Życie po zdradzie istnieje
fot. raspopova marina / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 votes
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 47,92 PLN
Wyczyść

Z minuty na minutę ze szczęśliwej żony stałam się nieszczęśliwą, porzuconą kobietą. Świat mi się zawalił. Byłam przekonana, że poza małżeństwem nie ma dla mnie życia.

Kiedy w 1996 roku wychodziłam za mąż, oprócz uczucia ogromnego szczęścia i nadziei dominowała we mnie wewnętrzna pewność wyboru i przeświadczenie, że obok mnie, przed ołtarzem stoi człowiek, który będzie ze mną do końca życia. Słów przysięgi o wierności i uczciwości małżeńskiej nie poddawałam żadnej refleksji, były dla mnie oczywiste, a ze strony męża były pewnikiem.

Przeżyłam osiem szczęśliwych lat. Mój mąż był dobry, czuły, uważny, odpowiedzialny. Mam nadzieję, że ja również byłam dobrą żoną. Przyjaciele postrzegali nas jako nierozerwalną parę i wśród takich, też nierozerwalnych par funkcjonowaliśmy.

Z minuty na minutę dowiedziałam się, że mój mąż od roku kogoś ma, że zamierza się rozwieść, sprzedać mieszkanie i kupić dwa, i że natychmiast się wyprowadza. W ciągu krótkiego czasu, który jest potrzebny na wypowiedzenie tych słów, ze szczęśliwej żony stałam się nieszczęśliwą, porzuconą kobietą. Świat mi się zawalił. Byłam przekonana, że poza małżeństwem nie ma dla mnie życia.

Nie poddałam się tak łatwo. Zaczęłam się zastanawiać, co się tak naprawdę stało. Szukałam miejsca, wydarzenia, słów czy zachowań, które przeoczyłam. Najbliższy mi człowiek miał od roku romans, a ja nic nie zauważyłam?! Może nie chciałam zauważyć? Analizowałam poprzednie dni i tygodnie, szukając czegoś ważnego, co umknęło mojej uwadze.

To prawda, ostatnimi miesiącami mąż był zmęczony i zniechęcony, ale przecież rozmawialiśmy o tym! Miał spore problemy w pracy i to go dręczyło. Prosił o cierpliwość i czas, więc mu je dawałam. Nie przyszło mi w ogóle do głowy, że powodem takiego zachowania może być niewierność. Ufałam mężowi całkowicie, nie wyobrażam sobie zresztą, by inaczej można budować wspólne życie.

Oboje wykonywaliśmy bardzo ważną dla nas i dla innych pracę. Ale ważne było też bycie razem, nawet jeżeli przerywane częstymi wyjazdami. Wyraźnie powiedzieliśmy to sobie na początku i powtarzaliśmy przy różnych okazjach, żeby się upewnić, że nic się nie zmieniło.

Nawet dzisiaj, poddając refleksji ten czas, nie potrafię znaleźć oznak pojawiającej się w naszym małżeństwie zdrady. Koleżanka z pracy, którą trzeba pocieszać i odwiedzać, nie stanowiła dla mnie zagrożenia. Mąż mówił o niej otwarcie. Może gdzieś głęboko w sercu czułam ukłucie zazdrości, ale przecież nie mogę zaprzeczyć, że byłam otaczana miłością i czułością. Czy dziś mogę powiedzieć, że miałam przeczucia? Nie, nie mogłam ich mieć, bo to poderwałoby moje zaufanie do męża. I choć okazało się ono złudne, dzisiaj powiedziałabym to samo – trzeba ufać, nawet jeżeli wiąże się to z przyszłą stratą.

Zrozumieć: dlaczego?

Przez pierwsze dwa, trzy miesiące próbowałam ratować nasze małżeństwo. Rekolekcje, psycholog, mediacje rodzinne, terapia, wspólny wyjazd – mąż wszystkie propozycje odrzucał. Parłam do rozmów, próbując zrozumieć, dlaczego? W jakim momencie, którego nie zauważyłam, mój mąż zaczął darzyć inną kobietę uczuciem na tyle silnym, że zdecydował się mnie porzucić? Jak to możliwe, że człowiek, wyznający te same wartości, mógł dopuścić do siebie myśl o zdradzie? Dlaczego, widząc, że jakaś kobieta staje mu się milsza ode mnie, nie zapobiegł temu uczuciu? Kiedy zaczął się ten kryzys, który doprowadził do zawalenia się mojego świata? Wydawało mi się, że jeśli znajdę odpowiedź na te pytania, to zapobiegnę rozpadowi naszego związku.

Były rozmowy z zaprzyjaźnionym księdzem, z bardzo nam bliskimi przyjaciółmi, u których odbyło się nasze wesele. Były rozmowy między nami, ale kończyły się wypowiadaniem bólu i żalu, co nie prowadziło do pożądanych przeze mnie rozwiązań.

Były łzy, rozpacz, depresja, pisanie listów i maili i niecierpliwe oczekiwanie odpowiedzi. Były też oskarżenia o kłamstwo, oszustwo, ukrywanie. Myśli o tym, że zostałam wykorzystana, potraktowana jak zabawka, śmieć – miałam nadzieję, że to poruszy sumienie mojego męża i że postanowi wrócić do mnie. Nie zgadzałam się na rozwód, nie chcąc zrywać więzów, które być może dałoby się jeszcze przywrócić.

Te wszystkie stany były czymś normalnym. Teraz wiem, że były stanami człowieka w rozpaczy i chociaż dzisiaj na pewno nie wypowiedziałabym pewnych słów, unikałabym pewnych czynów, to wtedy, będąc boleśnie zraniona, i nie widząc innej drogi życia poza tą z mężem u boku, chciałam dać znać, jak bardzo cierpię.

Zdrada, niewierność bardzo bolą, przewracają całe dotychczasowe życie i sprawiają, że człowiek przestaje wierzyć w siebie. Wydawało mi się, że skoro to wszystko mnie spotkało, to znaczy, że niewarta byłam uczucia, że niewarta jestem kochania. Zaczęłam myśleć o sobie jak najgorzej, doszukując się w każdej drobnostce mojej winy, analizowałam samą siebie, dochodząc do wniosku, że to, co mnie spotkało, jest w jakiś sposób zasłużone. Znajdowałam przyjemność w pomniejszaniu i upokarzaniu siebie, sądząc, że wtedy mniej będzie bolało.

Zdrada i niewierność powodują też, że wszystkie dobre wspomnienia nabierają innego znaczenia. Zaczęłam się dowiadywać, głównie od męża, że niektóre niewinne spotkania miały tak naprawdę inny cel. Że podczas ostatniego spędzonego razem urlopu, który wspominam jako czas dobrej bliskości, mojego męża zaprzątały inne myśli. Że praca była pretekstem do spędzania jak największej ilości czasu z obiektem fascynacji. Że moje wyjazdy były ulgą i pozwalały wieść drugie życie. To, co kiedyś było pięknym wspomnieniem, zaczęło nabierać innych barw, naznaczonych podejrzeniem i niewiarą. Oglądałam zdjęcia z naszego cudownego ślubu, spotkań z przyjaciółmi, świąt rodzinnych, wyjazdów, próbując doszukać się śladów tego, co miało się stać po kilku latach.

Nie jestem gorsza

Dominującym uczuciem w tym okresie był też wstyd, wstyd przed innymi, że mąż mnie porzucił. To jest najbardziej niedorzeczne uczucie, które stało się moim udziałem. Wiem, że w związku nigdy nie jest winna tylko jedna strona, nawet jeżeli jedna z nich zawiniła bardziej. Szukałam w sobie winy za to, co się stało, ale uczucie wstydu z powodu tego, że zostało się porzuconą, jest absurdalne. Okazuje się jednak, że wiele kobiet miało podobne odczucia i nawet dzisiaj zapytana w urzędzie czy szpitalu o stan cywilny z trudem wymawiam słowo: rozwiedziona.

Osoba porzucona nie tylko musi się z tym uporać, ale musi odnaleźć wiarę w siebie, poczucie własnej wartości – choćby nie wiem jak zostało zdeptane, przyjąć prawdę, że lata przed zdradą były wartościowe i nie wolno temu zaprzeczać, musi pozbyć się wstydu i… zdobyć się na wybaczenie.

Wybaczenie jest ostatnim etapem pogodzenia się z porzuceniem i zagojenia wszystkich ran. Jest bardzo trudne i muszę wyznać, że jeszcze do tego etapu nie doszłam. Ale znam teorię i wiem, że żal, złość i nienawiść niszczą tak naprawdę nas samych. Tych uczuć już we mnie nie ma, więc mam nadzieję, że jestem na dobrej drodze do wybaczenia.

Jako osoba wierząca wielokrotnie zastanawiałam się nad sensem tego, co się stało w życiu moim i mojego męża. Jakkolwiek nie wiem dokładnie, jaki wpływ zdrada miała na jego życie (poza zamianą na inne), to jednak pamiętając jego dobroć i deklarowane przywiązanie do wartości etycznych, nie przypuszczam, żeby nie dotknęła jego sumienia. Myślę nawet, że jakoś żałuje tego, że nie potrafił sprostać swoim deklaracjom i przysięgom. Ale jaki sens w wymiarze duchowym miała niewierność, która stała się naszym udziałem, choć dla każdego z innymi 
konsekwencjami? Wierzę, że wszystko, co nam się w życiu przydarza, ma jakiś sens. Nawet moja choroba z dzieciństwa, która sprawiła, że jestem niepełnosprawna, jawi mi się jako ważny element życia, który doprowadził mnie do tego, kim dzisiaj jestem i co robię. O ile o mojej chorobie potrafię myśleć jako o darze, o tyle o zdradzie już nie.

Zdrada i związana z nią niewierność są pozbawione sensu. Burzą wiarę w niezłomność i intencje przysięgi małżeńskiej, która jest podstawą nowego życia. Człowiekowi, którego dotknęła zdrada, nie mieści się w głowie, że deklaracja złożona przed Bogiem mogła być nieprawdziwa. Każde z nas chce wierzyć, że słowa wypowiadane przez bliskich mają nie tylko podkład emocjonalny, ale są podstawą do budowania trwałej relacji. Że to, co wydarza się teraz, będzie na zawsze. A skoro zdrada dopada nas nawet w najważniejszych dziedzinach życia, czy to znaczy, że nie należy wierzyć? Czy należy zawsze mieć w sobie nieufność, żeby w ten sposób uchronić się przed cierpieniem?

Szukając sensu w tak trudnych wydarzeniach, dzisiaj zaczynam dostrzegać ich „dobre” strony. Upewniłam się, że wierność i wiara to podstawa etycznego życia. Tak jak obok dobra istnieje zło, tak obok wierności stoi zdrada, ale ani zło, ani zdrada nie są w stanie zaprzeczyć tym wartościom.

Warto budować dobro w świecie i warto być wiernym, bo to daje spokój wewnętrzny, który jest potrzebny każdemu człowiekowi.

Dzisiaj emocje związane z niewiernością męża opadły już na tyle, że mogę się podzielić z innymi porzuconymi bardzo ważną dla mnie refleksją. ŻYCIE PO ZDRADZE ISTNIEJE. To, że zostałam zdradzona, nie znaczy wcale, że jestem kimś gorszym, niewartym kochania. Nie oznacza też końca życia. To my, każdy z nas, nadajemy sens swojemu życiu. Uświadomiłam sobie, że bez mojego męża też mogę żyć, a moje życie może być piękne i potrzebne innym. Jestem szczęśliwa, cieszę się życiem, przyjaciółmi, pracą oraz czasem, jaki został mi dany.  Nie odczuwam pustki, wręcz przeciwnie, życie wokół kipi.

To, że stałam się obiektem niewierności, nie znaczy, że i ja muszę być niewierna. Nawet dotknięta zdradą, mogę zachować swoją wierność. Wierność słowom wypowiedzianym podczas przysięgi małżeńskiej. Nie tylko nie szukam zastępstwa, ale świadomie z niego rezygnuję. Jest to dla mnie źródłem spokoju i prawdziwego szczęścia. Być wierną w każdej dziedzinie życia to dla mnie jedna z najważniejszych wartości.

Nasza wierność nie jest uwarunkowana cudzą wiernością, tak jak nasze życie i jego kształt nie są uwarunkowane cudzym życiem. W związku czy samotnie musimy przeżyć je jak najlepiej, bo z tych uczynków kiedyś trzeba będzie zdać sprawę i one będą świadkami pamięci o nas.

Życie po zdradzie istnieje
Janina Ochojska

urodzona 12 marca 1955 r. w Gdańsku – z wykształcenia astronom, założycielka i szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, posłanka do Parlamentu Europejskiego.W czasie studiów związana była z duszpasterstwem oo. Jezuitów w Tor...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszykKontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze