Nie ufam takim książkom. Takim, które niespodziewanie wyfruwają z szuflad nieboszczyka lub wychodzą nagle z cienia. Do pierwszych zaliczam istne „wietrzenie biurka”, które stało się udziałem choćby Leszka Kołakowskiego. Po śmierci filozofa otrzymaliśmy kilka książek – prawie zakończonych lub porzuconych w połowie albo też takich, w których tematu nie udało się Kołakowskiemu udźwignąć do końca. Czy było warto to wydawać, niech ocenią czytelnicy. Poza sensacją towarzyszącą takim publikacjom raczej nie wpłynęło to w istotny sposób na zgłębienie myśli Kołakowskiego. Nieufnie podchodzę także do książek wszelkiej maści sekretarzy ważnych osób, które są publikowane po ich śmierci. Mój dyskomfort jest podwójny: raz, że osoby wybrane na sekretarzy na ogół nie potrafią pisać. To jest bardzo ważne zastrzeżenie – sekretarz jest marnym pisarzem. Nie w jego autorskim pisaniu tkwi moc sekretarzowania. Raczej w jego braku. Oto cień staje się ciałem i przemawia we własnym imieniu. Zaświadcza: byłem, widziałem. A przede wszystkim mówi: Wy nie wiecie tego i tamtego, bo to była tajemnica, ale ja wiem i od tej chwili dzięki mnie, który stałem w cieniu, wy też wiecie. Drugim powodem dyskomfortu jest ciekawość, również moja. Podaż na książki dyskretnych sekretarzy, szoferów czy kamerdynerów zawsze będzie istniała. Z takimi mieszanymi uczuciami przystąpiłem do lektury Tylko Prawda, wspomnień abp. Georga Gänsweina z jego sekretarzowania Benedyktowi XVI. Po lekturze wciąż jestem rozdarty.
O jednego głównego bohatera za dużo
Książki ludzi stojących w cieniu mają zazwyczaj dwóch bohaterów. I choćby sami autorzy zaklinali się, że książka dotyczy wyłącznie osoby, na którą za życia padały światła jupiterów, to tak nie jest. Zacznijmy zatem od tego bohatera, bez którego nadmiernego „ja” – byłem, widziałem, poszedłem etc. – Tylko Prawda może doskonale się obyć. Arcybiskup Georg Gänswein do napisania książki zaprosił watykanistę Saveria Gaetę. Tajemnicą pozostaje, jak duży wpływ miał Gaeta. Nie do końca wiadomo, czy książka powstała w oparciu o zapisane wspomnienia Gänsweina (czyli „książkę numer jeden”), które watykanista musiał poprawić, czy w oparciu o wielogodzinne rozmowy. Przypuszczam, że Gaeta czerpał z obydwu źródeł. To zaś powinno dać nam jasność na temat autora, którego nazwisko zapisano na okładce powiększoną czcionką, oraz tego, którego nazwisko jest zapisane mniejszą. Georg Gänswein nie należy do mistrzów pióra i nie dlatego został sekretarzem Ratzingera, a później Benedykta XVI. Gaeta chciał ten defekt ukryć za ciekawostkami, niedyskrecjami czy wręcz sensacjami wyniesionymi z papieskich apartamentów. Problem w tym, że o ile Gänswein jest słabym pisarzem, o tyle jest bardzo dobrym sekretarzem. Wielkich sensacji zatem nie ma, sekrety (o ile naprawdę były) pozostały tajemnicą. To zaś, co wydostało się na zewnątrz, stawia Gänsweina w niekorzystnym świetle. Kłótnie o lepsze pokoje dla siebie, wojenki między kardynałami i urzędnikami o apartamenty, brak pogodzenia się z tym, że „czas Benedykta” minął i nastał „czas Franciszka” – tego wszystkiego wolałbym nie wiedzieć. Urażone ambicje, walka o stanowiska, szorstkość relacji między przełożonymi a podwładnymi są tak samo obecne w Watykanie, jak w każdej innej firmie.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń