A małżeństwo, Mistrzu?
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Odkrywaliśmy stopniowo, że aby budować więź ze sobą, musimy się uważniej nawzajem słuchać. Słuchanie sprzyja lepszemu rozumieniu, które bierze górę nad ocenianiem i osądzaniem drugiego człowieka.

Takie pytanie kobieta imieniem Almitra zadała Prorokowi w znanym wierszu Khalila Gibrana. Prorok odpowiedział jej:

Urodziliście się razem i pozostaniecie razem na zawsze. I tak będziecie razem aż po milczącą pamięć Boga. (…) Śpiewajcie i tańczcie razem i bądźcie weseli, ale niech każde z was pozostaje sobą. Tak jak oddzielne są struny lutni, choć wibrują tą samą melodią.

Przed blisko trzydziestu laty, gdy czytałem ten wiersz po raz pierwszy, odbierałem go jako bliski ewangelicznemu opisowi jedności i nierozerwalności małżeństwa. Przypominał mi pytanie faryzeuszy o małżeństwo i odpowiedź, którą dał im Jezus: „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”. Byłem skłonny utożsamiać Proroka z poetyckim wyobrażeniem Jezusa. To Jezus był dla mnie owym Mistrzem mówiącym metaforycznie.

Niejeden raz sam stawiałem Jezusowi pytanie o małżeństwo, zarówno swoje, jak i ludzi, których Pan Bóg postawił na mojej drodze. Jest ono szczególnie aktualne w kontekście kwestionowania instytucji małżeństwa przez współczesną cywilizację, w obliczu coraz częstszego rozpadu małżeństw i masowego wzrostu liczby wolnych związków.

Źródła kryzysu

Zazwyczaj życie we dwoje rozpoczynamy z ogromnym entuzjazmem, radością, optymizmem i dynamiką. Dlaczego więc tak często, i tak nagle, coś się zaczyna psuć? Ot choćby pierwszy z brzegu przykład.

Spięcia z mężem się powtarzają — pisze żona z rocznym stażem małżeńskim — nie wiem, czym jest to powodowane; rano jest dobrze, a po południu czy wieczorem ni z tego ni z owego coś jest nie tak: on ma już dość, nie chce się wykończyć, dlatego chce się rozwieść. Potem była kolejna awantura o zupę, która skisła w lodówce. Najpierw żartował ze mnie, a gdy stwierdziłam, że mnie nie śmieszą takie żarty, wykrzyczał, że może mi „dopieprzyć”, że zmarnowałam tę zupę i że czegoś takiego w restauracji nie podaliby nigdy. To wywołało moje domysły: kucharza by pewnie zwolnili natychmiast — może i on chce mnie zwolnić. Coraz częściej drażni go cokolwiek, co powiem czy zrobię, nawet gdy światła się zmieniają na ulicy na czerwone, to mnie się dostaje, bo to go rozdrażniło i musi się wyładować na kimś. Nie mam nawet z kim porozmawiać. Gdy robię coś dobrze, nie usłyszę żadnego słowa uznania z jego strony. On twierdzi, że gdy nic nie mówi, to znaczy, że jest dobrze. Jakby było źle, to by powiedział… Natomiast gdy zrobię błąd — to dostaję burę. Czuję się zmęczona i rozżalona, bo nie wiem, jaka jest ta jego miłość… i czy w ogóle jeszcze jest…

Takie banalne, zadawałoby się, sprawy urastają do problemów wagi państwowej. Obustronne rozczarowanie małżeństwem przejawia się rozdrażnieniem, pretensjami i agresją z jednej strony, a lękiem, rozżaleniem i wymówkami z drugiej. Wszystko jest inaczej, niż miało być. Ten zapewne wspaniały chłopak okazuje się nagle zupełnie inny, odpychający, przestaje być troskliwy, wyrozumiały i uczynny. Nie potrafi poradzić sobie ze swoimi uczuciami. Poczucie ograniczenia wolności odreagowuje pretensjami albo odsuwaniem się. Obojgu brakuje umiejętności rozmawiania. W czasach narzeczeńskich rozumieli się — jak im się zdawało — bez słów. Teraz, gdy gorące uczucia ochłodły, słów zaczyna być za dużo. Tylko że raniących. Zmniejszyła się intensywność uczuć, więc się zdaje, że nie ma miłości. Pojawia się przekonanie, dosadnie nazwane przez kogoś w innym liście, że miłość to „ściema”. Relacje między małżonkami zaczynają słabnąć. Powraca pytanie faryzeuszy: „To może lepiej się nie żenić?”.

Patenty na kryzys

Co robić, kiedy pojawiają się pierwsze uczucia zniechęcenia, niesmaku, zawodu i rozczarowania? Przede wszystkim przyjąć, że kryzys w małżeństwie jest sprawą normalną. Oto okazuje się, że płaszczyzna relacji między nami, sposób naszego kontaktowania się ze sobą, a także język, którego używamy, są anachroniczne w stosunku do sytuacji, w której się znajdujemy, i tego, co przeżywamy. Warto się nauczyć podstaw komunikacji i potem, gdy pojawią się problemy, powracać do niej. Należy pamiętać zarówno o odrębności psychiki mężczyzny i kobiety, jak i odmienności temperamentów. Warto już w małżeństwo wejść z umiejętnością prowadzenia dojrzałej rozmowy na poważne tematy, nauczyć się jej. Jednak i tu pojawiają się problemy.

Piotr zaczął ze mną rozmawiać — pisała do mnie Agata — że albo się rozejdziemy, albo znajdziemy kompromis… Jego kompromis był taki, że to ja mam zaakceptować jego warunki — on nie chce mieć w ogóle do czynienia z moimi rodzicami, którzy są źli, fałszywi i źle mnie zawsze traktowali, mam nie zapraszać moich znajomych do naszego domu. I w ogóle muszę się dostosować… Drażnią go moje pytania o to, czy mnie kocha, prośby o przytulenie itp. Wiem, że to rzeczywiście może drażnić, ale to wszystko wypływa z mojej niepewności i poczucia ciągłego zagrożenia. Ciągle mam nadzieję, że znowu będzie tym Piotrem, którego poznałam i pokochałam…

Piotr o niewątpliwie władczym temperamencie nie potrafił przyjąć niepewności Agaty, nie umiał też okazać jej uczuć. Agata prawdopodobnie nie zauważyła pośrednio wyrażanej przez Piotra potrzeby autonomii ich małżeństwa i odcięcia pępowiny. Nieumiejętność oderwania się od domu rodziców, „opuszczenia ojca i matki” jest dziś bardzo częstym powodem rozpadu młodych małżeństw. Agata spodziewa się, że Piotr będzie taki jak przed ślubem, a to jest po prostu niemożliwe. Dojrzałość emocjonalna obojga jest jedyną szansą powodzenia ich związku. Oczekiwanie, że „będzie tym Piotrem, którego poznała i pokochała”, jest niemożliwe do realizacji, bo oznaczałoby jego zatrzymanie się w dojrzewaniu osobowości.

W dojrzewaniu tym ogromną, choć nie jedyną rolę odgrywają uczucia. Dojrzałość emocjonalna jest ważną częścią dojrzałości osobowościowej. W Spotkaniach Małżeńskich uczymy rozpoznawania i nazywania w sobie uczuć oraz akceptowania, że drugi człowiek także doświadcza uczuć, z którymi jest mu często trudno. Tym, którzy na razie z różnych powodów nie mogą w Spotkaniach uczestniczyć, proponuję program minimum: życzliwość.

Program „życzliwość”

Moje małżeństwo znajduje się w bardzo poważnym kryzysie, praktycznie — już przestało funkcjonować — napisał ktoś. — Budujące dla mnie jest stwierdzenie z Państwa strony, że nigdy nie jest za późno. Jednak sam nie dam rady, potrzebuję pomocy. Przyczyną naszego kryzysu są zaburzenia komunikacji między nami. Bezpośrednio chyba największa wina jest po mojej stronie, jednak kocham moją żonę i straszliwie cierpię w zaistniałej sytuacji. Nie umiem rozmawiać i jestem przyczyną zerwania naszych więzi. Co się dzieje w sercu mojej żony, nie wiem, nie rozmawiamy już od miesięcy, jednak widzę, że stałem się dla niej obcy i poważnie myśli o rozwodzie.

Odpisałem:

Zacząć trzeba nie od rozmawiania na poważne tematy, ale od drobnych, życzliwych gestów, uśmiechu, niereagowania na ostre słowa, wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom, które żona miała, a które nie były spełnione (np. sprzątanie, mycie okien, zakupy, wynoszenie śmieci, zwyczajne posiedzenie razem). Proszę też zaproponować żonie wspólne pójście do teatru, kina, na koncert, zrobienie czegoś, co lubi. Proszę nie oczekiwać żadnych z jej strony gestów rewanżowych, nie oczekiwać okazywania przez nią zadowolenia. Wszystkie Pana gesty powinny być normalne, bez nadskakiwania, starania się, bez wywoływania wrażenia podlizywania się. Proszę nie wyciągać na razie żony na rozmowę na poważne tematy, chyba że sama zaproponuje.

Po jakimś czasie otrzymałem list:

Dziękuję za odpowiedź i dobre rady. Instynktownie przyjąłem już takie postępowanie względem niej, mam już pierwsze efekty, na przykład, z powrotem jemy wspólnie posiłki i zaczęliśmy w miarę uprzejmie z sobą rozmawiać. Niezmiernie mnie to cieszy. Dziękuję za wsparcie i potwierdzenie, że to słuszna droga.

Nie brak jednak reakcji pełnych zdziwienia: „Jak to, JA? Ja mam mu okazywać życzliwość i miłość? Kiedy on/ona taki/taka? Niech on/ona się poprawi, zmieni, to ja go/ją przyjmę”. Takich komentarzy jest wiele, zwłaszcza gdy przyczyną kryzysu jest na przykład zdrada. Tłumaczę wtedy, że osoba zdradzona często sama jest przyczyną zdrady przez odsuwanie się od współmałżonka, ciągłe wymówki i pretensje pod jego/jej adresem. I dlatego — bez akceptowania zdrady — tylko życzliwość jest punktem wyjścia odbudowywania zerwanych więzi.

Życzliwość i nieodpowiadanie na zaczepki, niereagowanie na docinki, oceny i słowa nieraz obraźliwe, są w stanie cokolwiek zmienić w małżeństwie, otworzyć serce, zbliżyć się, zrozumieć. Potrzebna jest cierpliwość, determinacja, że on/ona jest dobrym człowiekiem, tylko sobie sam/sama z sobą nie może poradzić. Tylko troska o własną życzliwość podyktowana tym, że ja muszę coś w sobie zmienić, żeby się coś w naszym małżeństwie zmieniło, jest drogą do odbudowywania więzi.

Program „Życzliwość” to jednak tylko wstęp. Dalej potrzebne są nowe drogowskazy, w których trudno nie korzystać z doświadczeń psychologii komunikacji. Szczególnie z jej fundamentu, którym jest uważne słuchanie siebie nawzajem.

Drogowskazy psychologii komunikacji

Z moją żoną odkrywaliśmy stopniowo, że aby naprawdę budować więź ze sobą, musimy się lepiej nawzajem słuchać. Nie przerywać sobie, nie mieć gotowej odpowiedzi na wszystko, ale poprzez słuchanie otworzyć się na siebie nawzajem. Słuchanie sprzyja lepszemu rozumieniu. Rozumienie drugiego człowieka bierze wtedy górę nad ocenianiem go i osądzaniem, że jest zły. Oznaczało ono stopniową wzajemną akceptację. Przyjęcie do wiadomości, że druga strona przeżywa inaczej i nie ma w tym złych intencji, otwierało na siebie nawzajem, umożliwiało większe dzielenie się sobą w miejsce konfliktotwórczych dyskusji. Dowiedzieliśmy się, że uczucia mają ogromne znaczenie w komunikacji między ludźmi, a potrzebę kochania i bycia kochanym, potrzebę autonomii i przynależności, uznania czy bezpieczeństwa możemy zaspokajać albo za pomocą wartości budujących więź, albo za pomocą namiastek burzących ją.

To właśnie dzięki psychologii komunikacji odkryliśmy, że wymówki i pretensje (np. „znowu się spóźniłeś”), ironie i złośliwości („czegoś takiego w restauracji nie podaliby nigdy”), zadawanie pozornych pytań („jak możesz się tak zachowywać? czy nigdy nie przestaniesz?”), na które przecież nie oczekuje się odpowiedzi, wydawanie zakazów i nakazów („masz mnie natychmiast przeprosić!”), to są pośrednie sposoby wyrażania uczuć, które mówią bardziej o problemie człowieka wypowiadającego je niż o wadach czy winach drugiej strony. Natomiast nazwanie swoich uczuć („czuję lęk”, „czuję się rozczarowany, zawiedziony, rozdrażniony, wściekły”, ale także „wdzięczny, szczęśliwy, uspokojony…”), podzielenie się nimi oraz zrozumienie, że druga osoba przeżywa inne uczucia i że jest to równoprawny z moim sposób przeżywania, może odbudować relacje między skłóconymi osobami. Jednocześnie żywienie i podsycanie uczuć, nakręcanie ich, szczególnie tych przykrych, trudnych, oraz budowanie na nich postaw agresji, obrażania się, sprawia, że porozumienie między ludźmi jest niemożliwe.

Dzięki psychologii komunikacji rozpoznaliśmy istnienie w sobie innych niż tylko emocjonalność cech osobowości, takich jak aktywność lub nieaktywność, wojowniczość lub ugodowość, towarzyskość i separatywność oraz wiele innych składających się na temperament.

Psychologia komunikacji podpowiedziała nam, jak ważne jest rozpoznanie swoich potrzeb psychicznych: kochania i bycia kochanym, uznania, bezpieczeństwa, autonomii i przynależności, sensu, i jak ogromne znaczenie ma ich wypełnienie lub niewypełnienie.

Nauczyła nas tego, że rozczarowanie, bunt, zniechęcenie, zawód i smutek są uczuciami, które pojawiają się we mnie w różnych sytuacjach, i że na uczuciach nie warto budować postaw ani ocen lub osądów. Pojawiającymi się uczuciami dobrze jest się ze sobą dzielić, a przede wszystkim pozytywnie reagować, kiedy czyni to druga osoba. Z elementarnych podstaw tej psychologii dowiedzieliśmy się, że uczucia w chwili pojawienia się nie podlegają ocenie moralnej, ale podlegają jej dopiero oceny i postawy, które budujemy na tych uczuciach. I jeżeli jedna osoba ujawnia wobec drugiej przykre uczucia, to wcale nie musi oznaczać, że już jej nie kocha…

Niespostrzeżenie, zakładając i ciągle powtarzając, że nie jesteśmy specjalistami z zakresu psychologii, weszliśmy na ścieżki komunikacji interpersonalnej. Okazało się, że elementy tej wiedzy sprzyjają naszemu lepszemu porozumieniu, że odświeżają i pogłębiają miłość między nami. Czerpiemy z tej psychologii to, co wpływa budująco na naszą więź i wpisuje się w nadrzędną wizję miłości męża i żony na wzór miłości Chrystusa i Kościoła. Łaska — jak zauważył św. Tomasz z Akwinu — buduje na naturze. Łaska sakramentu małżeństwa także. Rozpoznawanie naturalnych cech osobowości, szczególnie uczuć, potrzeb, temperamentów jest właśnie ową naturą, świadomie przygotowaną do poddania jej działaniu łaski. Odkryliśmy, że sposób, w jaki czerpiemy z psychologii komunikacji, jest dziełem Chrystusa, że jest Jego darem dla nas i dla całego środowiska Spotkań Małżeńskich.

Szczególnym tego potwierdzeniem było wyznanie jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich psychiatrów, że zazdrości nam tego, iż możemy tak łatwo odwoływać się do wartości duchowych, że kreując poprawny z punktu widzenia psychologii komunikacji warsztat, możemy wspierać go wartościami transcendentnymi, a on jako specjalista reprezentujący określoną dziedzinę nauki musi pozostać areligijny.

Jest sprawą oczywistą, że religia i psychologia to dziedziny autonomiczne i nie można ich mieszać. Warto jednak wykorzystać doświadczenia psychologii w spełnianiu przykazania miłości bliźniego. Oboje z żoną doświadczamy, jak w sposób trudny do przecenienia wybrane zagadnienia z psychologii komunikacji pomagają w spełnianiu tego przykazania. Doświadczają tego małżeństwa uczestniczące w różnych formach pracy Spotkań Małżeńskich, zarówno Rekolekcjach dla Małżeństw, jak i Wieczorach dla Zakochanych. Szczególnie narzeczonych uczymy podstaw tej komunikacji, podstaw dialogu, który będzie im potrzebny od pierwszych dni wspólnego życia.

A myśmy się spodziewali…
Czytając Biblię, z zaskoczeniem odkrywałem, jak wiele jej fragmentów można odnieść do miłości dwojga ludzi. Słowa Chrystusa czy natchnione Listy Apostołów są oczywiście skierowane do każdego człowieka indywidualnie, ale odczytywane w kontekście więzi dwojga także wyznaczają drogowskazy miłości mężczyzny i kobiety.

Rozpoznawaliśmy je z żoną stopniowo. Szczególnie ważne odkrycie związane było w naszym wypadku z historią uczniów idących do Emaus. Mieli swoje oczekiwania, swoje bardzo ludzkie „spodziewania się” związane z Jezusem… i przeżyli rozczarowanie. Prysły ich marzenia o ziemskim królestwie Jezusa, ale otrzymali znacznie więcej, niż się spodziewali. Poznali prawdę o Jego rzeczywistym królestwie. Podobnie było z naszym małżeństwem. Na początku mieliśmy swoje plany, zwłaszcza wobec siebie. Przeżyliśmy rozczarowania, bo nie spełnialiśmy wzajemnych oczekiwań. Wywoływały one w nas trudne uczucia. Oskarżaliśmy się i obwinialiśmy się za niespełnione nadzieje, które pokładaliśmy w sobie nawzajem. Jednocześnie każde z nas pokładało nadzieję w Panu Bogu. Nieraz dziwiłem się, dlaczego Pan Bóg mi nie błogosławi, skoro w Nim i z Nim chcę przeżywać swoje życie i swoje małżeństwo.

Psychologia komunikacji pomogła nam nazwać i poukładać to, że jesteśmy inni i że mamy różne temperamenty i różnie reagujemy w różnych sytuacjach. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie Chrystus, który sam prowadził nas po tych ścieżkach. Dziś po przeszło 30 latach małżeństwa widzimy, że otrzymaliśmy — wracając do historii uczniów z Emaus — więcej, niż oczekiwaliśmy, więcej, niż się spodziewaliśmy.

Nie tylko z historii uczniów idących do Emaus, ale z wielu innych biblijnych zdarzeń i przypowieści odczytywaliśmy przesłania skierowane bezpośrednio do nas jako do małżeństwa. Chociażby: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili” (J 15,16). To szczególnie ważne w kontekście słów Jezusa o nierozerwalności małżeństwa: „co Bóg złączył (a więc wybrał) człowiek niech nie rozdziela” (Mt 19,6). Bogaty we wskazania dla małżonków jest List do Efezjan, w którym św. Paweł nawołuje „Usiłujcie zachować jedność Ducha, dzięki więzi, którą jest pokój” (Ef 4,3), „Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie tak, jak i Bóg przebaczył wam w Chrystusie” (Ef 4,32), z kulminacją tych rad i zachęt w słowach o wzajemnym poddaniu sobie męża i żony w miłości Chrystusowej (Ef 5,21n). W sytuacjach lęków i niepokojów związanych z codzienną egzystencją, a także z podejmowanymi zadaniami i planami, słyszeliśmy wyraźnie: „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się nie lęka” (J 14,27). Zastanawialiśmy się wtedy, w jakich sytuacjach w naszym życiu udało nam się zachować Boży pokój, a w jakich nam się to nie udało, w jaki sposób niepokój, który przeżywamy, zakłóca naszą więź ze sobą i z innymi ludźmi, w jakich aktualnych sprawach naszego życia najbardziej potrzebujemy Bożego pokoju.

W wielu zdarzeniach i wielu sformułowaniach biblijnych odnajdywaliśmy zbieżność z podstawami psychologii. Chociażby „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni” (Mt 7a), „Gniewajcie się, a nie grzeszcie” (Ef 4,25) czy „smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia” (2 Kor 7,10). Psychologia pomagała nam realizować te przesłania w życiu codziennym.

Później odkryliśmy hymn Maryi (Łk 1,46–55), Jej wdzięczność Bogu, Jej uwielbienie Boga, a w nim stwierdzenie: „wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Odkryliśmy, że „wielkie rzeczy” uczynił Wszechmocny nam jako małżeństwu, tak zakochanemu i tak niedogadanemu na początku, tak zdeterminowanemu, by iść razem przez życie i tak niespełniającemu wzajemnych oczekiwań i pragnień. To On „przejawił moc ramienia swego”, a my na tym ramieniu się wspieraliśmy. Czujemy się obdarowani przez Niego czułością, miłością, akceptacją. Narzędziem, które nam podsunął, byśmy bardziej mogli spełniać przykazanie miłości, była psychologia komunikacji. Te wszystkie zacytowane wyżej wskazania biblijne są piękne i wspaniałe, każdy o tym wie, ale kiedy przychodzi codzienność, w której potykamy się o nieumyte naczynia, przypalony obiad i ingerencję teściów we własne małżeństwo, w pójściu za tymi wskazaniami niezastąpiona może się okazać psychologia komunikacji. Doświadczeniem korzystania z tej psychologii, ale zanurzonej w miłości Jezusa do każdego z nas, psychologii otoczonej Jego łaską, dzielimy się z innymi.

Uraduj się swoim małżeństwem!
To, co tak boli i uwiera w małżeństwie, niekiedy przypomina drzazgę, którą warto usunąć, by przywrócić harmonię jedności. Często sprawa jest bardziej skomplikowana i wymaga długotrwałego ćwiczenia zasad dialogu, ogromnej cierpliwości do siebie nawzajem, wytrwałości i dystansu wobec własnych reakcji. Czasem, kiedy zmiany wewnętrzne są tak głębokie, że uniemożliwiają podejmowanie takich ćwiczeń, potrzebna jest terapia pod okiem psychologa, psychiatry lub specjalistów od leczenia alkoholizmu, przemocy itd. Jednakże w przeważającej części małżeństw wystarczy grupa wsparcia, którą tworzą osoby, którym zależy na swoim małżeństwie. W Spotkaniach Małżeńskich łączymy w czasie takich grup elementy formacji biblijnej i psychologicznej, które wspólnie służą realizacji największego przykazania, przykazania miłości. I to w większości uczestników wywołuje radość.

Katechizm Kościoła wyraźnie precyzuje, że łaska sakramentu małżeństwa udoskonala ludzką miłość małżonków, umacnia ich nierozerwalną jedność i uświęca ich na drodze do życia wiecznego (por. KKK 1661). W jaki sposób ją umacnia? Właśnie przez dar dialogu, w którym wykorzystujemy wybrane elementy psychologii komunikacji. Wspierają one naszą zdolność do wypełniania przykazania miłości Boga i bliźniego.

Sama psychologia nie wystarczyłaby, bo natura ludzka zawsze skłonna jest relatywizować idee i metody. Łaska sakramentu, a więc potencjalna przynajmniej zdolność miłowania siebie nawzajem na wzór miłości Chrystusa i Kościoła, pozwala nieustannie odwoływać się do absolutnych wartości tej miłości, której świadkiem jest Jezus.

Istnienie i trwanie naszego związku jest wynikiem działania tej łaski, bo po ludzku i z samego tylko psychologicznego punktu widzenia byłoby to niemożliwe…

Zadzwoniła do nas Ela w dwudziestą piątą rocznicę swojego małżeństwa ze Zbyszkiem i powiedziała:

Minęło dwadzieścia pięć lat naszych zmagań ze sobą. Nie rozumieliśmy się w niczym i nadal jest nam trudno, ale wytrwaliśmy. Jesteśmy razem, chociaż na jakiś czas musieliśmy się rozstać, separacja była konieczna. Koleżanki mówiły mi: „Co ty, Elka, głupia jesteś, co się tak zabijasz, ułóż sobie życie inaczej!”. Ale my walczyliśmy o nasze małżeństwo. Wielkim oparciem dla nas była możliwość kilkakrotnego wyjazdu na Spotkania Małżeńskie. Gdy tylko mogliśmy, chodziliśmy także na spotkania formacyjne, chociaż przy piątce dzieci nie zawsze było to możliwe. Bardzo cierpiały dzieci, które były świadkami naszych kłótni. Dziś patrzymy wstecz z radością i satysfakcją. Najstarsze dzieci są na studiach, młodsze dobrze radzą sobie w szkole. Ważne jest w tym wszystkim, że nie przestaliśmy być świadkami wiary w człowieka i wiary w to, że Pan Bóg wspiera nas w naszych słabościach.

Ela i Zbyszek to typowy „ogień” i „woda”. Ona żywa, dynamiczna, bardzo elokwentna. On zamknięty, cichy, ale wybuchający od czasu do czasu krzykiem rozpaczy, buntu i walki o swoje prawa. Tracił pracę, to znowu ją dorywczo podejmował. Chorował. Kochali się na swój sposób. Nieobce im było przeświadczenie, że trwają ze sobą „dla dobra dzieci” i jak one dorosną, to się rozwiodą. Dziś, kiedy zbliża się chwila wyfrunięcia dzieci z domu, nie wierzę w rozstanie się Eli i Zbyszka. Za bardzo już „zaparli się siebie” i poszli za Jezusem, by Go teraz porzucić. Korzystali z daru dialogu, w którym zawarte są wybrane elementy komunikacji interpersonalnej. Dziś przeżywają radość, satysfakcję, prawdziwą dumę. Szukali, przyjmowali pomoc. Chociaż biologicznie byli bardzo płodni, to jednak byli bezpłodni, jeśli chodzi o miłość jako więź. Jednak dziś mogą się weselić i radować, jak bezpłodna z Księgi Izajasza (por. Iz 54,4n). Można zresztą szukać wielu innych odniesień biblijnych, choćby o budowaniu domu na skale czy w zachęcie Jezusa „Trwajcie w miłości mojej” (J 15,9b), którą interpretuję jako skierowaną wprost do małżonków.

Odkryłam, jak wiele nas łączy i że się z mężem po prostu nie rozumieliśmy — powiedział ktoś inny. — Przytłoczona codziennymi sprawami, utratą pracy, nauką dzieci, przestałam się cieszyć czymkolwiek, a winą za wszystko obarczałam mojego męża. (…) Odkryłam, że on także przeżywa rozczarowania, tylko nie potrafi lub nie chce o nich powiedzieć. Okazało się, jak wiele nas łączy i jak bardzo bliscy sobie jesteśmy. Odnosiliśmy się do się do siebie z większą miłością i mamy nadzieję, że tak już zostanie…

Podobna jest radość wielu innych małżeństw, które przestały się męczyć ze sobą, ale odnalazły sens wspólnego życia. Warto od początku swej drogi szukać oparcia w darze dialogu, by nie przechodzić przez tak trudne doświadczenia lub umieć się z nich podnieść.

„Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela” (Mt 19,6). Jezus przyznał, że nie wszyscy to pojmują. Powiedział jednak, że „co jest niemożliwe u ludzi, jest możliwe u Boga” (por. Mt 19,26). Jeżeli Panu Bogu powierzamy nasz związek, przetrwa on największe burze. Do pomocy dał nam sakrament małżeństwa, który realizuje się w dialogu. Dialog to Jego dar, którego część stanowią wybrane elementy psychologii komunikacji. Warto go przyjąć i z niego korzystać, żeby rozpoznać, że trwanie w miłości Jezusa oznacza Jego trwanie w nas.

Proszę Cię o dar

Poprosiłem Ventzislava Piriankowa, bułgarskiego malarza pracującego Polsce, by przedstawił przesłanie Trwajcie w miłości mojej (J 15,9b) w postaci ikony. Omówiłem z artystą wizję ikony nawiązującą do jego wcześniejszej twórczości i zostawiłem mu szereg sugestii dotyczących symboliki, kolorytu, sposobu przedstawienia tematu. Chciałem, by ikona oddawała radość dwojga z tego, że są razem, że tworzą komunię osób, ale ukazywała także powagę i skupienie, świadomość męża i żony, że małżeństwo nie jest sielanką. Ikona nie powinna przygniatać problemami małżeńskimi, ale uwznioślać, tchnąć optymizmem i napełniać nadzieją. Ufam, że tak się stało. Ikona przedstawia spotkanie męża i żony ze sobą — w Jezusie. Symbolizuje słuchanie, wręcz zastygnięcie w słuchaniu, rozumieniu się i dzieleniu sobą, a więc podstawowych cechach dialogu. W połączonych profilach męża i żony ujawnia się twarz Jezusa, który do nich mówi: „Trwajcie w miłości Mojej” (J 15,9b) i „to jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem” (J 15,12). Miłość Jezusa przenika małżonków. Oni trwają w Nim. Twarz Jezusa nie musi być od razu czytelna. Tak jak w życiu codziennym trudno nieraz zobaczyć Go w małżeństwie. Objawia się stopniowo, nie narzuca się, ale jest. Trudno oprzeć się przed zauważeniem Jego wizerunku, choć można Go odrzucić.

Ikona nie przedstawia rzeczywistości realistycznej, ale symboliczną i mistyczną. Wyciszenie i duchowy pokój, godność osób widocznych na niej, są warunkiem owocnego dialogu, ale są także owocem takiego dialogu. Przez tę ikonę proszę Jezusa o Jego trwanie w nas. Dialog — w znaczeniu, w jakim stosujemy go w Spotkaniach Małżeńskich — to nie tylko słowa, to nasza komunikacja, nasza więź także niewerbalna. Małżonkowie na ikonie tworzą jedność, ale każde z nich pozostaje sobą, bo komunia osób nie oznacza zlania się w jedno, ale wydobycie tego, co w każdym z nich najpiękniejsze.

Trudności i kryzysy podkreśla ostra linia rozdzielająca profile osób na ikonie, pociągnięcia pędzlem, które interpretuję jako rysy. Biegną ukośnie, są równoległe. Odczytuję, że ci małżonkowie są osmagani trudnościami i konfliktami, przez które przeszli. Małżeństwo na tej ikonie jest pierwowzorem małżeństwa trwającego w Jezusie. Na tyle, na ile twarz Jezusa jest czytelna dla medytującego tę ikonę, na tyle wizerunek ten staje się ikoną Jezusa Źródła Miłości Małżeńskiej.

Ikona jest własnością Spotkań Małżeńskich. Została poświęcona przez abpa Stanisława Gądeckiego 3 września 2005 roku w czasie Międzynarodowego Zjazdu Animatorów Spotkań Małżeńskich.

Panie Jezu, proszę Cię o dar dialogu dla naszego małżeństwa. Pomóż mi lepiej wysłuchać mojego Męża/Żonę, pomóż nam lepiej rozumieć się nawzajem, pomóż nam dzielić się sobą, a przede wszystkim wybaczać. Obdarz nas delikatnością, łagodnością w naszych rozmowach i spraw, by prowadziły do prawdziwego spotkania nas ze sobą i z Tobą. Pomóż nam coraz pełniej przyjmować i akceptować siebie nawzajem, tworzyć jedność, w której każde pozostanie sobą. Proszę Cię o uzdrowienie wszystkich spraw trudnych w naszym małżeństwie i pomóż nam zawsze trwać w Twojej miłości. Amen.

A małżeństwo, Mistrzu?
Jerzy Grzybowski

urodzony 8 marca 1950 r. w Warszawie – dr geografii, redaktor naczelny „Misjonarza”, współzałożyciel i główny odpowiedzialny za ruch rekolekcyjny Spotkania Małżeńskie....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze