Kupiłam 103-letniego mercedesa. Nie chodzi o samochód, ale o maszynę do pisania. Typ gabinetowy, elegancki. Kilkanaście kilogramów wyrafinowanej i odsłoniętej maszynerii, którą można podziwiać w czasie pracy – każdy z ruchomych elementów działa w sposób widoczny dla maszynisty. To tak, jakby samo urządzenie, świadome swojego piękna, nie chciało niczego ukrywać przed tym, kto go używa, kto je ożywia.
Mam serce do maszyn – do mechaniki, nie technologii. Tę drugą trudno „złapać za rękę”. Jest jak ukryte znaczenie albo niuans między wierszami, podczas gdy maszyna to klarowność i szczerość, serce na dłoni. Naciskam klawisz, a stalowa nóżka wędruje w górę, by odbić stuletnie „u” albo „k” na papierze ściśle przylegającym do wałka. Pokręcam gałką, by przekręcić papier o wers – mały lub duży, w zależności od tego, jaką odległość ustawiłam boczną dźwignią. Czuję pod palcami, jak wałek terkocze i przeskakuje. Gdy cofam mechanizm o szerokość jednej litery, by do samotnego „o” dostawić kreseczkę i uzyskać „ó”, czuję wysiłek i opór stalowego mięśnia, który wolałby iść naprzód, a zostaje zmuszony do kroku wstecz.
Pisanie na maszynie nie jest zajęciem lekkim, to
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń