Tak bardzo kusi, żeby się jakoś odciąć. A jeśli nie całkiem odciąć, to przynajmniej wyraźnie się zdystansować. Oczywiście najprościej byłoby pokazać jakieś niezbite dowody na własną bezgrzeszność i niepokalane postępowanie, żeby wyraźnie było widać, że owszem, adres ten sam, ale że ja jestem inny. Niestety, bezgrzeszność to coś, co znam jedynie z opowiadań – w prawdziwość których już dawno przestałem wierzyć – a o tym, co można by u mnie określić „niepokalanym”, przez szacunek dla słowa zamilknę.
Co zatem pozostaje? Skoro nie da się odciąć metodą „na niewinnego”, to zraniona miłość własna nie rezygnuje i natychmiast podpowiada, by spróbować metody „na niezdolnego”, czyli: „Jak tak można? Ja nigdy nie byłbym do tego zdolny!”. Problem w tym, że to nieprawda i że dobrze o tym wiem. Nie tylko dlatego, że tej metody (z wiadomym skutkiem) próbował już Piotr w Wieczerniku, i nawet nie dlatego, że – jak powiedział bohater jednego z kryminalnych seriali: „Wystarczy dobry powód i zły dzień”, ale przede wszystkim dlatego, że sześćdziesiąt lat rozglądania się wokół siebie i patrzenia w lustro pokazało mi, że każdy z nas zdolny jest do wszystkiego. Każdy. Do wszystkiego. Ja też.
Doświadczenie słabości – własnej lub kogoś z bliskich – upokarza, więc pycha nie daje za wygraną i szepce, że skoro nie można się wybielić, to można oczernić innych i wtedy, na zasadzie kontrastu… Trzeba zatem napiętnować nie
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń