Mam sentyment do krakowskiego Teatru Słowackiego. Tutaj jako nastolatka uczyłam się teatru. Biegałam na wszystkie premiery, a nawet miałam możliwość obserwowania od początku do końca prób jednego ze spektakli. Kochałam się też na zabój w pewnym aktorze, więc oglądałam po kilka razy spektakle z jego udziałem, zaglądałam do jego garderoby i – zupełnie jak bohaterka wiersza Wisławy Szymborskiej Śmiech – robiłam wszystko, żeby go „przypadkiem” spotkać:
Opowiadam,
jak mu wybiegła naprzeciw
z bandażem na zdrowej głowie,
żeby chociaż, och, zapytał,
co się stało.
Potem wstąpiłam do zakonu i wyjechałam z Krakowa. No i nagle, po latach, wydarzenie: premiera Dziadów Mai Kleczewskiej, które spowodowały medialną burzę, a dyrektor Krzysztof Głuchowski o mało nie stracił stanowiska. Pojechałam na te Dziady z młodzieżą z Kłodzka. Przeżyłam wstrząs. Spodziewałam się taniej, siermiężnej prowokacji, a tymczasem zobaczyłam inscenizację dopracowaną w każdym calu, przemyślaną, mocną i poruszającą – choć kompletnie nie w moim duchu. No i też raczej nie w duchu Mickiewicza. Ksiądz Piotr – mistyk, którego wewnętrzną siłą jest pokora i a
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń