Miałem fajny, bezpieczny pomysł na majowy felieton – miało być o Franciszkowym Laudato si’, o grudniowym katowickim szczycie klimatycznym ONZ. I o tym, jak się tę encyklikę czyta z perspektywy ziemi rozoranej do cna w poszukiwaniu przeróżnych bogactw… Miałem. Ale ktoś zamieścił w internecie nagranie przedstawiające monstrancję z Najświętszym Sakramentem przyczepioną do drona, który lata po kościele. I zaczęło się ekumeniczne celebrowanie świętego oburzenia. Słowa „ekumeniczne” używam z sarkazmem, bo tym razem oburzeni byli nie tylko ci, którzy się zwykle oburzają na jakiekolwiek naruszenie rzeczywistej bądź mniemanej tradycji. Oburzyli się prawie wszyscy.
Żeby była jasność: jakkolwiek mam drona, latanie dronem po kościele to nie moja bajka, nawet gdyby nic nie było do niego przyczepione. I podobnie jak większość oburzonych nie czuję potrzeby okraszania adoracji eucharystycznej dodatkowymi atrakcjami. Ale zarówno wobec powszechności oburzenia, jak i niektórych jego uzasadnień muszę jednak zgłosić votum separatum, nawet gdyby miano mnie okrzyknąć zwolennikiem latających hostii. Mówi się trud
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń