Bóg oswojony
fot. vidar nordli mathisen / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Drugi List do Koryntian

0 votes
Wyczyść

Jak się wyleczyć z gipsowej wiary, fosforyzujących gestów, z kremówkowego Boga?

Podobno żyjemy w epoce, w której sztuka umiera. Coraz rzadziej widzimy tradycyjne obrazy, a coraz częściej połączenie różnych form, które nazywamy przezornie instalacjami. A jednak, choć sztuki współczesnej nie rozumiemy, choć mamy z nią problem, to katolik jest wiecznie na nią obrażony. Jego uczucia religijne zostały zszargane, pozwy wniesione. Nergal drący Biblię na scenie, Madonna, która śpiewa piosenki wisząc na krzyżu, Janusz Palikot upozowany na Jezusa na okładce „Newsweeka” i okrzyknięty Mesjaszem lewicy. Czy to jeszcze dopuszczalna prowokacja artystyczna, czy już bluźnierstwo? Oburzenie i gniew raczej niczego nie załatwiają. Wiecznie obrażony katolik pozwolił na odebranie sobie głosu. Przypomina byka, który nie wiadomo dlaczego musi ciągle reagować na czerwoną płachtę. Zdecydowana większość – przyjmijmy to szerokie określenie – działań artystycznych jest jedynie grą obliczoną na skandal, chwilowe zainteresowanie mediów, wreszcie zwiększoną popularność przekładającą się na większe zarobki (choć i to nie jest już takie oczywiste w dobie internetu). Zbyt daleko im do bluźnierstwa. O nie, bluźnierstwo może ranić, ale domaga się szacunku. Bluźnić może tylko ten, kto był blisko Boga, kto był Jego przyjacielem. Doświadczył sacrum, stoczył z nim walkę, mocował się całym swym jestestwem, by stać się w ostateczności jego antyobrazem. Bluźnierca może profanować duchową rzeczywistość, jeśli wpierw jej doświadczył – wtedy jego czyny są zakotwiczone, mówią, przedrzeźniając język Tamtej Rzeczywistości. W innym wypadku, bez swej duchowej historii, działania artystyczne są żonglowaniem symbolami religijnymi (krzyż, korona cierniowa, ikona, różaniec), bez znajomości tajników tego języka. To nie bluźnierstwo i nie profanacja – to gra, która chce naśladować bluźnierstwo i profanację. I z całą mocą chce powiedzieć: nie muszę w nią grać. Jest wielka moc w mówieniu „nie” – dostojnym i nieośmieszającym się. Lubię mieć do niego prawo.

Obrażony katolik zawsze będzie chłopcem do bicia. Czy możliwe jest zrzucenie przypisanej gęby „obrażonego”? Z socjologicznego punktu widzenia wierzącemu rzeczywiście jest jakby gorzej. Świat pędzi z zawrotną prędkością, pojawiają się nowe wyzwania dla teologii, istnieje niesłychana przepaść pokoleniowa, zmienia się język mówienia o wierze. Sztuka współczesna coraz bardziej oddala się od człowieka; staje się nieludzka. Szczególnie przygnębia mnie totalny zalew miernoty, tak kolorowej, tak nachalnej, że wciska się wszystkimi porami skóry do umysłu. Walka o czystość myśli i o wewnętrzną ciszę w epoce Dody i Nergala przypomina zmaganie św. Antoniego na pustyni wedle malarskiej wizji Salvadora Dali. Marnieje świat rzeczywistych pytań i jeszcze bardziej rzeczywistych zmagań w poszukiwaniu odpowiedzi, nierówna walka o sens żywota sprowadzony do dylematów telenowel. Nad tym wszystkim, nad rzeczywistym udręczeniem i ciągłym głodem Boga, unosi się rozdziawiona gęba pstrokatej bestii.

Chciałbym się porwać na swoiste wyznanie wiary: jestem przekonany, że obecny czas jest najlepszym z możliwych dla religii w ogóle. Przemiany cywilizacyjne, za którymi po ludzku nie nadążamy, sprawiają, że wiara nigdy jeszcze nie była postawiona przed takim gradem pytań. Kąsająca ją obyczajowość, brak szacunku dla jakiejkolwiek religii, w dodatku spuszczone z łańcucha nasze cechy narodowe: hipokryzja, dewocja, skrajność postaw psychicznych… Szczerze: wymarzony czas! Uważam, że wiary nie należy bronić. Jeśli tak robimy, to znaczy, że mamy nad nią władzę. Jest odwrotnie: to wiara ma nad nami władzę. Oznacza to nic więcej, jak tylko to, że wiara ma być wiarą, ma nas ratować od zła i od nas samych. Bóg, Kościół, religia muszą się bronić same. Właściwą im siłą – światłem, pięknem, tajemnicą. Również sztuką, która deklasuje grę z profanacją. Nie chciałbym żyć w epoce, gdy Bogu, Kościołowi, religii należy się szacunek tylko dlatego, że tak wypada. Naprawdę, żyjemy w najlepszym czasie dla każdego uczciwie poszukującego ważnych odpowiedzi.

Epitafium dla kiczu

Jeśli czegoś się bać, to kiczu. Nie bluźnierstwa, nie profanacji, ale raczej tego, co jest czasami obecne w przestrzeni okołokościelnej. Bardziej wzdragam się przed papieskimi kremówkami, gipsową figurką Jezusa wyglądającego jak przerośnięty krasnal, wystrojem Grobów Pańskich w niektórych świątyniach. Boję się tego, ponieważ jestem bezsilny. Kicz jest emocjonalny, nie poznawczy. Poznanie Boga odbywa się na drodze modlitwy, do niej jednak kicz nie prowadzi. Ostatecznym celem sztuki jest wyciągnięcie wniosków z Wcielenia: uświęcenie materii, przemienienie ciała. Piękno rozczytuje się przed oczami. Dzięki niemu wzrok jest oczyszczony, uzdrowiony do spoglądania w jasność. Rzeczywistość jest odczytana. Kicz zatrzymuje się na samym wzroku. Wyznaję, że jestem bezradny wobec kiczu w świątyni, a niektóre religijne gadżety (bo chyba nie dewocjonalia), takie jak butelka na wodę w kształcie Bogurodzicy, bardziej mnie ranią niż nagłośnione zachowania artystyczne. Fosforyzujący różaniec, monumentalne pomniki Jezusa Chrystusa jako Króla, świece wydzielające Jego zapach – czy to jest obraz mojej wiary? Skąd się bierze siła, zdolna do protestu wobec skandalizującego artysty i dlaczego tej siły nie ma wobec tego, co w Kościele również staje się obrazą religii? Czy granicą rozdzielającą obie sfery jest intencja? Skandalista celowo gra symbolami religijnymi, wytwórca religijnych gadżetów celowo chce wzbudzić sentyment do swych produktów… Nie, intencja jest niewystarczająca w tym rozstrzygnięciu, granica jest nazbyt płynna.

Trzeba z pokorą i odpowiedzialnością powiedzieć to wprost: zgodziliśmy się na obecność kiczu w Kościele. Kicz to Bóg oswojony, Bóg, który nie drażni swymi wymogami, wreszcie Bóg, który jest moralistą, ale nie ogniem. „Straszna to rzecz wpaść w ręce Boga żywego” (Hbr 10,31) – być może nie ma dosadniejszego zdania, które definiuje wiarę. Liczba odczytań pozostaje niewysłowiona, wszak sens odkrywany jest w sercu. Jakże rozmija się ten Bóg z Listu do Hebrajczyków z tym, co przedstawia sztuka w większości naszych kościołów. Godzimy się na kicz, ponieważ życie religijne, wyobraźnia i sfera doznań duchowych, również są takie. My nie płoniemy, my trwamy.

Pisząc o kiczu, wchodzę na pole minowe odczuć, gustów, o których się nie dyskutuje. Nie ma sensu podawać definicji dzieła skażonego kiczem i dzieła nim nietkniętego. W przestrzeni kościelnej jest tylko jedno kryterium: modlitwa. Czy przed danym wyobrażeniem Boga i Jego Świętych możesz się modlić? Czy możesz przed tym dziełem powtórzyć modlitwę poświęcenia ikony, nie odczuwając zawahania: „Panie Boże nasz, który stworzyłeś człowieka na obraz i podobieństwo Twoje! Przez nieposłuszeństwo pierwszego stworzonego obraz został zaciemniony, przez Wcielenie Chrystusa Twego, który przyjął postać sługi, został odnowiony i przywrócony do pierwotnej godności w świętych Twoich, których wizerunki pobożnie czcząc, czcimy będących Twoim obrazem i Twoim podobieństwem, a ich czcząc, Ciebie jako ich Pierwowzór czcimy i sławimy”.

Piękno jest na podobieństwo Boga. Na czyje podobieństwo jest kicz?

Ewangelia, która pyta

Paul Evdokimov pisał, że „cześć oddawana Ewangelii, Krzyżowi i ikonie stanowi jedno z liturgiczną tajemnicą obecności, którą Kościół głosi z dna kielicha”. Jeśli oglądam obrazy Malczewskiego, Chirico, jeśli siedzę nad Dostojewskim, Bierdiajewem, Bobkowskim i Lutrem, to nie tyle dlatego, że to mi się podoba. Szukam w nich ocalenia. Sztuka mnie ratuje. Nazywa mnie, nadaje imię, definiuje. Poprzez pytania, poprzez zachwyt. Poprzez milczenie. Sztuka mówi o mnie: jaki jestem i kim jeszcze mógłbym się stać. To są odpowiedzi. Dlatego, gdy ja zapominam o swoim człowieczeństwie, pozostaje jeszcze sztuka.

Profanacja – ta artystyczna i ta „pobożna” – jest w jakimś stopniu grą; grą, w której nie muszę uczestniczyć. Niszczenie instalacji artystycznych, wnoszenie pozwów, manifestowanie z kościelnymi pieśniami na ustach, to nie jedyne formy nieakceptowania tego, co widzimy. Chrześcijaństwo, być może jak żadna inna religia, jest narażone na zranienie. Bóg stał się człowiekiem, zamieszkał między nami. Ale również chrześcijaństwo to religia, w której Bóg wydaje się w ręce człowieka: zarówno w historycznym wydarzeniu Krzyża, jak również w codziennej Eucharystii. Na swój sposób to jest dopiero zgorszenie: Bóg wydał się w ręce człowieka. Ewangelia ukazuje Jezusa burzącego nasz święty spokój – urodzony w śmierdzącej oborze, zadający się ze skorumpowanymi celnikami i sprzedajnymi kobietami. Wreszcie – a to jest nie mniejszy skandal i oburzenie – ten Bóg przychodzi do mnie i do Ciebie.

Sztuka jest materialnym zapisem walki duchowej. Bardzo bliskie jest mi myślenie Jerzego Nowosielskiego, który powiedział, że „często jesteśmy prawdopodobnie oddelegowani w miejsca piekielne, ażeby te miejsca piekielne zniszczyć. I sztuka często jest posyłana właśnie w te ciemne rejony bytu, ażeby te ciemności rozproszyć”. Miejsc piekielnych i ciemnych rejonów bytu nie należy szukać zbyt daleko – nieraz wystarczy zajrzeć do własnego serca. Sztuka to swoisty „spór chrystologiczny” z władcami tego świata. Bóg zdaje się Wielkim Milczącym – nie słyszymy Go. Jezus, wobec tego milczenia, zdaje się „krzykiem”, „wykrzyknikiem” – Słowem. Wiara jest rzeczywistością niebezpieczną, ciągle na granicy pewności i zwątpienia. Widzi się wszechwładne panowanie władcy tego świata, a jego posłańcy, muchy, obłażą każdy dzień. I widzi się rozciągającą się na naszych oczach pstrokaciznę bestii. I to się widzi bez wysiłku, to się narzuca; jest. Ale widziało się też zapowiedź tego, co ma być. Prawdziwe Królestwo. Jego odblask, zapowiedź. W uśmiechu dziecka, w czułości ukochanej osoby, w nieokiełznanej potędze przyrody. Również w sztuce. Bluźnierstwo lub profanacja zrani mnie, może wywoła mój niepokój – obmyje mnie liturgia, zabliźnią sakramenty, obejmie Słowo. Wobec pobożnego kiczu jestem bezradny. Jak się wyleczyć z gipsowej wiary, fosforyzujących gestów, z kremówkowego Boga?

Bóg oswojony
Marcin Cielecki

urodzony w 1979 r. – polski poeta, eseista, recenzent, pisarz.  Autor m.in. zbioru esejów Miasto wewnętrzne, książek poetyckich Ostatnie Królestwo, Czas przycinania winnic....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze