Pierwszy List do Koryntian
Moja zażyłość z pallotynami jest dawna i owocna. Z wieloma przyjaźniłem się i nadal przyjaźnię, chociaż bez wylewności. Kiedyś mieszkałem u nich w Paryżu na 25, rue Surcouf, aby szlifować francuski. Potem wydałem u pallotynów kilka książek, ale zanim je wydałem, zdałem kilka egzaminów z teologii u ks. Baltera i u jednego z księży język niemiecki. Po przeniesieniu mnie do Poznania odwiedzałem pallotyński kombinat książki katolickiej przy Przybyszewskiego 30 i nigdy nie wracałem do klasztoru z pustymi rękami. Ksiądz dyrektor Stefan Dusza był wtedy zjawiskiem nieuchwytnym. Biegał, rządził i załatwiał sprawy najważniejsze w czasach, kiedy papier należał w Polsce do materiałów strategicznych i reglamentowanych. Ale na miejscu byli inni. Księża Gawryło, Jacaszek, Mąkinia, Kniotek…
Ksiądz Kaziu Jacaszek czy ksiądz Stefan Dusza zawsze obdarowywali mnie stosem książek dla mnie i dla duszpasterstwa. Lubiłem zabierać z sobą jakieś dziewczyny, bo i one nie wracały z pustymi rękami. Często później zagadywały mnie bezinteresownie: – Ojcze, kiedy znów pojedziemy do pallotynów?
Dawne to czasy, ale pamiętam doskonale, jak ksiądz Stanisław Gawryło drukował mi obrazki Matki Bożej Zwycięskiej biało-czerwonej z domu Częstochowskiej i nie wołał żadnych pieniędzy, a Florian Kniotek, co mu się wtedy stało, nikt do dzisiaj nie wie, dał mi złotą pięciodolarówkę na koronę dla Matki Bożej na Jamnej. Takie to były dawniej czasy, kiedy serdeczność i bezinteresowność wylewały się z serc, tworząc ciepłą strukturę miłości, chociaż wokoło panował zimny komunizm.
Ksiądz Stefan Dusza, odchodząc na emeryturę, wymyślił „Lednicę seniora”, napominając mnie, że nie zawsze będę młody i że powinienem pomyśleć o ludziach starszych. Nawet go posłuchałem.
Kiedy nastał nowy dyrektor, kiedy zmarli w odstępie tygodnia księża Gawryło i Jacaszek, świat się całkowicie zmienił, a mnie jakoś nie nadarzała się okazja, aby wpaść na Przybyszewskiego.
Ksiądz Florian się zestarzał i czyta już tylko „Gazetę Wyborczą”, „Tygodnik Powszechny” i brewiarz. Ksiądz Dusza spobożniał i odwiedza sanktuaria na świecie.
I oto nagle zaświeciło słońce. Po mszy świętej zgarnąłem dwie przypadkowe dziewczyny pięknie ubrane, niby na ozdobę, niby na przynętę, a naprawdę do towarzystwa i zadzwoniwszy do nowego dyrektora księdza Zbigniewa Rembisza, pojechaliśmy do pallotynów. Jak dawniej były kawa i ciastka, ale najważniejsze, że dostaliśmy nowiusieńkie mszały bez większych ceregieli. Jeden duży i jeden mały na Lednicę i podobny komplet na Jamną. Mszał duży, wiadomo, posiada trwały korpus oraz najnowsze msze święte własne na poszczególne dni, święta i wspomnienia. Natomiast mszał zmniejszonych wymiarów jest bezcenny jako towarzysz grup wędrownych, mszy świętych polowych, czyli jak to określa ksiądz Dusza, „duszpasterstwa krzaczkowego”.
Msze święte odprawiane w terenie, podczas wakacji i wyjazdów były głównym punktem dnia naszych wypraw zimowych i letnich z młodzieżą. Za te obozy, a szczególnie msze święte byliśmy ścigani, śledzeni, bo uznawano je za nielegalne zgromadzenia i nielegalne uprawianie kultu w miejscach do tego nieprzeznaczonych. Zdarzały się doniesienia, mandaty i kolegia. Ach, co to były za podchody. Te msze święte wzmagały naszą czujność. Pozostały niezapomnianym wspomnieniem czegoś nadzwyczaj pięknego i wzniosłego. Okupione wysiłkiem dyskrecji, kamuflażu, noszenia paramentów, znalezienia ustronnego i pięknego miejsca, zbudowania ołtarza, dyskretnych śpiewów. Kiedyś opowiadałem o swoich doświadczeniach w tym zakresie Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Ten po chwili zadumy powiedział: – Chyba nigdzie nie robią tego piękniej niż w Polsce.
I tutaj nagle mszał cały kompletny, a na dodatek małych rozmiarów. Wszystkie kaplice filialne, kapliczki i duszpasterze wędrujący po domach, łąkach i lasach, wodach i w powietrzu.
Ucałowałem księdza Duszę i księdza Rembisza. Co za radość otrzymać nowiutki, świeżutki mszał dla drogich mi miejsc i kaplic.
Dziewczyny dostały po egzemplarzu Pisma Świętego. Wracaliśmy jak na skrzydłach, jak za dawnych lat. Pallotyni górą. Po staremu wraca się od nich z książkami. Umieją stracić, aby gdzie indziej zyskiwać. Donoszę zatem uprzejmie, że pallotyni nie tracą charyzmatu, a msza po staremu się odprawia.
Oceń