Codzienny ścieg
fot. maxwell nelson UvN7K8MM / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Jana

0 votes
Wyczyść

Małgorzata Chmielewska, Cerowanie świata, Wydawnictwo W drodze, Poznań 2015

apostołowie, kot i pies

28 października 2009

Dzisiaj święto dwóch apostołów. Szymona i Judy Tadeusza. Byli pewnie okropnie dumni z wyboru przez Jezusa. Jakże się nacięli, kiedy okazało się, że wymarzone królestwo rzeczywiście nie jest z tego świata. Na tym świecie zaś obaj skończyli tragicznie. Dzisiaj jeden ksiądz stał na targu parę godzin z Eweliną, matką dwójki dzieci, handlując używaną odzieżą. Drugi zjeździł pół województwa, załatwiając sprawy mieszkańców i domu. Apostołka Tamara, prowadząca nasz dom dla ludzi chorych w Jankowicach, od kilku dni segreguje tony odzieży, jeździ na kiermasze, ogarnia sprawy domowe i dogląda szwalni. Apostoł inżynier skończył robotę koło 19: gospodarstwo, budowa, popsute samochody, i teraz gotuje dzieciom obiad na jutro. Apostoł Andrzej po całym dniu pracy w schronisku dla chorych w Warszawie przyjechał wieczorem na wieś, rano zamontował kilka kontaktów, zabrał towar i biegiem do Warszawy, bo samochód potrzebny na żebry żywności. A apostołka siostra Małgorzata od rana dłubała na stronie internetowej, odbierała telefony, usiłowała nadać wszystkiemu jakiś ład, kupowała z inżynierem wykładzinę do nowej świetlicy dla dzieci, a na koniec reperowała: najpierw nieustająco piec CO w Nagorzycach, a potem pilota od dekodera dla Artura.

Daleko stąd do królewskich splendorów i uczt. Jak mówią nasze dzieci, u nas wszyscy są trochę, no… szurnięci. Nawet pies husky, który jak tylko chłodniej na dworze, taranuje drzwi i wali się do łóżka, i kot, co przed jedzeniem myje łapy w miseczce z wodą. „Nie jest lekko”, powiedziała dzisiaj Tamara.

gniew nieświętobliwy

3 listopada 2009

Kiedyś prosiłam kilka dni pod rząd, żeby myć porządnie toalety, bo śmierdzi w całym domu. Do codziennego sprzątania wyznaczane są osoby dyżurne. Jeden, drugi, trzeci dzień, grzecznie, że może by tak dwa razy dziennie, porządnie, chlorem. Sama pokazałam, jak to należy robić. Wreszcie, w czasie obiadu, nie wytrzymałam zapachów z ubikacji. Odegrałam scenę przy użyciu słów powszechnie uznawanych za nieprzyzwoite i dodatkowo zrzuciłam cały obiad ze stołu. Poszło kilka talerzy. Zrobiła się cisza, a potem odezwał się jeden z mieszkańców: Tego nam właśnie było potrzeba.

Zdębiałam. Odpowiedziałam: Kimże jesteście, że trzeba aż w ten sposób przekonać was do mycia po sobie toalet?

Minęło już kilka lat i wieść o konieczności mycia ubikacji przekazywana jest z ust do ust. Nie śmierdzi.

Była u nas rodzina Czeczenów. Matka z trójką dzieci. Z niewiadomych powodów pozostali mieszkańcy obrali ich sobie za cel złośliwości. Dzieci nie mogły zrobić kroku, wytykano im, że jedzą za dużo, ubliżano. Były to spokojne, miłe dzieciaki. Żadne prośby i tłumaczenia nie pomagały. Wreszcie miara się przebrała. Na zebraniu użyłam całej swojej wiedzy na temat słów alternatywnych, a darłam się tak, że sufit skakał. Dokuczanie przycichło. Jedni zrozumieli, inni zwyczajnie zaczęli się bać.

Podobne sytuacje zdarzają się często. Grzecznie powtarzane prośby o zrobienie lub też nierobienie czegoś są bez skutku. Dopiero podniesienie głosu, niecodzienne zachowanie, w tym podkreślenie wagi sytuacji mocnymi słowami, powodują reakcję.

Łatwiej jest czasem pozbyć się kłopotliwego człowieka, niż szarpać się, żeby zrozumiał, co jest dla niego dobre.

pokusa zgorzknienia

6 listopada 2009

Pamiętam młodego człowieka umierającego na raka w naszym schronisku dla chorych. Powiedział mi: Spaprałem sobie życie przez alkohol. Wiem, że umrę. Ale jestem szczęśliwy. Zgłupiałam, bo sytuacja była daleka od szczęścia. Potwornie spuchnięty, leżał prawie bez ruchu. On zrozumiał moje zażenowanie i powiedział: Pogodziłem się z rodziną.

Ogromna większość mieszkańców naszych domów to ludzie w gruncie rzeczy pogodni. Chyba nigdy nie słyszałam, żeby urągali bogatym, zazdrościli tym, co mają luksusy. Owszem, są osoby chore psychicznie, uzależnione, aroganckie i agresywne. Ale to co innego. Niektórzy walczą o godne życie mimo swoich słabości. Niektórzy nie są w stanie. I często w kaplicy, wieczorem, mówimy sobie: Może jesteśmy bogatsi niż Bill Gates?

Doszliśmy, przynajmniej niektórzy, do zrozumienia, że nie mamy nic, a mimo to mamy wszystko. Nic nam się w życiu niby nie udało, a jednak jesteśmy spokojni. Mamy za sobą szukanie szczęścia tam, gdzie – już to wiemy – nie można go znaleźć. W alkoholu, seksie, pieniądzach, czasem władzy. I dziwię się ciągle, że ci, którzy nic nie mają, są mniej zgorzkniali niż ci, co wciąż mają całkiem sporo.

Zgorzknienie rodzi się wtedy, kiedy naszą nadzieję pokładamy w rzeczach przemijających, których każdego dnia możemy mieć więcej. Kiedy sens naszego życia upatrujemy w sukcesie, a swoją wartość mierzymy stanem posiadania. Wielu moich mieszkańców doszło do mądrości polegającej na tym, że wiedzą już, iż sens życia leży gdzie indziej.

Wartość człowieka nie zależy od stanu posiadania. Gorzkniejemy, kiedy nie potrafimy pogodzić się ze sobą, ze światem, z ludźmi. Kiedy ciągle szukamy winnych naszej sytuacji. Pogodna akceptacja to początek nowego życia. Akceptacja nie oznacza zgody na zło. To mądrość, która pozwala zmienić to, co da się zmienić, a znosić z godnością to, czego zmienić się nie da. W ten sposób klęskę można zmienić w zwycięstwo. Wreszcie, uznanie, że jest Ktoś, kto mnie kocha takim, jakim jestem, przywraca poczucie godności nawet w łachmanach.

wędrowanie

1 marca 2010

Wiosnę czuć w powietrzu. Wędrownicy, którzy na zimę dobijają do przystani naszych domów, już przebierają nogami, żeby wyruszyć w Polskę. Tak jest co roku. Koło kwietnia zwykle się przerzedza. Pozostają ci, którzy chcą żyć inaczej lub już nie mogą wywędrować.

Dodatkowe łóżka i materace likwidujemy, tłok mniejszy i zaczynamy sezon wiosenno-letni. Chyba że pogoda zrobi niespodziankę i zima potrwa do czerwca. Czasem myślę, że niektórzy nasi mieszkańcy mają zegar biologiczny jak wędrowne ptaki albo węgorze. Przychodzi pora i nie ma siły. Nawet ministerialne programy i wysiłki urzędników, którym ów zew przestrzeni psuje statystyki wychodzenia z bezdomności, nic na to nie poradzą. Bywa, że gościu przysiada na stałe dopiero po latach wędrówek. I czasami kończy się happy endem. Zrywa z nałogiem, nawiązuje kontakty z rodziną.

Jeden jest rzodkiewką, drugi – jabłkiem. Rzodkiewka dojrzewa po kilku tygodniach. Jabłko wyrośnie na jabłoni po kilku latach od wysiania. To my jesteśmy niecierpliwi. Szczególnie w stosunku do innych. Bóg czeka czasami wiele lat. I przez te wszystkie lata idzie krok przed człowiekiem, przecierając szlak. On nigdy nie traci co do nas nadziei.

A kocur jest już tak sfilcowany, że chyba żadna panienka ze wsi na niego nie spojrzy. Za zimno jednak, żeby go ostrzyc.

jazda po bandzie

7 listopada 2010

Przegląd podwórka. Czasami lepiej się nie przyglądać zbyt dokładnie, bo można się wystraszyć. Jakim cudem ten interes, który ciągniemy, trzyma się kupy? Ustawiczny brak ludzi do pomocy. Ciągła niepewność i niemożność zaplanowania. Jednym słowem, jazda po bandzie. I to jest właśnie miejsce dla Pana Boga i biedaków. W doskonale zorganizowanej korporacji, gdzie wszystko jest z góry zaplanowane i wyliczone, a nad budżetem pracują zespoły ekonomistów, nie ma dla nich miejsca. Nie ma miejsca na cud rozmnożenia chleba i nikt nie może wejść bez identyfikatora i garnituru. W ogóle nie ma miejsca na cud. I wcale się nie dziwię, że z punktu widzenia instytucji jesteśmy podejrzanymi awanturnikami. Czy ktoś normalny wysiadłby z łódki na środku jeziora, ryzykując utopienie? A jednak św. Piotr dotarł do brzegu. Nie patrząc pod nogi. Miłość związana jest zawsze z ryzykiem. I zaufaniem.

powołanie

10 stycznia 2011

Jestem w szoku. Miłym. Późnym popołudniem, czyli dobrze po godzinach pracy, zadzwoniła zatroskana kierowniczka pewnego ośrodka pomocy społecznej z zapytaniem, czy zgodnie z umową dowieziono ze szpitala jej podopiecznego, starszego człowieka. Chcielibyśmy być w takich szokach jak najczęściej. Doszłyśmy z ową panią szybko do wspólnego wniosku: są zawody szczególne, które są jednocześnie powołaniem. W każdym miejscu trzeba być porządnym człowiekiem, ale są takie, w których trzeba być człowiekiem bardzo porządnym.

Mój ojciec, który był lekarzem, mawiał: są trzy zawody, w których trzeba pracować dobrze bez względu na zapłatę. Ksiądz, nauczyciel i lekarz. Ja bym dodała jeszcze kilka, a wszystkie związane bezpośrednio ze słabszym, zależnym od nas człowiekiem. Powołanie na ogół kojarzymy z kapłaństwem albo zakonem. Nic bardziej mylnego.

Powołanie to wezwanie do jakiegoś zadania. Może być do kelnerstwa, macierzyństwa albo do kładzenia asfaltu tak, żeby się na nim ktoś nie zabił. Żeby znaleźć powołanie, trzeba usłyszeć wezwanie. A ono jest dla wszystkich w swojej głębi jedno: „Pójdź za Mną”. Potem drogi są rozliczne. Wielu chrześcijan odpuszcza sobie, zrzucając owo pójście na księży czy zakonnice. Wielu księży, wiele zakonnic uważa, że jak już raz poszło, to dalej samo poleci. No i leci. W dół. Wielu małżonków kończy wędrówkę w dniu, w którym dopiero trzeba zacząć.

W dniu ślubu. Jak się nie idzie, to się nie dojdzie.

Codzienny ścieg
s. Małgorzata Chmielewska

urodzona 20 marca 1951 r. w Poznaniu – prezes Fundacji „Domy Wspólnoty Chleb Życia”, przełożona polskiego oddziału katolickiej Wspólnoty Chleb Życia. Rodzice nie troszczyli się o jej wychowanie religijne. Po zakończeniu na...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze