Gdy ktoś jest w rozpaczy, to ja powinienem być w takiej odległości od tej osoby, żeby ona wiedziała i czuła, że jeśli będzie chciała, to może po mnie sięgnąć.
Rozmawiają psychiatra i psychoterapeuta prof. Bogdan de Barbaro i Ewa Skrabacz
Ponoć śpiewać każdy może, a pocieszać też może każdy?
Siebie czy innych?
Zacznijmy od autopocieszania.
Jeżeli komuś jest źle, jeżeli komuś jest smutno, przeżywa jakiś problem, cierpi, to na pewno ważne jest, żeby – póki nie dostaje wsparcia od innych – szukał w sobie jakiejś odpowiedzi na to cierpienie. I żeby znalazł wzmocnienie, które by mu dodało siły. Wierzę, że jeżeli komuś jest źle, to pierwszym pomocnikiem w tym, żeby było mniej źle, może być on sam.
Jakaś umiejętność jest do tego potrzebna? Bo chyba nie zawsze potrafimy.
Początkiem takiej samopomocy byłoby spojrzenie na siebie z boku. Terapeuci nazywają to metapozycją. Spojrzenie, w którym nie chodzi o to, by zobaczyć, czy ładnie wyglądam i czy z fryzurą jest mi do twarzy, tylko o to, co się ze mną dzieje. To próba namysłu nad własnymi przeżyciami i emocjonalnymi reakcjami. I jest szansa, że w tej refleksji znajdziemy jakieś pocieszenie. Rozumiem słowo pociecha jako pewien rodzaj wsparcia, wyjścia z cierpienia albo przynajmniej osłabienie cierpienia.
Słownikowo pocieszenie to dodanie komuś otuchy. A otucha to nadzieja oparta na wierze, że będzie lepiej.
Kierujemy się naturalnym instynktem: wolimy, by nam było lepiej niż gorzej. A nawet jeżeli jesteśmy w jakichś impulsach autoagresywnych, to dalej można powiedzieć, że w tej autoagresji wyobrażamy sobie, że będzie nam lepiej, niż gdybyśmy nie mieli być autoagresywni. Więc możemy zostać przy wersji mówiącej o wydobywaniu się z cierpienia.
Cyceron napisał Pocieszenie, gdy szukał pocieszenia po śmierci córki. Powstał traktat o przezwyciężaniu cierpienia.
Sięganie po starożytnych filozofów ma głęboki sens, gdyż oni dotykają istoty ludzkich dylematów. Między osobą a istnieniem jest mniej pośredniczących zabawek, smartfonów, internetów, sztucznej inteligencji. Jestem miłośnikiem Seneki, Marka Aureliusza, stoików. Oni zapraszają do spotkania z samym sobą. I do znajdywania pocieszeń w ich myślach.
Skoro wspomniał pan o internecie, to zaskoczyło mnie, jak dużo jest tam porad dotyczących pocieszania. Ów internet, który de facto nas separuje, realnie oddala, jednocześnie tak bardzo podpowiada, jak pocieszyć. A w pocieszeniu chodzi o spotkanie.
Każda osoba potrzebuje innej recepty. A poradniki, media społecznościowe dostarczają szablonów. Z perspektywy terapeuty jest oczywiste, że każda osoba jest wyjątkowa, inna, pojedyncza. I powstaje pytanie, czy przechodzień, w szerokim tego słowa rozumieniu, a więc ktoś inny, potrafi zauważyć cierpienie drugiego i zatrzymać się przy tej cierpiącej osobie. Ja nie czytam internetowych poradników, ale podejrzewam, że są one skazane na uogólnienia i domysły. Natomiast w gabinecie terapeutycznym jest możliwość poznania kogoś w jego wyjątkowości. Dzięki temu można bardziej dotrzeć do źródła cierpienia, do obrazu tego cierpienia i do pomysłu, jak z cierpienia wyjść. Gdy o tym rozmawiamy, zastanawiam się nad różnicą między pociesz
Zostało Ci jeszcze 85% artykułu
Oceń