Przeklinanie to obciach
fot. alvaro pinot / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 opinie
Wyczyść

W symbolice chrześcijańskiej świętość pachnie, a śmierdzi demon. Nie mogłem go pokazać za pomocą zapachu, więc wulgaryzmy stały się dla mnie odpowiednikiem smrodu siarki.

Anna Sosnowska: Myśląc o naszych czytelnikach, zastanawialiśmy się w redakcji nad usunięciem z audiobooka Officium Secretum przynajmniej części wulgaryzmów. Ale pan, autor książki, nie zgodził się na to. Dlaczego?

Marcin Wroński: Z jednej strony całkowicie rozumiem tę wątpliwość. Z drugiej natomiast wiem, że te wulgaryzmy są integralnym elementem tekstu i bardzo wiele mówią o świecie, w którym ojciec Gliński, główny bohater książki, działa. Gdyby ich zabrakło, wiedzielibyśmy o postaciach znacznie mniej, a powieść przestałaby być realistyczna. Tymczasem bardzo mi zależało na tym, żeby Officium Secretum było hiperrealistyczne. A wulgaryzmy przynależą przecież do naszej rzeczywistości. Niestety.

Skąd to ubolewanie?

Bo przekleństwa są po prostu złe.

Ale dzięki nim możemy wyrażać emocje.

Gdybyśmy rzeczywiście tak robili, to wszystko byłoby w porządku, ale one stały się normalnym, zwyczajnym elementem naszego życia. Pani to dobrze wie jako dziennikarka, bo przecież dziennikarze klną jak szewcy. Zresztą niektórzy pisarze też. Właściwie wszyscy przeklinamy i to już przestało być emocją.

A zaczęło spełniać rolę przecinka?

Tak, i dlatego to zjawisko jest podwójnie złe. Raz, że zanieczyszcza naszą przestrzeń brzydotą – przecież wulgaryzmy mają być brzydkie, taka jest ich natura. Dwa, to również szkodzi samym przekleństwom. Bo skoro przeklinamy co chwilę bez przyczyny, co powiedzieć, kiedy spadnie mi na stopę taborecik?

Na marginesie dodam, że kiedyś prawdziwy zawodowy przestępca nie przeklinał. Co więcej, nawet w prymitywnej, wydawałoby się, subkulturze gitowców przeklinanie uchodziło za wieśniactwo, obciach. A zarówno gitowiec, jak i przestępca chcieli być w pewnym sensie ludźmi wyrafinowanymi.

Ale w Officium Secretum mamy też wiele ustępów bez brzydkich słów, natomiast zagęszczenie wulgaryzmów pojawia się od czasu do czasu.

Książkę tę napisałem co najmniej dwoma stylami. I to nie jest przypadek, że gdy opowiadam o ojcu Glińskim, to czyta się te fragmenty ładnie, zupełnie jakbyśmy wąchali frezje czy róże. Mamy wtedy – przynajmniej takie było moje pisarskie zamierzenie – do czynienia z czymś odrobinę wzniosłym. Natomiast gdy trafiamy do redakcji gazety czy w środowisko policjantów albo jeszcze gorzej – polityków, to nagle czujemy się ubrudzeni, zaczyna nam coś śmierdzieć. W symbolice chrześcijańskiej świętość pachnie, a śmierdzi demon. Nie mogłem go pokazać za pomocą zapachu, więc wulgaryzmy stały się dla mnie odpowiednikiem smrodu siarki. Czytelnik musi czuć, czy w danym momencie lektury książki bądź słuchania audiobooka znajduje się w niebie, czyśćcu czy w piekle.

Czego po sposobie, w jaki przeklinają bohaterowie Officium Secretum, można się o nich dowiedzieć?

Dla redaktora Stawka przekleństwo jest raczej znakiem obyczaju, dla policjantów to bardziej gwara środowiskowa. Ci bohaterowie, choć niekoniecznie wzorowani na autentycznych postaciach, mówią tak, jak w prawdziwym życiu. Możemy się dzięki temu przekonać, którzy ludzie żyją w błocie i wybierają takie życie. Mam na myśli przede wszystkim polityków. O tym, w jaki sposób oni na co dzień mówią, dowiadujemy się, gdy są poza kamerą albo w ukrytej kamerze. W książce przywołuję wydarzenie z 2006 roku, czyli sprawę taśm Renaty Beger. Pamięta to pani?

Oczywiście. Posłanka nagrała swoje rozmowy z politykami PiS, którzy w niewybredny sposób w zamian za przejście do ich partii obiecują jej stołki i finansową pomoc Sejmu. Nie chciało mi się wierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Ja też patrzyłem jak oniemiały i niemalże uszom nie wierzyłem. Ale to jest interesujące literacko, a także społecznie i etycznie, ponieważ ci ludzie wyraźnie zaznaczają, że chcą żyć w błocie, w jakiejś odmianie zła, brudu. Przecież oni wcale nie musieli tak rozmawiać, bo umieją inaczej. Czyli w ich przypadku to kwestia wyboru, i to wyboru świadomego. Zauważmy: sytuacja wcale nie była emocjonująca, oni się nie kłócili, tylko normalnie negocjowali.

Czy pisarz – jak by nie patrzeć, człowiek z misją – nie powinien tworzyć w książkach lepszego świata właśnie po to, żeby ten nasz świat rzeczywisty stawał się lepszy?

Można w taki sposób pisać i istnieje cała masa książek, które nas pocieszają, uwznioślają, sprawiają, że chcemy postępować lepiej. Mamy wtedy do czynienia z pewnego rodzaju dydaktyzmem, który nie jest niczym złym. Tylko że ja od dziecka lubię stroić miny do lustra. Dlatego i powieści, które piszę, są lustrami, ten rodzaj literatury bardziej mi odpowiada. Zresztą lustro też może być dydaktyczne, bo kiedy w nie patrzymy, widzimy siebie takich, jacy jesteśmy naprawdę – w całym pięknie i całej ohydzie. Tęsknię za tym, żeby przeczytać współczesną Lalkę, Ziemię obiecaną czy współczesnych Chłopów.

Co pana najbardziej pociąga w realizmie?

Literatura, która ma nas pocieszać albo edukować, pokazuje rzeczywistość sfałszowaną, czyli rzeczywistość Photoshopa. Natomiast realizm posiada niezwykłą siłę, ponieważ kreuje symbole. Tylko żeby je zobaczyć, ja muszę zacząć o tym pisać, bo na żywo często nie ma na to czasu – zbyt szybko różne rzeczy się dzieją, zbyt dużo informacji do nas dociera. A kiedy człowiek spokojnie się temu przygląda, to zaczyna dostrzegać symbol na symbolu.

W życiu wiarą bardzo ważne jest coś, co nazywam higieną umysłu i duszy. Może ludzie wierzący powinni czytać tylko to, co takiej higienie sprzyja, i unikać publikacji, w których znajdą wulgaryzmy, opisy przemocy czy sceny erotyczne?

Można i tak, ponieważ Kościół proponuje kilka dróg działania. Jedną z nich jest droga kontemplacyjna, kiedy faktycznie zamykamy się przed światem i staramy się obcować wyłącznie z tym, co dobre. Ale jest też droga zwykłego życia, na której siłą rzeczy można natknąć się na błoto. Bylibyśmy ostatnimi idiotami – niezależnie od tego, czy wierzymy w Boga, czy nie – gdybyśmy nie patrzyli pod nogi.

Widzi pani, ja mam bardzo często smutne wrażenie, że my źle rozumiemy tę higienę umysłu, przez co sprowadzamy ją do myślenia w kategoriach: wypada, nie wypada.

Jakie są tego konsekwencje?

Takie, że – to moje wrażenie – środowisko młodych katolików jest niezmiernie słabe, dopadła je pewna nieżyciowość. Ludzie ci bardziej skłonni są zamknąć się w sobie, swojej wspólnocie, swoim kręgu. Jestem bardzo odległy od lewackich sympatii, ale na przykład w Lublinie z ogromnym zainteresowaniem obserwuję to, co robi anarchistyczny ośrodek Tektura, który chętnie mierzy się z różnymi problemami i prężnie działa na terenie miasta. Natomiast katolicy przez to zamykanie się mniej uczestniczą w życiu takim, jakie ono jest. Widać ich w Boże Ciało, ale nie widać wtedy, kiedy mamy do czynienia z jakimiś inicjatywami społecznymi, choćby protestami w sprawie ACTA. I nie chodzi mi o to, żeby wszyscy mówili jednym głosem.

Tylko o to, żeby wszyscy, także katolicy, mówili pełnym głosem?

Właśnie tak.

Panu chyba brakuje w naszej polsko-kościelnej przestrzeni ludzi pokroju o. Glińskiego z Officium Secretum.

Ojciec Gliński to jest postać, która jak zamieć przyjdzie i zamiecie, byt powieściowy. Natomiast w prawdziwym życiu brakuje mi tego mierzenia się z rzeczywistością. Skoro robią to środowiska lewackie, dlaczego nie robi tego pokolenie JP2? W Officium Secretum występuje także Agnieszka Nowak, która jest właśnie reprezentantką pokolenia JP2. Poznajemy ją jako młodą, cyniczną działaczkę młodzieżówki partii Brona. To dziewczyna, która w sensie moralnym, nie zawodowym, jest prostytutką. Tymczasem gdy ją żegnamy, widzimy osobę – i tu znak zapytania, bo z nią nigdy nic nie wiadomo – nawróconą czy może wariatkę? Wcześniej wszędzie było jej pełno, ale po swojej przemianie nagle przestała wychodzić z pokoju. To jeden z symboli, które pokazałem w książce.

Do kogo zaadresował pan Officium Secretum?

Jest to thriller, więc przede wszystkim literatura rozrywkowa, ale mam nadzieję, niegłupia. To lektura dla wszystkich miłośników mocnych wrażeń, którzy lubią bohatera samotnie zmagającego się ze złym światem. Co więcej, Officium… jest thrillerem kościelno-politycznym, dlatego – przynajmniej to moje doświadczenie – zaciekawiło wielu czytelników, których wcześniej nie miałem: od osób interesujących się życiem Kościoła, zakonników, aż po ludzi, którzy przez cały dzień oglądają TVN 24. Jako autor jestem przede wszystkim dumny z tego, że Officium Secretum to kawałek realizmu, więc jeśli ktoś, podobnie jak ja, tęskni za realizmem, powinien być zadowolony. Trudno, nawet objętościowo, porównać tę powieść z Lalką, ale myślę, że z Ziemią obiecaną, przynajmniej kładąc te książki obok siebie, można.

Przeklinanie to obciach
Marcin Wroński

urodzony 20 kwietnia 1972 r. w Lublinie – polski pisarz i redaktor, popularność przyniósł mu cykl kryminałów retro o komisarzu Zydze Maciejewskim (Komisarz Maciejewski: Morderstwo pod cenzurą (2007), Kino Venus (2008), A na imię jej będzie Aniela (...

Przeklinanie to obciach
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Współpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze