Widziałam go tylko przez chwilę przez zabrudzoną szybę autobusu mijającego najuboższe z ubogich dzielnic. Był maleńki, nagi. Stał boso na zardzewiałej rurze kanalizacyjnej, na pewno rozgrzanej od palącego słońca. Na pewno cuchnącej, jak wszystkie stalowe rury biegnące ponad powierzchnią miasta, przepełnione odpadami ludzkiego życia, którego jest tu za dużo. Życie – skłębione, nieproszone, nielegalnie i nieodwołalnie zadomowione w mieście, które nim gardzi, a jednocześnie pozwala mu rozkwitać. Trwa na przekór ciasnocie, w dławiącym stłoczeniu. Namnaża się buńczucznie, wciąż odpychając granice niemożliwego. Triumfuje w otoczeniu ekstremalnie nieprzyjaznym, w katastrofie, którą ludzie sami na siebie sprowadzili. Nie obumiera, nie ulega zniechęceniu pomimo bezmiaru trudności.
Nagi chłopiec miał rok, może półtora. Ciemne, krótkie włosy i brązową, rozświetloną promieniami skórę. Siusiał wprost na pordzewiałą stal, niosącą ekskrementy na obrzeża tego olbrzymiego urbanistycznego tworu, który pochłania coraz odleglejsze tereny, zmieniając je w pokraczną przestrzeń – ani miasto, ani wieś. Część z tych rur biegnie donikąd, kończy się w polu albo w ujściu rzeki. Nieczystość przenik
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń