Na Wołyniu przez długi czas nie było konfliktów na tle narodowościowym. Ludzie mówili o sobie: „my tutejsi”. To była ich narodowość. Kiedy zaczęła się wojna i przyszli Sowieci, nastąpiło wywrócenie stosunków społecznych.
Marcin Gutowski: Dlaczego nic nie jest w porządku?
Krzesimir Dębski: Bo informowanie o rzezi wołyńskiej dopiero po tylu latach jest nie w porządku. Nie w porządku jest to, co Ukraińcy wiedzą o tym wydarzeniu, co się pisze w ich podręcznikach. To, że do dziś nie została rozpowszechniona wiedza o tym, kto organizował te mordy. To, że na Ukrainie gloryfikuje się zbrodniarzy, oraz to, że nikt nie czyta ich pism. To, że bije z nich żenujący poziom intelektualny, nacjonalistyczny czad i zwyczajnie małość – taką opinię sformułował zresztą ukraiński historyk, profesor Bohdan Osadczuk, który w czasie wojny był na stypendium w Berlinie, bo Ukraińcy współpracowali wtedy z Niemcami. To też jest nie w porządku.
Coś jeszcze?
Tak. Nie w porządku jest też nasz stosunek do tych Ukraińców, którzy ratowali Polaków, i brak jakiejś formy nagrodzenia ich za te heroiczne czyny. I setki innych rzeczy, jak na przykład to, że w czasach, gdy u nas nie można było głośno mówić o tych zbrodniach, upowscy ideologowie umiejscowili się w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, gdzie pisali i rozpowszechniali swoją wersję historii, fałszując ją na potęgę. Nie w porządku jest to, że nikt dziś nie mówi o tym, że Ukraińcy niejako na własne życzenie nie mieli swojego państwa po pierwszej wojnie światowej, bo chcieli je budować na idei skrajnego nacjonalizmu i nienawiści wobec obcych.
Tylko po co dziś o tym przypominać? Po co wyrywać ludzi ze strefy komfortu i mówić, że coś jest nie w porządku? Mało mamy aktualnych problemów?
Jednym z nich jest gwałtownie odradzający się nacjonalizm. Podczas gdy nasi politycy przemawiali na kijowskim Majdanie, za ich plecami ze sztandarami koloru zaschniętej krwi stali postbanderowcy, którzy narzucili całemu narodowi swój ceremoniał. Można powiedzieć, że nie są oni dominującą siłą polityczną w kraju, ale przy okazji filmu Wołyń okazało się, że podstawowe fakty historyczne potrafią negować także prezydent i premier Ukrainy. Każde tamtejsze dziecko od pacholęcia się uczy, że Stepan Bandera to bohater – wpaja się mu nacjonalistyczną ideologię.
Stąd potrzeba napisania książki?
Między innymi. Mam nadzieję, że będzie przetłumaczona. Trzeba odkłamywać historię, docierać do tych ludzi. Kiedy spotykam czołowych ukraińskich artystów i intelektualistów, to się okazuje, że nie znają prawdy, a co gorsza, gdy wypiją, śpiewają upowskie piosenki o tym, że krew będzie chlupać im w cholewach. Chodzi o polską krew, ale oni nie widzą w tym nic zdrożnego, mówią, że to pieśni ich bohaterów.
To zewnętrzne czynniki, które skłoniły pana do napisania książki. A jakie były te wewnętrzne?
To, że nie wiem, gdzie są pochowani moi dziadkowie, choć wiem, że w Kisielinie, skąd pochodzili, wiedzą.
Wierci w środku? Doskwiera? A może sprawa jest już oswojona?
Dawno oswojona.
Takie wrażenie odniosłem, gdy do pana dzwoniłem. „Chcę rozmawiać o Wołyniu” – powiedziałem. „Gdzieś pana wcisnę” – usłyszałem w odpowiedzi od człowieka oderwaneg
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Dalszy dostęp do artykułu zablokowany
Wykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania
żadnych plików!
Masz dostęp do archiwum?
Zaloguj się
Wykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń