Miesięcznik „W drodze” był jego marzeniem. Wymyślił go jeszcze jako kleryk. Gdy został dominikaninem, wbrew nieprzychylnym warunkom, cenzurze i groźbom ubeków stworzył pismo dla wierzących i poszukujących. To jego duchowe dziecko.
Swoją opowieść o ojcu Marcinie Babraju zacznę od naszej wspólnej pielgrzymki. W lutym 2008 roku wybrałem się z ojcem Marcinem do Rzymu. Podróżowaliśmy we dwóch. Upłynęły trzy lata od śmierci papieża Jana Pawła. Żaden z nas nie był na jego pogrzebie. Ojciec Marcin był już zbyt schorowany, żeby sprostać trudom poruszania się po Wiecznym Mieście.
Pojechaliśmy razem do Rzymu, aby oddać cześć Papieżowi.
Eden
Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiliśmy po przyjeździe, było odprawienie mszy przy jego grobie. Zaraz potem wybraliśmy się w odwiedziny do pani Hanny Suchockiej, wtedy ambasadora przy Stolicy Świętej. Na Campo di Fiori kupiliśmy bukiet fiołków i udaliśmy się na Via dei Delfini do budynku ambasady. Najpierw był aperitif, potem obiad przygotowany przez samą ambasador. Po spotkaniu ojciec Marcin cieszył się i podkreślał, że zostaliśmy przyjęci po królewsku.
Kolejny wieczór postanowiliśmy spędzić z naszym współbratem ojcem Wojciechem Giertychem, teologiem Domu Papieskiego. W tym celu udaliśmy się do Pałacu Apostolskiego w Watykanie, gdzie ojciec Wojciech mieszka. Pojechaliśmy tam z ojcem Konradem Hejmo. Zjedliśmy kolację, a potem rozmawialiśmy i piliśmy włoskie wino.
Marcin nieśmiało opowiadał, jak ciężko było mu opuścić Poznań. Tak zadecydowali jego przełożeni. Jako sześćdziesięcioletni mężczyzna w pełni sił twórczych i intelektualnych został oddelegowany i przeniesiony na parafię w Warszawie. Chodził na pogrzeby, spowiadał i odprawiał nabożeństwa. Ojciec Wojciech zaproponował, abyśmy się udali do Ogrodów Watykańskich. Kwiaty, fontanny, sadzawki, rzeźby. Na niektórych krzewach siedziały kolorowe papugi wypuszczone już z wolier.
– Prawdziwy Eden! – krzyknął ojciec Marcin i zaśmiał się. Staliśmy przy sadzawce z żółtymi i karmazynowymi rybami. – Popatrz na te milczące stworzenia – powiedział. – W Kazachstanie ryby w 1941 roku uratowały nam życie. Było przedwiośnie, tysiącom Polaków groziła śmierć z niedożywienia i wycieńczenia, brakowało chleba, ziemniaków, kaszy. Wiem, czym jest głód. Widziałem głodnych ludzi i desperację mojej matki. Ja
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń