„Z Bożą pomocą” – ileż razy słyszałem tę frazę albo sam ją wypowiadałem… Dawno, dawno temu powtarzał ją mój proboszcz, wspaniały i nieprzeciętnie zdeterminowany człowiek, który przy każdej okazji mówił, że zbuduje nasz parafialny kościół „z pomocą Bożą i Zakładów Mięsnych” (te mieściły się na terenie parafii, a proboszcz w konwertowaniu ludzi albo firm na darczyńców był co najmniej tak skuteczny, jak świętej pamięci dominikanin ojciec Jan Góra).
Tak się też później modliłem. Matura? „Boże, pomóż!”. Kryzys? „Gdzie jesteś, Boża pomocy?!”. Frapujący, ale trudny moment drogi? „Panie, bez Twojej pomocy to się nie uda”. Przez mniej więcej trzydzieści lat najmowałem Boga, by pracował u mnie w charakterze podwykonawcy, trenera, rehabilitanta, menedżera, asystenta. Dobrą chwilę mi zajęło, zanim się zorientowałem, że zamiast najmować Pana Zastępów do sezonowych zajęć, sensowniej (i efektywniej) będzie zatrudnić się u Niego. Przerzucić na Organ Założycielski świata i mojego życia odpowiedzialność za kierunek, w którym ów świat i owo życie mają się rozwijać, za stałość zatrudnienia, za regularność wypłacania pensji, ba – nawet za prawo do urlopu.
To napraw
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń