apostołowie, kot i pies
28 października 2009
Dzisiaj święto dwóch apostołów. Szymona i Judy Tadeusza. Byli pewnie okropnie dumni z wyboru przez Jezusa. Jakże się nacięli, kiedy okazało się, że wymarzone królestwo rzeczywiście nie jest z tego świata. Na tym świecie zaś obaj skończyli tragicznie. Dzisiaj jeden ksiądz stał na targu parę godzin z Eweliną, matką dwójki dzieci, handlując używaną odzieżą. Drugi zjeździł pół województwa, załatwiając sprawy mieszkańców i domu. Apostołka Tamara, prowadząca nasz dom dla ludzi chorych w Jankowicach, od kilku dni segreguje tony odzieży, jeździ na kiermasze, ogarnia sprawy domowe i dogląda szwalni. Apostoł inżynier skończył robotę koło 19: gospodarstwo, budowa, popsute samochody, i teraz gotuje dzieciom obiad na jutro. Apostoł Andrzej po całym dniu pracy w schronisku dla chorych w Warszawie przyjechał wieczorem na wieś, rano zamontował kilka kontaktów, zabrał towar i biegiem do Warszawy, bo samochód potrzebny na żebry żywności. A apostołka siostra Małgorzata od rana dłubała na stronie internetowej, odbierała telefony, usiłowała nadać wszystkiemu jakiś ład, kupowała z inżynierem wykładzinę do nowej świetlicy dla dzieci, a na koniec reperowała: najpierw nieustająco piec CO w Nagorzycach, a potem pilota od dekodera dla Artura.
Daleko stąd do królewskich splendorów i uczt. Jak mówią nasze dzieci, u nas wszyscy są trochę, no… szurnięci. Nawet pies husky, który jak tylko chłodniej na dworze, taranuje drzwi i wali się do łóżka, i kot, co przed jedzeniem myje łapy w miseczce z wodą. „Nie jest lekko”, powiedziała dzisiaj Tamara.
gniew nieświętobliwy
3 listopada 2009
Kiedyś prosiłam kilka dni pod rząd, żeby myć porządnie toalety, bo śmierdzi w całym domu. Do codziennego sprzątania wyznaczane są osoby dyżurne. Jeden, drugi, trzeci dzień, grzecznie, że może by tak dwa razy dziennie, porządnie, chlorem. Sama pokazałam, jak to należy robić. Wreszcie, w czasie obiadu, nie wytrzymałam zapachów z ubikacji. Odegrałam scenę przy użyciu słów powszechnie uznawanych za nieprzyzwoite i dodatkowo zrzuciłam cały obiad ze stołu. Poszło kilka talerzy. Zrobiła się cisza, a potem odezwał się jeden z mieszkańców: Tego nam właśnie było potrzeba.
Zdębiałam. Odpowiedziałam: Kimże jesteście, że trzeba aż w ten sposób przekonać was do mycia po sobie toalet?
Minęło już kilka lat i wieść o konieczności mycia ubikacji przekazywana jest z ust do ust. Nie śmierdzi.
Była u nas rodzina Czeczenów. Matka z trójką dzieci. Z niewiadomych powodów pozostali mieszkańcy obrali ich sobie za cel złośliwości. Dzieci nie mogły zrobić kroku, wytykano im, że jedzą za dużo, ubliżano. Były to spokojne, miłe d
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń