Przyznaję, że nigdy nie było mi po drodze z Benedyktem XVI, choć noszę to samo imię zakonne. Mówił bezemocjonalnym, obcym dla mnie językiem twardej teologii. Przeczytałam kilka encyklik, wszystkie części Jezusa z Nazaretu i… nic.
I w końcu po prostu to zaakceptowałam. Bez poczucia winy i kompleksów. Nie wszystko mnie musi poruszać i zachwycać. Był więc sobie Benedykt papieżem w wielkim świecie, ja byłam sobie dominikanką w swoim małym światku, zaangażowaną w różne bardziej i mniej doczesne sprawy, aż tu nagle – bum! Abdykował. Pojawił się biały dym, a potem nowy papież bez okazałego tronu i czerwonych butów, poruszający się piechotą po Watykanie, zamierzający zmienić miejsce zamieszkania na skromniejsze, mówiący: „Dobry wieczór”, zamiast: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Byłam zachwycona i postanowiłam przeczytać wszystko, co Franciszek napisze. Wstyd się przyznać, ale zabrakło mi wytrwałości. Utknęłam na encyklice „ekologicznej”… Tymczasem papież senior zniknął z przestrzeni publicznej. Cichutko i bez zbędnych ceregieli.
Tak więc przegapiłam pontyfikat Benedykta. Nie doceniłam tego wielkiego Bożego człowieka o powściągliwym uśmiechu, który z wysiłkiem witał Polaków „ciule”. Może kiedyś wrócę do jego dorobku tak istotnego dla umocnienia fundamentów naszej wiary. Dzisiaj, u progu nowego roku, tuż po jego
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń