Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan
Któżby się spodziewał, że dziś z całą powagą będziemy się zastanawiać, co to jest miłość. I to nie za sprawą hollywoodzkiego filmu. Przyczyną naszych ożywionych dyskusji na temat erosa nie jest też bynajmniej książka wybitnego prozaika. Powodem całego zamieszania jest Benedykt XVI, a dokładniej jego pierwsza encyklika Deus caritas est.
Jednak samo wydanie encykliki na temat miłości to byłoby zbyt mało, aby zaciekawić nią uganiające się za sensacją media. Wiadomo: news musi mieć tragizm, krew, najlepiej ofiary, aby znalazł uznanie redaktora prowadzącego. Rzecz jasna, nic takiego w tekście Benedykta nie znajdziemy. Rozczarują się także ci, którzy myślą, że ustami nowego papieża Kościół znów chłosta współczesną kulturę za rozwiązłość i brak umiaru; że papież jak zwykle utyskuje, iż nasza cywilizacja czyni erotykę swym znakiem firmowym. Ba, znów gani ludzi, którzy, zdaniem licznych „kościelnych autorytetów”, nic innego nie robią, tylko myślą o cielesnych uciechach. I w końcu, że Benedykt XVI będzie nas przekonywał, iż ideałem życia chrześcijańskiego jest wstrzemięźliwość, a wybór celibatu to najprostsza droga prowadząca do świętości. Nic z tych rzeczy! ?Cóż więc sprawia, że tekst Benedykta jest tak intrygujący? Papież, choć nie odwołuje się wprost do Plotyna, stawia de facto tak samo banalne na pierwszy rzut oka pytanie, jakie postawił sobie przed wiekami grecki filozof: „Co to jest miłość?”. Jednak udzielenie odpowiedzi nie jest już tak oczywiste, jakby się mogło zdawać. Św. Augustyn nauczył nas, że na najprostsze pytania nie ma łatwych odpowiedzi. Czy pamiętacie, co powiedział biskup Hippony, kiedy zastanawiał się nad kwestią czasu? Gdy nikt mnie nie pyta, mówi Augustyn, intuicyjnie wiem, czym jest czas. Kiedy jednak mam podać definicję czasu, nie wiem. Czyż analogicznie rzecz nie ma się z miłością? Wszyscy niby intuicyjnie wiemy, czym jest miłość, kiedy nikt z nas nie jest o nią pytany. Kiedy jednak mamy powiedzieć, co to jest miłość, ogarnia nas bojaźń i drżenie, świadomość, że niemal każde wypowiadane słowo jest „za krótkie”, że każde zdanie wydaje się śmiesznie banalne wobec zjawiska, które chcemy zdefiniować. Pocieszając, powiem tylko, że i Plotyn doświadczał analogicznych rozterek. Stawiając pytanie, „co to jest miłość”, odpowiadał: „Czy to Bóg? Duch niebiański? A może stan umysłu?”. Już choćby fakt, że Plotyn daje aż trzy możliwe odpowiedzi, pokazuje, iż nie był do końca pewien, co to jest miłość.
Czy wie to Benedykt? Nie, papież nie udaje, że ma wyrobiony jasny pogląd na temat miłości. Zgoda, że jego tekst zaczyna się od pozytywnego stwierdzenia, które podsuwa mu Ewangelia Jana: czytamy w niej, że „Bóg jest miłością”. Jednocześnie czujemy, śledząc tok wywodu papieża, że św. Jan nie tyle jemu i nam ułatwił zrozumienie fenomenu miłości, ile raczej skomplikował. Bo teraz trzeba zadać kolejne pytanie: co to znaczy, że Bóg jest miłością? Bóg, którego nikt nigdy nie widział. Stwórca, o którym teologia negatywna każe mówić raczej to, kim On nie jest, niż kim jest. A miłość? Czy to uczucie, które sprawia, że ludzie zdobywają się na czyny, których w innym wypadku nigdy by nie zrobili? Czy akt woli? A może rozumu? I zdaje się, że sam papież ma świadomość, iż wkracza na teren, na którym nietrudno o potknięcie.
Benedykt z godnym podziwu znawstwem prowadzi nas – szczególnie w pierwszej części dokumentu – niczym wytrawny historyk idei, przez dzieje pojęcia miłości. Historii, która nastręcza nie tylko kłopotów językowych, ale i interpretacyjnych. Nie jest to jednak tekst „dogmatyczny”: papieżowi daleko do precyzji chirurga, który wycina fałszywe koncepcje rozumienia miłości, ogłaszając z poczuciem wyższości – niemal ex cathedra – jedynie słuszne jej pojmowanie. Benedykt raczej współmyśli, niż orzeka. Chce przekonać czytelnika stylem argumentacji, nie zaś domagać się potwierdzenia słuszności swoich analiz mocą autorytetu. Z jednej strony papieski tekst jest więc polemiczny (ale i sam domaga się polemiki), czego świadectwem są nazwiska przywołanych przez niego myślicieli (Wergiliusz, Nietzsche, Dante). Z drugiej zaś jako samodzielny i oryginalny teolog papież nie lęka się przedstawić własnych rozstrzygnięć.
Jak Papież rozumie miłość? Po pierwsze, w jego tekście spotykają się dwie tradycje – Aten i Jerozolimy. Ateny to oczywiście Grecja, a więc eros, który jest – według Benedykta czytającego Greków – siłą „ekstatyczną”. Jest kimś, kto wyrywa człowieka z „tu i teraz”, ku czemuś, co znajduje się „tam i kiedyś”. Pokazuje to, zdaniem papieża, związek między erosem a boskością. Eros w ujęciu greckim jednak jest skierowany na siebie, każdy więc środek (alkohol, narkotyki, rozkosz seksualna) jest dozwolony, jeśli tylko prowadzi do celu, którym jest ekstaza i wzniecenie boskiego szaleństwa. Jednak, zdaniem papieża, nie jest to droga prowadząca do zjednoczenia, na które może przystać chrześcijaństwo. Nie znaczy to, że Benedykt odrzuca erosa. Przeciwnie: przyznaje, że błąd chrześcijaństwa polegał na tym, iż zbyt dosłownie utożsamiało erosa tylko z ciałem. Dla wielu chrześcijańskich myślicieli, na przykład św. Bernarda z Clairvaux, ludzkie ciało to nic innego „jak śmierdząca sperma, worek pełen gówna, pożywienie dla robaków”. Papież zaś mówi erosowi mocne „tak”, ale nalega, by poddał się on ascezie i oczyszczeniu.
Druga tradycja, do której odwołuje się papież, to Jerozolima – a więc Biblia i jej koncepcja miłości jako agape. Zdaniem Benedykta, agape wyraża miłość, która porzuca egoizm, spala się, poszukując dobra drugiego człowieka, poświęca się dla innych, nie zważając na cenę i koszta. Jej żywiołem jest dawanie. Ale, czytamy w encyklice, człowiek nie może się spalać tylko w poświęceniu. Miłość ma charakter na wskroś dialogiczny, a ten oznacza wymianę. Miłość jest więc dawaniem, ale w równym stopniu jest też braniem. Kto chce dawać miłość, przekonuje Benedykt, sam musi ją otrzymać w darze.
Przebiegłość papieża polega na tym, że odrzuca on zarówno erosa, jak i agape w czystych postaciach. Eros to nie tylko ekstaza, agape zaś to nie tylko poświęcenie. Tym bardziej, że nasza kultura dokonywała zazwyczaj ich radykalnego przeciwstawienia. Pisze papież: „w rzeczywistości eros i agape (…) nie dają się nigdy całkowicie oddzielić jedna od drugiej”. To bardzo katolicki sposób interpretowania świata, sprowadzający się do Arystotelesowskiej zasady: in media res!
A co z Bogiem? Jakie jest Jego miejsce i rola? Można powiedzieć, jest wszędzie, i we wszystkim. Bóg jest obecny zarówno w ekstatycznej miłości erosie, jak i miłości poświęceniu agape. Zjawia się, co papież powtarza aż dwa razy, pod postacią namiętności. Fryderyk Nietzsche pytał, i miał w tym akurat przypadku rację, „czym jest miłość, czym bóg, jeśli brak im choć jednej kropli krwi?”. Miłość, która ożywia zarówno Boga, jak i człowieka, kreślona przez Benedykta XVI na kartach jego pierwszej encykliki, nasycona jest zarówno namiętną miłością, jak i krwią. Teraz należy baczyć, aby papieskiego tekstu nie „zabiły” pobożne komentarze.
Oceń