ta decyzja miała bardzo konkretne, długofalowe konsekwencje, dlatego że przez kolejnych piętnaście lat całym swoim majątkiem ręczyłem za długi firmy, bo bank chciał jakiś zastaw.
Czy byli tacy – rodzice, znajomi – którzy mówili: Roman, co ty robisz?
Nigdy nie mówiłem o takich rzeczach mojej rodzinie, natomiast były osoby w firmie, które na różnych etapach pukały się w głowę i mówiły: Jesteście niepoważni. Nie inwestuje się pieniędzy w firmę. Odchodziły, pozbywając się akcji, które stanowiły podstawę do bycia akcjonariuszem. Dzisiaj ja mogę pukać się w głowę i mówić: Niech
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń