Ewangelia według św. Łukasza
Opowiadał mi frater Adalbertus:
„Pewnego razu, gdy w porze obiadowej byłem w podróży, postanowiłem spożyć posiłek w dość sympatycznie wyglądającej restauracji. Wnętrze wydało mi się ciasne, ale kilka stolików stało na chodniku pod rozkładanym daszkiem.
Już miałem usiąść przy jednym z nich, kiedy podszedł do mnie ubogo wyglądający mężczyzna i zapytał, czy mógłbym mu postawić obiad, bo on nie ma pieniędzy i od dawna już nic nie jadł. Nie należy nigdy przepuszczać okazji do dobrego uczynku, a ponieważ miałem akurat dość grosza w trzosie, zaproponowałem, by usiadł ze mną. Po niedługim czasie mieliśmy już na stole pieczony drób oraz mnóstwo dodatków: talerzyk oliwek, koszyk z francuskim chlebem pokrajanym w skośne kromki, a także dwa kieliszki białego wina. Mój towarzysz zajadał wszystko ze smakiem i raz po raz rzucał ogryzione kosteczki łaszącemu się do niego bezpańskiemu psu.
W pewnym momencie podeszła do naszego stolika kobieta odziana w kolorowe fatałaszki, przy piersi miała niemowlę zawinięte w kocyki, i łamaną polszczyzną poprosiła:
— Dobrzy panstwo, psy karmić, mi też dać jeść, biedna kobieta.
Mój towarzysz szerokim gestem podsunął jej koszyk z chlebem, a ona wyjęła zza pazuchy foliowy worek i wszystko sobie tam wsypała, a potem wzięła ze stołu talerzyk z oliwkami i też wrzuciła je do worka. Na koniec ten sam los spotkał udko z mojego talerza. Następnie skłoniła się głęboko, mówiąc:
— Bóg błogosławi, dobrzy panstwo, Bóg obdarzy szczęściem.
To powiedziawszy, odwróciła się i powędrowała dalej. Cudzoziemka porównująca się do psów i prosząca o łaskę! Czy gdzieś już tego nie słyszałem? Oczywiście: Syrofenicjanka, którą Pan Jezus tak niemile z początku potraktował. Nie chciał z nią rozmawiać, bo nie była Żydówką. Na religii uczyliśmy się przecież, że Pan Jezus kocha wszystkich ludzi, a tu zachowuje się jak rasista! Zaczął z nią rozmawiać dopiero wtedy, kiedy sama się porównała do psa jedzącego resztki spadające ze stołu. Moje myślenie przerwał współbiesiadnik:
— Od tej kobiety trzeba się uczyć.
Zdumiony odpowiedziałem pytaniem:
— Uczyć się? Czego mielibyśmy się uczyć od takiej żebraczki?
— Pokory, braciszku, pokory. Czyżby nie znał braciszek opowieści o Syrofenicjance z okolic Tyru i Sydonu? Tej, która okazała pokorę, jaką trudno było znaleźć nawet w Izraelu? Okazała pokorę, która jest nieodłączną siostrą wiary; bez takiej pokory próżne jest oczekiwanie na cud. Warto przy tym pamiętać, że wszyscy my — chrześcijanie niewywodzący się z ludu Izraela — jesteśmy jak ta Syrofenicjanka, czyli jak psy jedzące resztki z nie swojego stołu.
W tym momencie, mimo całego mojego chrześcijańskiego miłosierdzia, straciłem cierpliwość. Krzyknąłem zagniewany:
— Jak śmiesz mnie tak obrażać? Widzisz przecież, że jestem chrześcijaninem i z chrześcijańskiego miłosierdzia zaprosiłem cię na obiad! Kim ty jesteś, bezczelny żebraku, że mi tak ubliżasz?
On na te słowa odsunął krzesło i wstając, powiedział:
— W takim razie ja już sobie pójdę. Nazywać mnie może braciszek Szuszwolem ze Swarzyndza. A za obiadek bardzo dziękuję.
Po czym skłonił się grzecznie (w tym momencie spostrzegłem w jego butach znajome skądinąd zielone sznurowadła) i odszedł, zostawiając mnie przy stole, na którym stał jego niedojedzony obiad”.
Oceń