Po co światu mnich?
żyjemy w świecie, który niemal na każdym kroku podkreśla rolę samospełnienia, realizacji siebie i monetyzowania własnych talentów. „Dla chcącego nic trudnego”, „Wszystko zależy od ciebie” – podobnymi hasłami jesteśmy karmieni od lat, co niezauważalnie przykrywa i wypiera z naszego życia sytuacje słabości, straty czy choroby. Internet jest pełen rad, jak wykorzystać swój życiowy potencjał, co można polepszyć, jak być bardziej skutecznym, natomiast mało w nim o tym, co robić wtedy, kiedy doświadcza się straty, żałoby czy depresji, słowem rozsypania się dotychczasowej formy życia. Dobrze wiemy, jak łatwo w takich sytuacjach popaść w banał i zatrzymać się na sloganach: „Dasz sobie radę”, „Wszystko będzie dobrze”, „Zobaczysz, że się ułoży”. Gorzej, gdy stanie się inaczej.
Piszemy w tym numerze miesięcznika o umiejętności pocieszania, choć, jak pokazują nasi autorzy, nie da się jej odseparować od zdolności słuchania, ofiarowania komuś swojej obecności, od relacji, właściwego doboru słów i mądrych gestów w spotkaniu z cudzą samotnością, grzechem, chorobą czy społecznym odrzuceniem. Jak słusznie w swoim eseju zaznacza Wojciech Ziółek SJ, „Obojętnie, czy jesteśmy ludźmi wierzącymi, czy nie, chrześcijanami czy buddystami, bez względu na to, w jakiej kulturze żyjemy, w relacjach zawsze chodzi o to samo i – kiedy nam źle – to pocieszyć nas może nie żadna cudowna tabletka zamieniająca w raj naszą smutną rzeczywistość, tylko bliska, rozumiejąca i akceptująca obecność drugiego”. Parafrazując: Być może w takim właśnie zachowaniu wypełnia się uniwersalność ewangelicznego przesłania Pana Jezusa z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, że moim bliźnim jest nie ten, którego tak nazywam, ale ten, któremu umiem nieść pocieszenie.
Oceń