Legendy dominikańskie
Żąda się od nas – chrześcijan, żebyśmy porzucili wiarę, wolno nam co najwyżej udawać ludzi wierzących. Co więcej, żąda się tego w imię tolerancji! Czy tak zakłamana tolerancja jest tolerancją autentyczną?
W jednej z modlitw brewiarzowych prosimy Boga za tych, „którzy poszukują prawdy, aby ją znaleźli, a znalazłszy, nigdy nie przestali jej szukać”. Chodzi tu o prawdę w najwyższym tego słowa znaczeniu, czyli prawdę o Bogu jako ostatecznym celu naszego życia.
Trzy przeświadczenia na temat tej prawdy zawiera wspomniana modlitwa: że możemy poznać ją rzeczywiście, ale nigdy całą, i dlatego powinniśmy poznawać ją coraz wnikliwiej. Ta prawda jest bowiem większa od nas i nie da się jej zdobyć na własność – to raczej ona, w miarę jak ją poznajemy, bierze nas w posiadanie.
Niestety, sami z siebie Boga możemy poznać w niewielkim stopniu, nie zawsze w sposób pewny i nieraz z domieszką błędu. Jest dokładnie tak, jak to powiedział apostoł Paweł podczas dyskusji z filozofami na ateńskim Areopagu: Licząc tylko na siebie, szukamy Boga w taki sposób, że próbujemy „znaleźć Go niejako po omacku” (Dz 17,27). Potrafimy wówczas powiedzieć na temat Boga różne rzeczy wzniosłe i jakoś tam prawdziwe, jednak nie jest to nauka, która mogłaby ludzi przybliżać do Pana Boga.
Prawda przyniesiona przez Jezusa
To, co o Bogu mówią Ewangelie, nie jest wynikiem ludzkich poszukiwań. Jest darem, który Syn Boży przyniósł nam od swojego Ojca, a który otrzymaliśmy dlatego, że sam Bóg postanowił szukać człowieka. „Boga nikt nigdy nie widział – czytamy w prologu Ewangelii Jana – Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył” (J 1,18; por. 6,45–46).
Również w innych Ewangeliach misja Pana Jezusa jest przedstawiona jako przekazanie nam prawdy o Bogu, przyniesionej od samego Boga: „Wszystko przekazał Mi Ojciec mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27; por. Łk 10,22).
Jednak w Ewangelii Jana podkreśla się wielokrotnie, że Jezus przyniósł „prawdę usłyszaną u Boga” (J 8,40). Szczególnie mocno wybrzmiało to podczas Ostatniej Wieczerzy: „Objawiłem imię Twoje ludziom, których Mi dałeś ze świata. Twoimi byli i Ty Mi ich dałeś, a oni zachowali słowo Twoje. Teraz poznali, że wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie. Słowa bowiem, które Mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, żeś Ty Mnie posłał” (J 17,6–8).
Prawdę o swoim Ojcu przekazywał nam Jezus nie tylko za pomocą słów. Przede wszystkim On sam jest autentycznym Obrazem swojego Ojca. Toteż patrząc na Jego życie i postępowanie, na Jego dobroć wobec przyjaciół, miłosierdzie wobec grzeszników i cierpliwość wobec nieprzyjaciół – dowiadujemy się, że taki właśnie jest Bóg. „Filipie – odpowiedział Jezus uczniowi, który zwierzył Mu się ze swojej tęsknoty poznania Boga – tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?” (J 14,9–10).
Wskutek naszej grzeszności nasze wyobrażenia o Bogu są ogromnie zdeformowane. Sądzimy nieraz, że Bóg jest bardzo daleko i mało się nami interesuje. Albo podejrzewamy Pana Boga o to, że jest bezduszny, okrutny, że nie obchodzi Go nasze błądzenie, doznawane niesprawiedliwości i cierpienia. Czasem wyobrażamy sobie odwrotnie: że może i Pan Bóg dobrze nam życzy, ale nie bardzo może nam pomóc. Dlatego niezmiernie ważne jest wpatrywanie się w Pana Jezusa i korygowanie naszych wyobrażeń o Bogu w oparciu o Jego obraz. Dopiero dzięki Panu Jezusowi możemy prawidłowo domyślać się, co to znaczy, że Bóg jest wszechmocny. Pan Jezus, któremu „wichry i morze są posłuszne” (Mt 8,27), zarazem pozwolił przybić się do krzyża. W ten sposób objawił nie tylko Boski szacunek dla ludzkiej wolności, nawet jeśli jej niegodziwie nadużywamy, ale zarazem pokazał nam, że Bóg zło chce zwyciężać miłością, a Jego wszechmoc najpełniej przejawia się w Jego miłosierdziu.
Patrząc na Pana Jezusa, możemy się przekonać, jak niesprawiedliwe są posądzenia Boga o nieczułość wobec naszych cierpień czy błądzeń. Wystarczy przypomnieć sobie te dwie sytuacje, kiedy Pan Jezus zapłakał. Raz nad ludzkim grzechem, gdy płakał nad niewiernością Jerozolimy. Drugi raz – nad grobem Łazarza – zapłakał nad ludzką śmiercią. A my ośmielamy się Boga, który jest miłością, obwiniać o te spustoszenia i krzywdy, i cierpienia, które wynikają z naszych i cudzych grzechów. Zamiast uwielbiać Boga za to, że dopuszczając zło ze względu na naszą wolność, chce nas ogarniać swoją wszechmocną, a zarazem pokorną miłością – my nieraz wolimy zniekształcać nasze wyobrażenia o Bogu na obraz naszej własnej grzeszności.
Dopiero w takiej perspektywie można przynajmniej trochę zrozumieć słowa, które Pan Jezus wypowiedział przed Piłatem: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18,37). Jednak nie wyrywajmy tych słów z ich kontekstu i nie przeoczmy tego, że Pan Jezus – Syn Boży, Bóg prawdziwy – był wtedy sądzony, zlekceważony i potępiony przez ludzi! Taki właśnie jest Bóg! Ponieważ nas kocha, pozwala z siebie szydzić i siebie oskarżać, byleby nas przekonać, że On jest Miłością (por. 1 J 4,8).
Modne dogmaty sceptyków
Dzisiaj postmodernizm ogłasza kapitulację rozumu ludzkiego w stosunku do prawdy. Dostępna jest nam tylko jedna jedyna prawda – twierdzi niezwykle popularny współczesny intelektualista Umberto Eco – ta mianowicie, że ambicja dotarcia do prawdy (w domyśle, do jakiejś prawdy ostatecznej) jest chorą namiętnością i absolutnie powinniśmy ją porzucić.
Jednak już od czasów oświecenia próbowano wymusić na nas – chrześcijanach, ażebyśmy zdegradowali naszą wiarę do poziomu subiektywnych wierzeń, a prawdy wiary potraktowali jedynie jako nasze grupowe przeświadczenia. „Nie mówcie – przekonuje się nas również dzisiaj – że Chrystus odkupił wszystkich ludzi, bo w ten sposób atakujecie ludzi niepodzielających waszych przeświadczeń; wolno wam co najwyżej mówić: Naszym zdaniem, Chrystus odkupił wszystkich ludzi. Nie mówcie: Chrystus zmartwychwstał! – bądźcie bardziej pokorni i mówcie: Naszym zdaniem, Chrystus zmartwychwstał!”.
Ludzie, którzy tego od nas, chrześcijan, oczekują, w gruncie rzeczy żądają, żebyśmy się zaparli Chrystusa prawdziwego, który przyniósł nam prawdę o Bogu – i zastąpili Go jakimś fałszywym Chrystusem naszych subiektywnych przekonań. Niezgoda nas, ludzi wierzących, na zamknięcie wiary w sferze naszych poglądów piętnowana jest jako postawa irracjonalna oraz jako potencjalne źródło fanatyzmu religijnego i zagrożenie dla wzajemnej tolerancji. Słowem, żąda się od nas, żebyśmy porzucili wiarę, wolno nam co najwyżej udawać ludzi wierzących. Co więcej, żąda się tego w imię tolerancji! Czy tak zakłamana tolerancja jest tolerancją autentyczną?
Kiedy jako chrześcijanie dajemy świadectwo prawdzie Ewangelii, nieraz próbuje nam się zamknąć usta pytaniem: Czy ty masz monopol na prawdę? Pytanie to jest aroganckie, bo kryje w sobie zarzut, że uznajemy coś za prawdę tylko dlatego, że to właśnie my ją głosimy, albo że czujemy się jej właścicielami, którzy poznali ją całą i do końca. A przecież nawet w odniesieniu do prawd naturalnych, jeżeli mamy po temu obiektywne podstawy, wolno nam wypowiadać je z pewnością. Kiedy ktoś twierdzi, że nietoperze są ptakami, niemądry byłby pluralizm nakazujący nam odstąpienie od dotychczasowej pewności, że przecież są to ssaki. Dlaczego zatem takiego pluralizmu żąda się w rozmowach religijnych?
Ustępstwo wobec takiego żądania byłoby równoznaczne z tym, że naszą wiarę przestajemy traktować poważnie i uznajemy ją tylko za jedno z czysto ludzkich – wątpliwych i niepewnych – mniemań. Owszem – że przypomnę myśl Błażeja Pascala, przytoczoną przez Jana Pawła II w encyklice Fides et ratio, 13 – ona może być do ludzkich mniemań zewnętrznie podobna, tak jak Eucharystia jest podobna do zwyczajnego chleba, ale przecież różnica między prawdą przyniesioną przez Chrystusa a ludzkimi mniemaniami jest taka, jak między niebem i ziemią.
Strażnicy prawdy
O jeszcze jednej próbie podważenia prawdy przyniesionej nam przez Chrystusa trzeba wspomnieć. Skąd możemy mieć pewność – pytają niekiedy ludzie niewierzący – że Kościół głosi autentyczną naukę Chrystusa? Chrześcijaństwo istnieje już dwa tysiące lat, toteż prawda przyniesiona przez Chrystusa mogła już wielokrotnie ulec przeinaczeniu!
Otóż gdyby Chrystus Pan nie był Synem Bożym, zarzut ten byłby w pełni słuszny. Ale przecież po to Ojciec Przedwieczny przysłał nam swojego Syna, aby przez Niego łaska i prawda przyszły do wszystkich ludzi (por. J 1,17). Zatem trudno sobie wyobrazić, żeby Bóg obdarzył nas swoją prawdą, przeznaczoną dla wszystkich ludzi, i nie zadbał o to, aby nie została ona w ciągu pokoleń zagubiona lub przeinaczona. Z całą pewnością zatroszczył się On również o to, abyśmy – my, ludzie wszystkich kolejnych pokoleń – wieść o Jego miłości do nas mogli otrzymywać w postaci autentycznej i nieomylnej.
Po to, żebyśmy mogli w Niego wierzyć prawdziwie, Chrystus Pan założył Kościół. Kościołowi zaś dał Ducha Świętego, który nas „wszystkiego uczy i przypomina wszystko, co On powiedział” (J 14,26). Na widzialnych strażników przyniesionej przez siebie prawdy Chrystus Pan powołał w Kościele apostołów oraz ich następców, bo to do nich – zwyczajnych, ułomnych ludzi, ale umocnionych do tej posługi przez samego Ducha Świętego – odnoszą się Jego słowa: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał” (Łk 10,16).
Oceń