Dzieje Apostolskie
Jesienią 1968 roku na niedzielnej „dziewiątce” zamiast organów słychać perkusję i gitarę basową. Msza beatowa staje się w mieście wydarzeniem – przyciąga tłumy studentów. Do klasztoru ktoś pisze list. Skarży się na „chuligańską muzykę? i na „przeraźliwe ryki i krzyki”.
Jest pierwsza sobota czerwca tego roku – na Polach Lednickich kolejne spotkanie młodych, które od kilkunastu lat organizują studenci z Duszpasterstwa Akademickiego Dominikanów w Poznaniu. Ruchem pielgrzymów pomagają kierować policjanci.
Pół wieku wcześniej. Do kaplicy duszpasterstwa wkracza funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej (tak nazywała się wtedy policja). Staje przy ołtarzu, salutuje i oświadcza: „Przerywam nielegalne zebranie”. W klasztorze zrobiono rewizję, a studentów zabrano na przesłuchania. – To nie znaczy, że wtedy duszpasterze mieli trudniej, a dziś mają łatwiej – mówi ojciec Ludwik Wiśniewski, który w Polsce Ludowej opiekował się duszpasterstwami akademickimi w Gdańsku, Lublinie, Wrocławiu i Krakowie. – Kiedyś do studentów trudniej było dotrzeć, bo nie było komórek i internetu, ale łatwiej niż dzisiaj było ich zatrzymać.
Gdzie się poznać
Po co studenci przychodzą dziś do dominikańskich duszpasterstw?
– Żeby spotkać ludzi, którzy myślą podobnie i wyznają te same wartości – odpowiada Aleksandra Cieśla, związana od kilku lat z duszpasterstwem dominikanów w Poznaniu. – Na uczelniach trudno takie osoby znaleźć, bo większość myśli tylko o tym, z kim pójść na imprezę, a w duszpasterstwie nikt się nie dziwi, że jesteś wierzący.
– Znaleźć męża albo żonę – mówi trochę przekornie ojciec Wojciech Prus, dziś dyrektor wydawnictwa „W drodze”, a w latach 90. duszpasterz krakowskiej „Beczki”.
I nie widzi w tym nic dziwnego. – Przecież dzisiejsi studenci są strasznie zagonieni, często studiują dwa kierunki równocześnie, pracują, żeby zarobić na utrzymanie. To kiedy i gdzie mogą poznać innych? – pyta ojciec Prus. I dodaje: – A jeśli się jest z ludźmi, to człowiek w końcu otwiera się na Pana Boga.
Ojciec Tomasz Golonka z Gdańska mówi, że same duszpasterstwa muszą wiedzieć, co chcą zaproponować młodzieży. – Duszpasterz powinien wiedzieć, jaką religijną mentalność proponuje, jak rozumie relację Boga i człowieka. Bo jeśli się tego nie wie, to najczęściej proponuje się pomieszanie z poplątaniem – mówi.
Pytany, czego duszpasterstwa powinny uczyć młodych, ojciec Tomasz odpowiada krótko: – Myślenia i wolności. Jeśli prześledzić historię dominikańskich duszpasterstw w Polsce – tak było zawsze.
Rektor nalega
Początek lat 30. ubiegłego wieku. W Poznaniu od kilku lat działa uniwersytet. Rektor Stanisław Kasznica nalega, żeby do miasta ściągnąć dominikanów i powierzyć im duszpasterstwo studentów.
Zakonników w białych habitach i czarnych płaszczach nie ma w stolicy Wielkopolski od ponad stu lat: przybyli tu w połowie trzynastego wieku, ale po powstaniu listopadowym wypędzili ich Prusacy. Ich gotycki kościół zajmują jezuici. Prymas August Hlond przystaje na prośbę rektora i sprowadza w 1937 roku dominikanów ponownie do Poznania. Dostają działkę w centrum miasta na kościół i klasztor.
Od razu zajmują się duszpasterstwem akademickim. Jego opiekunem jest ojciec Bernard Przybylski. To pierwszy w nowożytnej Polsce dominikański duszpasterz studentów. Ma doświadczenie – pracował już z młodzieżą akademicką we Lwowie. W Poznaniu dba nie tylko o formację religijną i duchową studentów. Marzy mu się wychowanie przyszłej elity katolickiej. Wygłasza dla studentów ambitne odczyty.
Ale poznańscy dominikanie mają pecha – wybucha wojna. Klasztor znów pustoszeje.
***
– Budynek był zdewastowany i pusty. Pozabijałem otwory deskami, wywiesiłem kartkę z napisem „monaster” i wziąłem się do roboty – tak wspominał swój powrót do Poznania ojciec Stanisław Dobecki. Dotarł tu w lutym czterdziestego piątego, kiedy o miasto toczyły się jeszcze walki.
Wkrótce dołączył do niego ojciec Przybylski i wznowił działalność duszpasterstwa akademickiego. – Mówcą nadzwyczajnym nie był. Potrafił natomiast zapoczątkować wiele spraw, które potem realizowali inni – charakteryzował go po latach ojciec Dobecki.
Jednym z pomysłów ojca Bernarda jest „Caritas Academica”. Panuje powojenna bieda, więc charytatywna organizacja pomaga studentom znaleźć mieszkania, załatwić obiady, zapomogi i poszukać pracy zarobkowej. Dwa lata po wojnie do poznańskiego duszpasterstwa trafia Feliks Sikorski, wtedy student leśnictwa. – Było to nie tylko miejsce modlitwy, ale i mała przestrzeń wolności w ciężkich stalinowskich latach – wspominał kilka lat temu, podczas obchodów 75-lecia duszpasterstwa.
Sikorski przyszedł do duszpasterstwa bodaj w najgorszym momencie – za chodzenie do dominikanów UB ciąga studentów na przesłuchania. Ubekom musi się też tłumaczyć ojciec Dobecki, który przejmuje po Przybylskim obowiązki duszpasterza akademickiego. – Działalność duszpasterstwa przypominała grę w ciuciubabkę. Spotykaliśmy się po domach, organizowaliśmy wyjazdy w teren, często jechaliśmy osobno i spotykaliśmy się w umówionym miejscu – wspominał powojenne lata ówczesny duszpasterz.
W 1954 roku komuniści zamykają dominikańskie duszpasterstwo, a ojca Dobeckiego usuwają z Poznania.
***
W czerwcu pięćdziesiątego szóstego roku niedaleko poznańskiego kościoła dominikanów trwają zacięte walki – poznaniacy zbuntowali się przeciwko stalinowskiej władzy. Poznański Czerwiec kosztował życie 58 osób, najmłodszą ofiarą był trzynastoletni Romek Strzałkowski. Ale to początek końca stalinizmu – cztery miesiące później do władzy dochodzi Władysław Gomułka, na wolność wychodzi prymas Stefan Wyszyński.
Na fali październikowej odwilży odżywa też poznańskie duszpasterstwo dominikanów – kieruje nim teraz charyzmatyczny ojciec Joachim Badeni. Arystokrata, syn dyplomaty, walczył na frontach drugiej wojny światowej, złamał niejedno kobiece serce, nim w późnym wieku wstąpił do klasztoru. Bardziej intelektualista niż duszpasterz.
Do pomocy Badeni dostaje ojca Tomasza Pawłowskiego. Obaj będą się świetnie dopełniać: Badeni staje się spowiednikiem, powiernikiem i przewodnikiem, Pawłowski – świetnym organizatorem. Pierwszy zakłada studenckie Kółko Tomistyczne, drugi – urządza ze studentami przytulną kaplicę.
Na początku lat sześćdziesiątych do duszpasterstwa przychodzi student Leonard Szymański, późniejszy działacz „Solidarności” i solidarnościowy poseł po wyborach w 1989 roku. – Ja w duszpasterstwie zawsze czułem się wolny, mimo że panowała komuna – mówi.
Szymański z rozrzewnieniem wspomina organizowane przez duszpasterstwo piesze rajdy i spływy kajakowe. – Codziennie była msza święta. W pięknie przyrody odnajdywaliśmy Pana Boga i poznawaliśmy siebie nawzajem – opowiada były poseł. Sam w czasie wakacyjnych wypraw poznał żonę.
Prawie dwadzieścia lat później Szymański pojedzie do Gdańska na zjazd „Solidarności”. Na sali będzie prawie tysiąc delegatów z całej Polski. – Ci, którzy się wybijali i mieli coś mądrego do powiedzenia, przewinęli się wcześniej przez turystykę albo duszpasterstwo akademickie – takie spostrzeżenie wyniósł Szymański.
Ale wróćmy do lat sześćdziesiątych. Nad duszpasterstwem znowu zbierają się ciemne chmury – skończyła się krótka odwilż i Gomułka wypowiedział Kościołowi nową wojnę. W 1961 roku do poznańskiego klasztoru wpada milicja. Funkcjonariusze przeszukują pomieszczenia Duszpasterstwa Akademickiego. Sytuacja jest poważna. Zagrożone jest nie tylko duszpasterstwo – komuniści zastanawiają się nad zamknięciem poznańskiego klasztoru.
Skończyło się na pogróżkach.
Perkusja zamiast organów
„Jak patrzy Prowincja na duszpasterstwo akademickie? Jedni są pełni uznania, drudzy znoszą jako tako tę akcję naszej pracy kościelnej. Są tacy, którzy chętnie by skasowali duszpasterstwo” – pisze w 1962 roku do współbraci ojciec Edmund Sochacki, przełożony polskich dominikanów.
Założony przez Świętego Dominika Zakon Kaznodziejski, który słynie z intelektualizmu, w Polsce jakby stronił od świata akademickiego. Do tej pory jedynym duszpasterstwem akademickim, które prowadzą dominikanie jest Poznań. A przecież zakonnicy w białych habitach mają też klasztory w Krakowie, Gdańsku, Lublinie, Warszawie i Wrocławiu, gdzie także pełno studentów. – Wśród polskich dominikanów niełatwo było wtedy znaleźć osoby, które potrafiłyby podjąć pracę w środowisku akademickim – przyznaje ojciec Jacek Krzysztofowicz, były duszpasterz krakowskiej „Beczki”. – Domeną była wówczas praca parafialna i nastawienie na masy tradycyjnie wierzących – dodaje.
Prowincjał chce to zmienić. W 1963 roku przy klasztorze Świętego Mikołaja na gdańskiej Starówce powstaje drugie po Poznaniu dominikańskie duszpasterstwo dla studentów. Duszpasterzem zostaje dopiero co wyświęcony na księdza dwudziestosiedmiolatek. Nazywa się Ludwik Wiśniewski.
– Przez całe swoje zakonne życie byłem przekonany, że nasz patriarcha Święty Dominik chciał, aby przy naszych klasztorach istniały szkoły filozoficzno-teologiczne. Duszpasterstwa akademickie upodabniałem do takiej szkoły – będzie wspominał pół wieku później ojciec Wiśniewski.
Istotnie, do „Górki” – tak nazywa się gdańskie duszpasterstwo od pomieszczenia na piętrze, w którym spotykają się studenci – przyjeżdżają z wykładami filozofowie, teologowie i specjaliści z różnych dziedzin życia. Mieczysław Gogacz mówi o pięciu drogach poznania Boga według Tomasza z Akwinu, Włodzimierz Fijałkowski o macierzyństwie i obronie życia nienarodzonych, a seksuolog Lew Starowicz – o życiu erotycznym.
Gdańscy studenci żyją nie tylko samym intelektem. Leonard Szymański z poznańskiego duszpasterstwa namawia ojca Wiśniewskiego, żeby latem wybrał się ze studentami na spływ kajakowy. Ojciec Ludwik nigdy jeszcze na spływie nie był, ale latem 1963 roku płynie z kilkoma osobami Drawą. Odtąd będzie organizował spływy w każde wakacje.
***
Kiedy ojciec Wiśniewski zaprasza do gdańskiego duszpasterstwa z wykładami filozofów, w tym samym czasie na przeciwległym krańcu Polski młody biskup Karol Wojtyła namawia dominikanów, żeby zajęli się duszpasterstwem studentów w Krakowie.
Tak w 1964 roku przy najstarszym polskim klasztorze dominikańskim powstaje Duszpasterstwo Akademickie „Beczka” – od sklepienia beczkowego w obskurnej sali, w której zbierali się studenci. Nazwa szybko chwyciła wśród studentów, ale drażniła świątobliwych dorosłych. Jeszcze dziesięć lat później do klasztoru napisze list zdenerwowana kobieta: „To brzmi jak w cyrku – Beczka!”.
Pierwszym duszpasterzem zostaje ojciec Tomasz Pawłowski, którego w tym celu oddelegowano z Poznania do Krakowa. Będzie nim przez dwadzieścia lat. Poznańskim zwyczajem wprowadza codzienne „siódemki” – msze święte odprawiane o siódmej rano. W niedziele są „dziewiątki”.
W Rzymie kończy się sobór, który przynosi wiele zmian w Kościele, w tym odnowę liturgii. Do Polski nowinki liturgiczne docierają bardzo powoli. Jednym z pierwszych miejsc, w których kapłan sprawuje mszę twarzą do wiernych i po polsku jest beczkowa kaplica w krakowskim klasztorze. Ojciec Pawłowski nie musi się martwić, że narazi się zwierzchnikom – działalność „Beczki” wspiera kardynał Wojtyła.
Liturgicznych nowinek w „Beczce” jest więcej. Jesienią 1968 roku na niedzielnej „dziewiątce” zamiast organów słychać perkusję i gitarę basową. Msza beatowa staje się w mieście wydarzeniem – odtąd do kościoła przy Stolarskiej w każdą niedzielę rano ciągną tłumy studentów. Ojciec Pawłowski promienieje – zawsze chciał mieć duszpasterstwo masowe.
Ale msze beatowe mają też przeciwników. Do klasztoru ktoś pisze list. Skarży się na „chuligańską muzykę” i na „przeraźliwe ryki i krzyki”.
Armia Czerwona i herbata
Grudzień 1970 roku. Na Wybrzeżu komunistyczna milicja i wojsko strzelają do manifestujących robotników. Ginie kilkadziesiąt osób. Na szczytach władzy Gomułkę zastępuje Gierek.
Kilka miesięcy później do dominikanina Ludwika Wiśniewskiego przychodzi kilku zdesperowanych gdańskich licealistów. – Chcemy walczyć z komuną o niepodległość Polski. Jesteśmy gotowi na wszystko! – oznajmiają. Zwierzają się, że malują na murach antypaństwowe hasła, niszczą propagandowe plakaty i szykują się do wysadzenia w powietrze pomnika na cmentarzu Armii Czerwonej. Pytają, czy w duszpasterstwie znajdzie się dla nich miejsce.
– A byliście dzisiaj na mszy? – pyta ojciec Ludwik.
Zaczyna się z nimi spotykać. Chwali ich za patriotyzm, ale gasi radykalizm i brawurę, tłumaczy, że świat nie jest czarno-biały. – Zużywaliśmy straszne ilości herbaty – wspomina tamte rozmowy ojciec Wiśniewski. Zdobył ich zaufanie.
– Staliśmy na skrzyżowaniu życiowych dróg, a on był dla nas autorytetem moralnym i wprowadzał nas w świat. To były lata przygotowania nas do działalności publicznej, które potem zaowocowało – opowiada po latach Aleksander Hall, jeden z uczestników tamtych spotkań.
Kiedy ojca Ludwika nie będzie już w Gdańsku, Hall założy z kolegami Ruch Młodej Polski – jedną z pierwszych organizacji opozycyjnych w PRL. W wolnej Polsce Hall wejdzie do rządu Tadeusza Mazowieckiego.
***
Rankiem 7 maja 1977 roku w bramie starej kamienicy przy ulicy Szewskiej w Krakowie znaleziono zmasakrowane ciało Stanisława Pyjasa, studenta polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Władze utrzymują, że student spadł po pijanemu ze schodów i się zabił.
Ale w Krakowie nikt w to nie wierzy – Pyjas od kilku miesięcy był powiązany z Komitetem Obrony Robotników, przychodził na spotkania „Beczki”. Po jego śmierci krakowscy studenci rezygnują z juwenaliów i organizują w mieście marsz milczenia. Część „beczkowiczów” zakłada opozycyjny Studencki Komitet Solidarności.
Drugim duszpasterzem „Beczki” jest od kilku lat ojciec Jan Andrzej Kłoczowski – ma kontakty z KOR-em i działaczami rodzącej się opozycji demokratycznej, sprzyja politycznemu zaangażowaniu swoich podopiecznych. Zorientowani wiedzą, że w „Beczce” można zawsze dostać bibułę.
Ale „Kłocz” nie tylko politykuje. Podczas spotkań grup dyskusyjnych „beczkowicze” pogłębiają znajomość wiary i czytają Pismo Święte. Furorę robią prelekcje na tematy damsko-męskie, takie jak: „Kobiecość: słabość, urok czy powołanie?”, „Co to znaczy być prawdziwym mężczyzną?”, „Czy jesteśmy dobrani?”, „Czy antykoncepcja jest grzechem?”.
***
Komuniści dobrze wiedzą, co „knują” studenci ze swoimi duszpasterzami. „Zaszczepił im wrogość do systemu socjalistycznego i sojuszu Polski ze Związkiem Radzieckim. Ponadto wpoił im, iż jedynym sprawdzalnym systemem politycznym jest pluralizm parlamentarny” – tak w 1971 roku Służba Bezpieczeństwa charakteryzuje wpływ ojca Wiśniewskiego na gdańską młodzież.
Wiosną 1972 roku esbecy robią rewizję w celi ojca Ludwika. Zakonnik zostaje przeniesiony do Lublina – władze nic jednak na tym nie zyskują, bo tam jako duszpasterz akademicki gromadzi wokół siebie innych niepokornych młodych ludzi, wśród nich Bogdana Borusewicza.
Lata osiemdziesiąte ojciec Wiśniewski spędzi we Wrocławiu, gdzie przy tamtejszym klasztorze będzie kierował „Dominikiem” – tak nazywa się duszpasterstwo akademickie założone 40 lat temu. Studenci będą śpiewać: „Związek Radziecki rozwiąże Ludwik Wiśniewski”. – Byłem jedynie duszpasterzem akademickim towarzyszącym różnym ludziom, w tym zaangażowanym w działalność polityczną – będzie tłumaczył po latach swoje rzekomo polityczne zaangażowanie ojciec Ludwik.
Bezpieka chodzi nie tylko za nim. Duszpasterstwa akademickie wszędzie naszpikowane są tajnymi współpracownikami. Donosy z akademickich mszy, dyskusji, a nawet zwykłych rozmów między studentami w duszpasterstwie trafiają na gorąco na biurka wyższych oficerów SB, a ci piszą raporty do centrali w Warszawie.
Uwolnić Władka
Grób Pański w kaplicy Świętego Jacka w dominikańskim kościele w Poznaniu. Na ścianie białe płótno, na nim zrobiony solidarycą wielki napis „Zmartwychwstanie”. Na posadzce przeszło pięćdziesiąt drewnianych krzyży – mają symbolizować ofiary stanu wojennego (do kwietnia 1983 roku naliczono ich 55). Na katafalku trumna z ciałem duszpasterza akademickiego o. Honoriusza Kowalczyka.
Jest 12 maja osiemdziesiątego trzeciego roku. Za chwilę kilka tysięcy ludzi przejdzie przez miasto w żałobnym kondukcie, który zamieni się w patriotyczną manifestację. Choć okoliczności tragicznej śmierci zakonnika nie są znane – nikt nie ma wątpliwości, że to kolejna ofiara stanu wojennego.
Jeszcze w grudniu 1981 roku ojciec Honoriusz zakłada w poznańskim klasztorze Ośrodek Pomocy Internowanym, raz w miesiącu odprawia msze za Ojczyznę. Przychodzą tłumy, kościół otaczają zomowcy, a ojciec Honoriusz dostaje telefony z pogróżkami.
17 kwietnia 1983 roku jedzie w odwiedziny do rodziców. Jego maluch zjeżdża nagle z prostej drogi i uderza w drzewo. Zakonnik trzy tygodnie leży nieprzytomny w szpitalu. Studenci oddają krew i modlą się o cud.
Cudu nie było.
***
Stan wojenny to kolejna ciężka próba dla akademickich duszpasterstw. 17 grudnia 1981 roku milicjanci aresztują w Krakowie ojca Kłoczowskiego. Wypuszczą go po tygodniu, dzień przed Wigilią. – Specjalnie mnie tam nie gnębili. Odebrali mi pas i sznurówki – będzie wspominał później.
Tak jak w Poznaniu, także w innych dominikańskich duszpasterstwach studenci razem z duszpasterzami organizują pomoc dla internowanych i więzionych opozycjonistów. Bezpieka się wścieka. Po śmierci ojca Honoriusza, do matki ojca Tomasza Alexiewicza, drugiego duszpasterza akademickiego w Poznaniu, dzwoni ktoś anonimowo: „Jeżeli syn się nie uspokoi, będzie następny”.
Dziś może się wydawać, że zaangażowanie Kościoła po stronie zdelegalizowanej „Solidarności” było czymś powszechnym. Jednak w latach siedemdziesiątych i w stanie wojennym nie było to takie oczywiste. Biskupi i księża są ostrożni. Odwaga przyszła później. – Byli biskupi i księża, którzy zachowywali się odważnie, ale wielu przyjęło postawę ugodową. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach kler żył w niezłej komitywie z przedstawicielami władzy – mówi historyk i dominikanin ojciec Józef Puciłowski.
***
Miesiąc po pogrzebie ojca Kowalczyka do Polski przyjeżdża Jan Paweł II. W warszawskim kościele przytula poetkę Barbarę Sadowską, matkę zakatowanego na śmierć przez milicjantów maturzysty Grzegorza Przemyka. Po odjeździe Papieża generał Jaruzelski znosi stan wojenny.
Ale sytuacja polityczna w Polsce się nie zmienia: w więzieniach siedzą opozycjoniści, Służba Bezpieczeństwa tropi działaczy podziemia, a w październiku 1984 roku esbecy mordują bestialsko księdza Jerzego Popiełuszkę.
Jednym z najdłużej więzionych jest Władysław Frasyniuk, legenda dolnośląskiej „Solidarności”. W upalną środę 8 lipca 1986 roku ojciec Wiśniewski stoi w milczeniu z grupką studentów z „Dominika” w centrum Wrocławia. Trzymają transparent: „Uwolnić Władka Frasyniuka”. – Nie był to akt polityczny, ale akt zwyczajnie humanitarny – tłumaczył ojciec Ludwik.
Nie tylko polityką żyją wtedy dominikańskie duszpasterstwa. Zakonnicy pracują nad formacją religijną studentów, ściągają z wykładami ciekawych prelegentów, organizują dyskusje. We Wrocławiu wielką popularnością cieszą się Tygodnie Społeczne.
Za czasów ojca Wiśniewskiego do „Dominika” przychodzi Bożena Szaynok, w latach osiemdziesiątych studentka historii. – To był duszpasterz, który umiał sprawić, że ludzie o różnych poglądach potrafili ze sobą rozmawiać. Do duszpasterstwa zapraszał osoby, które nie mówiły w ten sam sposób o sprawach religii, Kościoła czy filozofii – mówi dziś Szaynok.
Ryba chwyta haczyk
„W nowej sytuacji powstaje nowe duszpasterstwo, kształtuje się nowa wrażliwość i nieco inaczej rozkładają się akcenty i racje. Próbujemy nadążyć za młodzieżą… Pojawiają się nowe problemy” – pisze w liście do Jana Pawła II duszpasterz akademicki z Poznania ojciec Jan Góra.
Jest rok 1992, Polska od trzech lat jest wolna. Jakie są „nowe problemy”, o których Góra napomknął Papieżowi? – Pojawił się wolny rynek idei, a duszpasterstwo przestało być miejscem azylu; stało się jednym z miejsc, do którego ludzie mogli przychodzić. Dlatego stopniała liczba ludzi, bo wykruszyli się ci, którzy kiedyś pojawiali się w duszpasterstwie niekoniecznie z motywów religijnych – tłumaczy zakonnik.
Góra wychodzi ze swoim duszpasterstwem z ciasnego pokoiku w poznańskim klasztorze w Polskę. Zakłada ośrodki akademickie w Hermanicach i na Jamnej. Wreszcie w 1997 roku nad Jeziorem Lednickim koło Gniezna stawia stalową bramę w kształcie ryby – znaku pierwszych chrześcijan. Miejsce jest symboliczne, bo nad brzegami jeziora Mieszko I przyjął prawdopodobnie chrzest Polski.
Dominikanin zaprasza na Lednicę młodzież z całego kraju, by „tam, gdzie narodziła się Polska”, dokonywała wyboru Chrystusa. W porywach pod Bramę-Rybę przyjeżdża grubo ponad 100 tysięcy osób. Młodzi modlą się, słuchają konferencji, ale też śpiewają, tańczą i dostają w prezencie różne gadżety: a to mieszki z solą, a to drewniane wiosełka, medaliki, różańce, pierścienie, pierniki, a nawet buteleczki z winem z Galilei.
Niektórzy będą zarzucać charyzmatycznemu dominikaninowi, że z religijnego spotkania robi show. – To przede wszystkim spotkanie z Bogiem, modlitwa, okazja do przemiany życia – odpowiada krytykom Góra.
W ręku ma atut – Jan Paweł II napisał mu po pierwszej Lednicy: „Daj Boże, aby ten »połknięty haczyk« wiódł świat profesorski i studencki na »głębię« życia akademickiego”. Co roku Papież kieruje do młodych na Polach Lednickich swoje przesłanie i zachęca, żeby „wypłynęli na głębię”.
Gdy Jan Paweł II umrze, przesłania na lednickie czuwania wysyła Benedykt XVI.
Msza ze śniadaniem
W dominikańskich duszpasterstwach zostały codziennie poranne msze – kultowe „siódemki”. Tak, jak kiedyś, studenci idą po nich do klasztoru na śniadanie. – To nie tylko zjedzenie śniadania, ale i okazja, żeby spotkać przyjaciół, znajomych, porozmawiać i fajnie rozpocząć dzień – mówi Ola Cieśla z duszpasterstwa ojca Góry.
Studenci, jak dawniej, słuchają wykładów, czytają Pismo Święte i książki teologiczne, modlą się, a latem jeżdżą w góry i nad jeziora. Do tego pielgrzymują po świecie – jeździli do Rzymu na audiencje z Janem Pawłem II, byli na jego pogrzebie, potem na beatyfikacji, bywają w znanych sanktuariach.
W Poznaniu pozostał fenomen porannych adwentowych rorat – mimo wczesnej pory, tutejszy kościół pęka wtedy w szwach. W Gdańsku studenci z duszpasterstwa angażują się w pomoc charytatywną: raz w tygodniu karmią zupą bezdomnych, urządzają dla nich Wigilie i rozdają paczki na Wielkanoc. Charytatywnie udzielają się też studenci z wrocławskiego „Dominika”, a z krakowskiej „Beczki” – opiekują się niepełnosprawnymi.
Nie da się jednak ukryć, że liczba tych, którzy przychodzą do duszpasterstwa, topnieje. Czy to kryzys? – Mamy problem z wypracowaniem nowych metod duszpasterzowania – przyznaje otwarcie ojciec Łukasz Filc, duszpasterz akademicki rzeszowskiej „Szopki”. Dominikanie założyli ją ćwierć wieku temu, nielegalnie. Przełożony rzeszowskiej wspólnoty trafił za to do więzienia.
– Czasy się zmieniły i brakuje poważnej refleksji nad tym, w jaki sposób możemy dziś prowadzić studentów – mówi bez ogródek ojciec Filc. – Już nie wystarczy czekać na nich w klasztorach, ale trzeba do nich docierać na uczelniach, w akademikach. Myślę, że trochę się boimy tego i dlatego brakuje nam tego wyjścia – dodaje. I zaraz zastrzega: – Oczywiście to może się odbywać tylko poprzez współpracę z władzami uczelnianymi.
Przyszłość duszpasterstwa akademickiego ojciec Filc widzi więc na dwóch frontach: – W klasztorach możemy prowadzić głębszą formację ludzi, a na uczelniach powinniśmy dawać im szansę dotarcia do Kościoła.
Jest – nie jest
Kilka lat temu ojciec Tomasz Golonka, obecny duszpasterz gdańskiej „Górki”, napisał swoje credo akademickie. Podtrzymuje je nadal. Uważa, że duszpasterstwo akademickie:
NIE JEST enklawą, społecznością ludzi izolujących się od świata.
NIE JEST alternatywą, środowiskiem kultywującym wrogość, bądź choćby wyższość wobec świata.
NIE JEST miejscem ucieczki przed trudami i pięknem życia w świecie.
JEST miejscem sprzyjającym nabieraniu siły i umiejętności, by wyjść naprzeciw wyzwaniom pochodzącym ze świata.
JEST środowiskiem kultywującym wartość domu, pracy, miłości, osiągania celów życiowych… w myśl zasady WSZYSTKO JEST WAŻNE.
JEST społecznością tworzoną przez ludzi żyjących w świecie, czerpiących ze źródeł duchowości chrześcijańskiej.
Ojciec Golonka uważa, że część studentów trafia do duszpasterstwa świadomie: szukają Boga, wspólnoty, modlitwy. A część nie za bardzo wie, po co przychodzi. – I odkrywanie tej drugiej części jest dla duszpasterza o wiele ciekawsze.
Korzystałem z książek: Jan Paweł II, Jan Góra, Listy, Bożena Szaynok Duszpasterz. Rozmowy z ojcem Ludwikiem Wiśniewskim, Jacek Krzysztofowicz, Beczka nasz dom, Marek Grubka, Między uczelnią a świątynią.
Oceń