My, czwarty stan Kościoła
fot. markus winkler / UNSPLASH.COM

Nie można patrzeć na siostry w klasztorach jak na osoby, które zostały tam wciągnięte, zamknięte i przykute łańcuchami do ściany. Ślub posłuszeństwa nie jest niewolnictwem. To ja chcę podporządkować moje życie Panu Bogu.

Katarzyna Kolska: Czyją siostra jest siostrą?

s. Jolanta Olech USJK:  Na pewno jestem siostrą mojej rodzonej siostry, z którą łączą mnie więzy krwi.

Po drugie, jestem siostrą kobiet we wspólnocie, do której należę, a „zgromadziła nas tu – o czym przypominamy sobie codziennie podczas wieczornej modlitwy – miłość Chrystusa”. To jest bardzo silny rodzaj więzów.

Jestem też siostrą wielu ludzi, z którymi życie mnie w różny sposób powiązało. Oczywiście są to już inne więzy – przyjaźni, pomocy, dogadywania się w jakichś sprawach, a czasem niedogadywania się.

Czym jest wspólnota, w której siostra żyje?

Wszystkie wspólnoty życia zakonnego, nie tylko moja czy ta z sąsiedniej ulicy, powstawały po to, żeby „iść za Chrystusem drogą rad ewangelicznych” – jak mówią dokumenty Kościoła,wprowadzać w życie i przeżywać razem wartości wypływające z Ewangelii. To nie my wybieramy wspólnotę, tylko wybiera nas Pan Bóg. Ciągle przypomina nam o tym Ewangelia. „Nie wyście Mnie wybrali, ale ja was wybrałem i posłałem”. Jesteśmy tutaj, bo Pan Bóg nas powołał do swej służby i do tej konkretnej wspólnoty.

Dlaczego siostry nie mówią do siebie po imieniu tylko per siostro?

Jest to tradycja, która idzie przez wieki. W klasztorze w pewnych rzeczach jesteśmy o jakieś pokolenie do tyłu i trudno nam się rozstać z niektórymi przyzwyczajeniami. Ale w naszych zgromadzeniach już od wielu lat siostry zwracają się do siebie po imieniu.

To chyba lepsze niż taki sztuczny dystans.

Z całą pewnością. Choć do dzisiaj są wspólnoty, które mówią do siebie „wasza miłość”, bo tak ustanowił założyciel. Czy im to przeszkadza w siostrzaności? Nie wiem. To jednak pokazuje, jak trudno zmienić pewne zwyczaje.

Jak na przykład to, żeby idąc na wycieczkę w góry, pozbyć się habitu?

Z tym pozbyciem się habitu to trochę przesada. Pani jest kobietą, widzę, że elegancką. Niech pani sobie wyobrazi, że rano ma pani wystąpić w habicie, a w południe już w stroju świeckim. Dla kobiety to nie jest takie łatwe. Łatwa jest zmiana dla księdza, bo wsadzi habit czy sutannę do szafy i już może być uważany za pana, bardziej czy mniej eleganckiego. My jednak musimy zadbać czy to o włosy, czy o strój. Dochodzą do tego też względy finansowe.

Poza tym, gdy trzeba, to zdejmujemy habit. Tylko nie trąbimy o tym na prawo i lewo. Bo i po co? Nasza założycielka św. Urszula Ledóchowska w pierwszych Konstytucjach w 1923 roku zapisała możliwość chodzenia w stroju świeckim ze względów apostolskich. Dziś te powody są liczniejsze, ale czy możliwość chodzenia po świecku to koronny dowód na nowoczesność?

Nie chcę nikogo gorszyć, ale kiedy urszulanki w Pniewach kupiły posiadłość, gdzie powstał nasz pierwszy dom w Polsce, to do tej posiadłości należało jezioro, które dziś jest już własnością miasta. I siostry w latach dwudziestych XX wieku się w tym jeziorze kąpały. Wyobrażam sobie, jakie piękne były te kostiumy kąpielowe. Ale były. I nikomu nie przychodziło do głowy, żeby oskarżać siostry o to, że są niemoralne czy że są rewolucjonistkami, bo zdjęły habit i poszły się kąpać. Teraz już trudno do tego jeziora chodzić, bo po pierwsze jest potwornie brudne, a po drugie dla ludzi byłaby to sensacja. Zapewniam panią, że siostry, które chcą i potrzebują, chodzą na basen, często jeżdżą na wypoczynek nad morze i w góry.

Jadą po cywilnemu?

Oczywiście, że tak. Może są jakieś wspólnoty i zgromadzenia, które jeszcze do dzisiaj nie zdobyły się na taką „rewolucję”, ale to chyba wyjątki. Przyznam jednak, że nie mogę zrozumieć wypowiedzi pewnych osób, które uważają, że zdjęcie habitu to wielka rewolucja i podkreślają to jako znak reformy i postępu w zakonach męskich…

Z czego wynika ta niechęć do rezygnacji z pewnych tradycji?

Jesteśmy bardzo zróżnicowanymi wspólnotami, w których żyją osoby mające blisko 100 lat, i takie, które mają dwadzieścia parę. W takich wspólnotach zawsze trudniej odejść od pewnych zwyczajów na rzecz nowych, bo albo wydają się pewnym zagrożeniem, albo brakiem dobrego wychowania, albo jeszcze czymś innym.

Po drugie, we wspólnotach, które istnieją od wielu lat pewne zwyczaje regulujące życie się sprawdziły. I może to jest nasz lęk, żeby zrezygnować z tego, cośmy znały, co nam służyło, na rzecz nowości, o których nie wiemy, czy się sprawdzą. Ale życie jest silniejsze od naszych lęków i nowe pokolenia wnoszą do wspólnoty swój punkt widzenia, a często swój styl życia. I dobrze. Często mówię, że bez ryzyka nie da się twórczo przeżyć życia. Dlatego nie jestem za tym, żeby konserwować wszystko, c

Zostało Ci jeszcze 85% artykułu

Wykup dostęp do archiwum

  • Dostęp do ponad 7000 artykułów
  • Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
  • Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Wyczyść

Zaloguj się

My, czwarty stan Kościoła
Jolanta Olech USJK

urodzona 21 lipca 1940 r. – urszulanka szara (Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego), socjolog, pracowała w domach zgromadzenia we Włoszech, w Skandynawii i w Polsce, przez wiele lat należała do zarządu generalnego zgromadzenia....

My, czwarty stan Kościoła
Katarzyna Kolska

dziennikarka, redaktorka, od trzydziestu lat związana z mediami. Do Wydawnictwa W drodze trafiła w 2008 roku, jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika „W drodze”. Katarzyna Kolska napisała dziesiątki reportaży i te...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze