Ewangelia według św. Jana
Czy kiedyś opowieść o wspólnym ratowaniu obrazu przez Polkę i Litwinki okaże się mocniejsza od narodowych urazów?
Musiałem pojechać do Wilna. Czegoś mi zabrakło w czasie konsekracji sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach.
Ksiądz Adam Boniecki napisał, że „Jan Paweł II chciał powrócić do źródeł i dlatego w Łagiewnikach, nie w Watykanie, dokonał uroczystego aktu zawierzenia świata Bożemu miłosierdziu”. Wiem, że Faustyna żyła w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia popularnie zwanym magdalenkami i że w krakowskich Łagiewnikach dokonała życia. Wiem, że to miejsce jest uświęcone jej obecnością i cierpieniem. Wiem, jaki jest wkład krakowiaków — z arcybiskupem Karolem Wojtyłą na czele — w szerzenie kultu miłosierdzia, ale uważam, że określenia typu „stąd wyszło nabożeństwo”, którymi się posługiwano w komentarzach pielgrzymkowych, wymagają dopowiedzenia.
Skąd wyszło nabożeństwo
Składając zeznania w czasie procesu informacyjnego siostry Faustyny, przełożona generalna magdalenek, matka Michaela Moraczewska powiedziała:
Przez dwa lata po śmierci cicho było u nas o S. Faustynie. Dopiero później zaczęły z zewnątrz napływać notatki, wiadomości o rozszerzającym się w Wilnie nabożeństwie do Miłosierdzia Bożego, a że tam była wzmianka o S. Faustynie — siostry zapytywały mnie, co to znaczy. Uważałam więc, że nadeszła odpowiednia pora, aby zgromadzenie zaznajomić oficjalnie z posłannictwem S. Faustyny, co też uczyniłam w roku 1941, wizytując domy, do których można było dotrzeć w czasie okupacji.
* * *
Myślę zatem, że źródeł kultu miłosierdzia jest przynajmniej kilka, a główne z nich biją w Wilnie. Tam też znajduje się pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego namalowany ściśle według wskazówek świętej — jedyny, przed którym klęczała i się modliła. Po sierpniowych dniach „powrotu do źródeł” w przekonaniu większości osób płótnem, które widziała Faustyna, jest to wiszące w Łagiewnikach, namalowane w 1943 roku (a więc pięć lat po jej śmierci) przez Adolfa Hyłę i podarowane siostrom magdalenkom jako wotum wdzięczności za uratowane życie.
Zostałem zaproszony do pewnego studia telewizyjnego tuż przed konsekracją sanktuarium. W pewnej chwili słyszę, jak sprawozdawca z Łagiewnik opowiada o obrazie Hyły, łącząc go w jedno z obrazem Jezusa Miłosiernego z Wilna. Powiedziałem o tym dyskretnie prowadzącemu program. W odpowiedzi usłyszałem: „Proszę pana, jedna zasada: nie prostujemy naszych sprawozdawców”.
* * *
Na drugi dzień po konsekracji sanktuarium w Łagiewnikach, podczas Mszy na Błoniach Papież powiedział:
W myślach przemierzam ten świetlisty szlak, na którym św. Faustyna Kowalska przygotowywała się do przyjęcia orędzia o miłosierdziu — od Warszawy, przez Płock, Wilno po Kraków — wspominając również tych, którzy na tym szlaku służyli Apostołce Miłosierdzia.
Postanowiliśmy udać się naszą wdrodzańską ekipą do Wilna.
Jedziemy, aby zobaczyć się z faustynkami, Siostrami Jezusa Miłosiernego, które swoje początki mają właśnie we Wilnie. Tam ksiądz Michał Sopoćko w czasie wojny przyjął śluby pierwszych sióstr, których duchową matką była Faustyna Kowalska. Przed rokiem faustynki powróciły do tego miasta, by sprawować m.in. opiekę nad obrazem Miłosierdzia.
Uniwersalizacja miłosierdzia
Dotarliśmy do Wilna 1 września i zamieszkaliśmy na Antokolu u zaprzyjaźnionych sióstr dominikanek. Powitała nas późnym wieczorem z anielskim uśmiechem siostra Zdzisława, która przedtem przez dziewięć lat była przełożoną w Pradze. Wszędzie równie szczęśliwa, tak samo wśród Czeszek, jak wśród Polek. „Tu czy tam ta sama wiara, ta sama modlitwa, ten sam zakon” — mówi. Nazajutrz poznajemy pozostałe siostry. Część z nich pamięta czasy przedwojenne, kiedy mogły nosić habity. Potem musiały je zdjąć i kiedy wreszcie po kilkudziesięciu latach mogły je założyć ponownie, już nie chciały. Wśród młodych sióstr zapamiętuję zawsze radosną siostrę Faustynę. Dominikanka z tym imieniem zakonnym jest dla mnie znakiem.
Bezhabitowe–habitowe dominikanki przypominają mi o przemianach, które zaszły w powojennym Wilnie. Z tego względu część jego przedwojennych mieszkańców nie wraca i nie chce odwiedzać tego miejsca, bo serce by im pękło. Wilno nie jest już polskim miastem i jeszcze do niedawna przyznać się do polskości nie było tu sprawą rozsądną i bezpieczną. Nawet i dzisiaj trudno na ulicy czy w sklepie usłyszeć język polski. Litwini, wybijając się w latach dziewięćdziesiątych na niepodległość, czynili to w oparciu o antypolskie hasła. Antypolskość stała się dla wielu z nich składnikiem narodowej tożsamości.
* * *
Przed naszą wyprawą przeczytaliśmy wypowiedź arcybiskupa Wilna, kardynała Audrysa Juozasa Bačkisa dla Katolickiej Agencji Informacyjnej o tym, że zawierzając świat Miłosierdziu Bożemu, Jan Paweł II nadał kultowi Miłosierdzia wymiar uniwersalny. Zdaniem kardynała, umożliwi to Kościołowi litewskiemu rozpoczęcie promocji tego kultu. Dotychczas rozwijał się on w dosyć wąskich kręgach. W czasach panowania komunizmu było to bardzo trudne, a od 10 lat w czasach Litwy niepodległej, kult był związany ze środowiskiem polskim.
Kardynał zapewnił też, że w Wilnie, gdzie miały miejsca zasadnicze objawienia św. Faustyny Kowalskiej, już wkrótce powstanie sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Ma się ono mieścić w kościele Świętej Trójcy, w pobliżu kościoła Świętego Ducha, w którym znajduje się teraz obraz Jezusa Miłosiernego „Jezu, ufam Tobie”.
Nurtuje nas pytanie, czy rozwój kultu jest możliwy wśród Litwinów, skoro narodził się on w polskim środowisku. Chcieliśmy porozmawiać o tych sprawach z kardynałem Bačkisem, ale akurat nie było go w Wilnie.
Bastion polskości
Nazajutrz po przyjeździe z samego rana ruszamy pieszo z Antokolu na Stare Miasto. Około 40 minut drogi. Na szczęście na parę godzin przed naszym przyjazdem po sierpniowej suszy solidnie popadało i jest czym oddychać. Udajemy się najpierw do kościoła Świętego Ducha. Piękny podominikański, barokowy obiekt. Można by go oglądać godzinami. Jednak pierwszego dnia całą uwagę skupiamy na obrazie Miłosierdzia. Bije od niego cudowny spokój i tajemnica. Obraz uświęcony modlitwą i łzami Faustyny. Teresa Szałkowska ze zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego powiedziała mi kiedyś, że gdyby na tym obrazie nie było Chrystusa, pozostałaby czarna pustka.
Po pewnym czasie przychodzą siostry faustynki: Helena, Ezechiela i Róża, Amerykanka. Siostra Rose — bo tak ją nazywam z angielska, dla odróżnienia od innej Róży, którą spotkaliśmy w Wilnie — trafiła do faustynek aż z Alaski.
Zostajemy zaproszeni na obiad, podczas którego poznajemy proboszcza Mirosława Grabowskiego. U Świętego Ducha jest od dwóch lat.
Pytamy go o znajomość posłannictwa miłosierdzia na Litwie. W odpowiedzi słyszymy historię, która przydarzyła mu się wkrótce po kanonizacji Faustyny. Był na odpuście i pewien starszy — może osiemdziesięcioletni — ksiądz mówi: „Czy słyszeliście, księża? Ten nasz Ojciec Święty już zupełnie dziecinnieje”. „Dlaczego?”. „A bo ogłosił świętą kobietę, której ukazał się Chrystus z flagą polską”.
— A jak ksiądz zapatruje się na plany kardynała Bačkisa dotyczące stworzenia sanktuarium Miłosierdzia w kościele Świętej Trójcy?
Proboszcz się uśmiecha.
— Co ja wam będę tłumaczył, po obiedzie pokażę wam, o który kościół chodzi. To jest właściwie kaplica mogąca pomieścić około czterystu osób. Nie jestem zwolennikiem umieszczenia w niej obrazu Jezusa Miłosiernego. Oczywiście, co postanowi kuria, będę robił, ale według mnie ten kościół jest tak mały, że kult miłosierdzia nie ma w nim przyszłości. Wierzę, że ten kult się rozszerzy i kaplica nie starczy. Kościółek Świętej Trójcy jest wciśnięty między kamienice. Ani podwórka, ani piwnic na salki noclegowe albo rekolekcyjne. Nie zapala się światła, by pod korcem stało. Jak był Tydzień Miłosierdzia, zjechały się do nas parafie. Kościół nie mieścił wszystkich, a mamy 2 tysiące miejsc. Najlepszym rozwiązaniem, możliwym do przyjęcia dla wszystkich, byłoby odremontowanie części znajdującego się obok Świętego Ducha podominikańskiego klasztoru. Jest w nim miejsce na ogromną kaplicę mogącą pomieścić tyle osób, ile u Świętego Ducha. Byłoby to miejsce, do którego przychodziliby zarówno Litwini, jak i Polacy. Możliwe jest stworzenie tam ośrodka dla pielgrzymów.
Oczywiście remont podominikańskiego klasztoru byłby rzeczą jak najbardziej wskazaną, ale wydaje się nam, patrzącym na problem z boku albo raczej z dystansu, że najprostszym rozwiązaniem byłoby pozostawienie obrazu u Świętego Ducha. Do tego kościoła nie przychodzą jednak Litwini, między innymi dlatego, że odbywają się tam tylko Msze po polsku, a skoro nie przychodzą, to kult nie będzie się uniwersalizował. Czy nie można tam zrobić choćby jednej Mszy po litewsku? Okazuje się, że nie. Kościół ten uważany jest za bastion polskości. Odprawianie tam litewskiej Mszy byłoby dowodem, że Polacy tracą swój ostatni przyczółek. Wielokrotnie jeszcze w Wilnie usłyszymy argument: „Proszę bardzo, róbmy u Świętego Ducha Mszę po litewsku, ale niech w katedrze będzie Msza po polsku”.
To jest z kolei niemożliwe dla Litwinów. Katedra to serce Litwy i to serce musi bić po litewsku.
Same paradoksy. Trzeba przecież sobie uświadomić, że katedra jest pod wezwaniem św. Stanisława Szczepanowskiego. W głównym ołtarzu znajduje się obraz przedstawiający śmierć Biskupa. Polski patron nie jest jednak zbytnio nagłaśniany. Nazwy katedry zmienić nie można, ale odpusty są tu ponoć dość skromne.
Św. Stanisław był uznawany za patrona zjednoczenia Polski dzielnicowej. Tak, jak jego członki zrosły się w cudowny sposób po śmierci, tak zrosła się rozbita Polska. Może po to jest on patronem katedry, by kiedyś przyszły czasy, że jednym stanie się rozbity Kościół. Czasy, kiedy Litwin i Polak będą się modlili razem do jedynego Boga.
Choć wszyscy nasi rozmówcy mówią o polsko–litewskich problemach, to jednak obie strony podkreślają, że jest lepiej, niż było. Nie ma już tak jawnych manifestacji wrogości. Tylko skoro tak, to dlaczego te najprostsze rozwiązania wspólnych problemów nie są na razie możliwe?
Naszym przewodnikiem po Wilnie był Paweł Czetyrkowski. Zna chyba każdy budynek w mieście, każdy nagrobek na Rosie. Wprost zawstydzał nas swoją wiedzą nie tylko na temat Litwy, ale i tego, co dzieje się w Polsce. O wyprowadzeniu obrazu z kościoła Świętego Ducha tak mówi: — Jeśli to miałoby pomóc uniwersalizacji, jestem jak najbardziej za. Jednak samo przeniesienie obrazu nic nie da. Najpierw szerzyć kult, a potem wynieść obraz. On sam nie stworzy informacji, której jak dotąd nie ma. Najgorzej, jeśli przeniesienie obrazu nie pomogłoby uniwersalizacji, a wywołałoby tylko rozgoryczenie wśród Polaków.
No cóż, z Obrazem Miłosierdzia były problemy od początku…
Nie pomógłby Leonardo da Vinci
Namalowany został przez Eugeniusza Kazimirowskiego w 1934 roku. Do tego czasu Faustyna chodziła bezradna z poleceniem Pana Jezusa, które otrzymała w Płocku 22 lutego 1931 roku: „Namaluj obraz wedle rysunku, który widzisz z podpisem »Jezu, ufam Tobie«”.
Najlepiej sięgnąć do wspomnień księdza Michała Sopoćki:
Poznałem S. Faustynę w roku 1933, która od razu powiedziała, że zna mię od dawna i że mam być jej kierownikiem oraz głosić światu o miłosierdziu Bożym. Nie przywiązywałem do tego powiedzenia żadnego znaczenia i nie traktowałem tego poważnie. Potem oświadczyła, że ma namalować obraz Miłosierdzia Bożego. Ponieważ nie miała pojęcia o malowaniu i nigdy pędzla w ręku nie trzymała, za wiedzą przełożonej posłałem ją do artysty malarza p. Kazimirowskiego, którego częściowo wtajemniczyłem, prosząc o zachowanie sekretu.
Sopoćko przyznaje, że do całej sprawy doprowadził z ciekawości. Po kilku miesiącach pracy dzieło zostało ukończone i jego oględziny wypadły korzystnie dla artysty. Wedle opinii ks. Michała, wszyscy byli z niego zadowoleni łącznie z przełożoną wileńskich magdalenek. Warto jednak przypomnieć sobie odnotowaną w Dzienniczku reakcję siostry Faustyny.
W pewnej chwili, kiedy byłam u tego malarza, który maluje ten obraz, i zobaczyłam, że nie jest tak piękny, jakim jest Jezus — zasmuciłam się tym bardzo, jednak ukryłam to w sercu głęboko. Kiedyśmy wyszły od tego malarza, Matka Przełożona została w mieście dla załatwienia różnych spraw, ja sama powróciłam do domu. Zaraz udałam się do kaplicy i napłakałam się bardzo. Rzekłam do Pana: kto Cię wymaluje tak pięknym, jakim jesteś? — Wtem usłyszałam takie słowa: nie w piękności farby ani pędzla jest wielkość tego obrazu, ale w łasce Mojej” (Dz 313).
Ten niezwykle cenny fragment mówi o niemożliwości oddania przez artystę przeżycia mistycznego. „Kto Cię wymaluje tak pięknym?”. W tych słowach znajduję powątpiewanie, czy jest na ziemi ktokolwiek zdolny, aby to uczynić. Myślę, że Faustyna płakałaby także, gdyby obraz wyszedł spod pędzla Leonarda da Vinci. Płacz Faustyny nie wyraża dezaprobaty dla malarskiego kunsztu Eugeniusza Kazimirowskiego.
Obraz Miłosierdzia był według określenia ks. Sopoćki „nieco innej treści” i dlatego uważał on, że nie może go zawiesić w kościele bez pozwolenia arcybiskupa, a jak wyznał, wstydził się prosić o zgodę, a tym bardziej opowiadać o pochodzeniu tego obrazu. Wywiesił go więc w ciemnym korytarzu wileńskiego klasztoru bernardynek obok kościoła św. Michała, którego był wówczas rektorem. Obraz przez pewien czas wisiał nawet licem do ściany.
Siostra Faustyna żądała, by Sopoćko obraz za wszelką cenę umieścił w kościele, ale on się nie śpieszył. Do obrazu nie przywiązywał szczególnej wagi ani nikomu o nim nie mówił. Wreszcie w Wielkim Tygodniu 1935 roku Faustyna przyszła i oświadczyła mu, że Pan Bóg się na niego gniewa.
— Nic dziwnego — odrzekł ksiądz Sopoćko. — Jestem człowiek grzeszny.
— Nie dlatego — odpowiedziała. — Pan Jezus żąda stanowczo, aby wystawić do publicznej czci obraz…
Sopoćko miał umieścić obraz na trzy dni w Ostrej Bramie, gdzie zaplanowano triduum w tygodniu po Wielkanocy na zakończenie Jubileuszu 1900 rocznicy Odkupienia. Tak się szczęśliwie złożyło, że ks. Zawadzki, proboszcz ostrobramski, poprosił ks. Sopoćkę, by w czasie owego triduum wygłosił kazanie. Ten wykorzystał sytuację i zgodził się pod warunkiem umieszczania obrazu Chrystusa Miłosiernego jako dekoracji w oknie w krużganku. Wedle księdza Michała obraz w czasie uroczystości wyglądał imponująco i zwracał uwagę wszystkich — a zebrało się około 20 tysięcy ludzi — bardziej niż obraz Matki Boskiej. Wśród tłumu były podobno i głosy negatywne. Niektórzy powiadali: „Wywiesili taki ruski obraz — kolorowy — z promieniami”.
Od 1937 roku obraz wisiał w wileńskim kościele św. Michała, który w 1948 roku został zamieniony na Muzeum Architektury. Cenniejsze dzieła sztuki brano do muzeów, a większość przedmiotów kultu ulegała zniszczeniu. I pewno taki sam los spotkałby obraz Jezusa Miłosiernego, gdyby nie jedna z gorliwych apostołek kultu Miłosierdzia Bożego Janina Rodziewicz i jej przyjaciółka Litwinka Bronisława Miniotaite. Rodziewicz znała bardzo dobrze historię obrazu od samego Sopoćki. Często się przed tym obrazem modliła. Latem 1951 roku, przechodząc obok kościoła św. Michała, kobiety zauważyły uchylone drzwi. Kościół był zupełnie pusty, tzn. nie całkiem, jedyną rzeczą, którą tam ujrzały, był obraz Jezusa Miłosiernego. Bronisława Miniotaite wdała się w rozmowę z przebywającym tam robotnikiem. W wyniku pertraktacji Litwin, dla którego obraz nie przedstawiał żadnej wartości, zgodził się go wydać, oczywiście za odpowiednią zapłatą. Kobiety przeprowadziły błyskawiczną składkę wśród znajomych i wkrótce przeniosły do mieszkania Janiny Rodziewicz wycięte z ram płótno. Niebawem Polka została aresztowana za przynależność do Sodalicji Mariańskiej i skazana na dziesięć lat Syberii. Na szczęście zdołała wcześniej ukryć obraz na strychu u znajomych Bronisławy Miniotaite. W 1954 roku Rodziewiczową zwolniono na mocy amnestii. Kiedy po pewnym czasie wydobyła obraz z ukrycia, okazało się, że trzeba go oddać do renowacji. Bronisława Miniotaite znała Helenę Szmigielską, znakomitą konserwatorkę zabytków, która narażając się niebywale, nie tylko odnowiła obraz, ale wykonała jego kopię, która do dziś wisi w mieszkaniu jej siostry Róży w Wilnie.
W 1956 roku Rodziewiczowa wyjechała do Polski. Przed wyjazdem odnowione płótno przekazała swojemu spowiednikowi ks. Elertowi, proboszczowi kościoła Świętego Ducha, który nie przywiązywał wielkiej wagi do darowizny. Obraz pozostał w jego prywatnym mieszkaniu. Tam zobaczył go ks. Józef Grasewicz, który szukał jakiegoś obrazu do Kościoła w Nowej Rudzie, gdzie był proboszczem. Grasewicz znał doskonale Sopoćkę i historię obrazu. Ks. Elert łatwo zgodził się oddać płótno. Tak więc jego nowym miejscem pobytu stała się Nowa Ruda koło Grodna. Grasewicz powiadomił o wszystkim Sopoćkę i obaj trzymali to w tajemnicy. Obraz zawieszono bardzo wysoko na ścianie odzielającej prezbiterium od nawy głównej. Szybko zaczęli gromadzić się przy nim ludzie i odmawiać rozpowszechnioną już na tych terenach Koronkę. Niestety, w 1957 roku ks. Grasewicz został odwołany na inną placówkę. Około 1970 roku władze postanowiły zamienić kościół na magazyn. Wszystko z niego wywieziono do kościoła w Porzeczu. I znów pozostał jedynie obraz Miłosierdzia Bożego, gdyż był tak wysoko zawieszony, że jego zdjęcie przysparzało zbyt wielu trudności. Zatroskany o los obrazu ks. Grasewicz namówił pewną malarkę z Grodna, Marię Gawrosz, aby wykonała jego kopię. Było to konieczne, gdyż nie można było wzbudzić podejrzeń wśród mieszkańców Nowej Rudy, którzy żadną miarą nie oddaliby cudownego obrazu. Pod osłoną nocy 1985 roku płótna zmieniono i przewieziono oryginał do remontowanego kościoła Świętego Ducha w Wilnie.
* * *
Siedzimy na plebanii Świętego Ducha i wspominamy dzieje obrazu. Proboszcz mówi o konieczności jego szybkiej renowacji. Takie jest też zalecenie kardynała Bačkisa. Na płótnie, w okolicach kolan Jezusa pojawił się grzyb, plama, która niebezpiecznie się powiększa. Realny termin renowacji to wiosna 2003 roku. Poddaję myśl, żeby odszukać panią Różę Szmigielską. Może wisząca u niej kopia będzie mogła zastąpić na czas konserwacji oryginał Kazimirowskiego. Aż dziw, że do tej pory nikt nie wpadł na ten pomysł. Jak się jednak dowiedzieć, gdzie mieszka pani Szmigielska?
Wieczorem dzwoni ksiądz Mirosław. Znalazł adres pani Szmigielskiej w książce telefonicznej. Niezależnie odszukały go siostry. Zajrzały do wydanej przed laty książeczki swej współsiostry, Teresy Szałkowskiej, Dajcie nam Boga. Wszystko tam było napisane. Nasze kłopoty biorą się z nieczytania. Jesteśmy umówieni na następny dzień rano.
Idziemy podnieceni perspektywą odnalezienia cennej kopii.
W drzwiach wita nas pani Róża. Mówi po litewsku, ani słowa po polsku. Rzecz niby oczywista, a jednak to dziwne, gdy się czuje, że sprawa obrazu nie jest tylko sprawą polską. Mamy do czynienia z uniwersalizacją, o której mówił kardynał Bačkis. Rozmowę tłumaczy ksiądz Mirosław, który biegle posługuje się polskim, litewskim i rosyjskim. Oczywiście od razu chcemy zobaczyć kopię. Niestety, spotyka nas lekki zawód. Jest to mały obrazek o wymiarach może 70 na 40 centymetrów. Trudno nazwać go kopią.
Siadamy w pokoju obwieszonym starymi płótnami. Pani Róża opowiada o swojej siostrze, zmarłej w 1986 roku. Na co dzień pracowała jako konserwator w muzeum. Wszyscy księża w okolicy wiedzieli, że pani Helena ratuje zabytki sztuki sakralnej i przychodzili do niej potajemnie z prośbą o renowację obrazów. Niezliczona liczba obrazów w wileńskich kościołach była odrestaurowana przez Helenę Szmigielską, także wiele obrazów wiszących u Świętego Ducha. Nas oczywiście najbardziej interesowała historia renowacji obrazu Kazimirowskiego. Pani Helena podchodziła do niej z wielką pieczołowitością. Znała historię obrazu. Musiała być przekonana o jego wyjątkowości, skoro namalowała dla siebie obrazek Jezusa Miłosiernego. Ceniła także jego wartość artystyczną.
Obraz, kiedy trafił po raz pierwszy do mieszkania Szmigielskich w 1956 roku, nie miał podpisu „Jezu, ufam Tobie”. Pojawił się on tam dopiero w 1985 roku z inicjatywy księdza Aleksandra Kaszkiewicza, ówczesnego proboszcza Świętego Ducha, a obecnie biskupa grodzieńskiego. To ważna informacja. W naszych wcześniejszych rozmowach na temat przeniesienia obrazu padał bowiem argument: „A co zrobić z polskim podpisem? Zamalować? A więc jakoś go przekłamać?”. Jeżeli od początku podpis umieszczany był poza płótnem, na tabliczce, sytuacja wygląda nieco inaczej.
Na koniec wizyty rozmawiamy trochę na luźne tematy, „poza protokołem”. Pani Róża wyznaje nam, że według niej wiara Polaków jest przeciętnie znacznie głębsza niż u Litwinów. Potem opowiada nam o zdarzeniu z czasów wojny. Była świadkiem, jak Niemcy pędzili kolumnę więźniów. Jeden z nich, Litwin, ledwo szedł. Chciał się przytrzymać wozu ciągniętego przez konia, aby nie upaść. Jednakże polski oficer, który szedł obok, odepchnął go, pomimo że sam był więźniem.
— I mam to 60 lat w sercu… — wyznaje pani Róża, patrząc z jakimś dziwnym smutkiem przed siebie, jakby po raz kolejny przed jej oczyma rozgrywała się ta wojenna scena. Nie bardzo wiedzieliśmy, co powiedzieć. Trudno było drążyć tę historię. Dotknęliśmy rany, która wyznacza takie, a nie inne życie między dwoma narodami. Takich historii — po stronie litewskiej i polskiej — można by zbierać bez końca. Czy kiedyś opowieść o wspólnym ratowaniu Jezusa Miłosiernego przez Polkę i Litwinki okaże się mocniejsza?*
Ziemie objawień
Paweł jeszcze przed naszym przyjazdem umówił nas na spotkanie z biskupem Juozasem Tunajtisem. Rozmawiamy o Faustynie, pielgrzymce Papieża, problemach tutejszego Kościoła. Na Litwie jest siedmiuset kapłanów. W Wilnie stu pięćdziesięciu łącznie z zakonnikami. Siedemdziesiąt dziewięć procent społeczeństwa przyznaje się do Kościoła.
— Można by się cieszyć — mówi biskup — do kościoła jednak chodzi 10–15%. Chrzczą dzieci, zawierają małżeństwa w Kościele i mają pogrzeby. Może Pan Bóg da… — uśmiecha się biskup Juozas, nie kończąc zdania.
Dowiadujemy się, że Wilno jest na pierwszym miejscu w Europie pod względem liczby samobójstw. Większość samobójców to ludzie w wieku emerytalnym, którzy nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jednak i w młodym pokoleniu ogarniętym plagą narkomanii i pijaństwa są one częste. Jak przeżyć bez domu, bez pracy. Bezrobotny jest niemal co piąty mieszkaniec miasta.
Biskup Tunajtis opowiada nam o niebywale szybkim rozwoju kultu miłosierdzia w czasie wojny.
— W wielu kościołach była kopia obrazu Jezusa Miłosiernego, tego, który teraz jest w kościele Świętego Ducha. Nawet ja, z północnej Litwy, widziałem go w kościołach. Ludzie przyszywali sobie do ubrań malutki obrazek, zdjęcie, ale potem, w 1959 roku Stolica Święta wydała dekret i zabroniła kultu. Szkoda.
— A ludzie się podporządkowali? — dopytujemy.
— Jak nożem przeciął. Już potem nie było atmosfery. W czasie wojny to wszyscy myśleli o zachowaniu życia i szukali miłosierdzia. Potem przyszedł komunizm… Kult miłosierdzia zaczyna się odradzać dopiero teraz. Bardzo liczymy na Siostry Jezusa Miłosiernego
Pytamy biskupa, czy sprawy narodowe nie zablokują rozwoju kultu. Uważa on, że konflikt narodowy nie przenosi się do Kościoła. Wynika to albo z jego political correctness, albo biskup Juozas nie chce do siebie dopuścić myśli, że jak dotąd sprawy Kościoła i Pana Boga przegrywają z racjami politycznymi. Niestety, z naszych rozmów i obserwacji wynika, że to nie logika wiary wyznacza chociażby sprawę przenosin obrazu Jezusa Miłosiernego.
Ziemie objawień nie zawsze są szczęśliwymi krainami, o których można by sądzić, że z racji uświęcenia szczególną obecnością Boga zażywają pokoju. Najlepszym tego dowodem jest Jerozolima.
Także Wilno jest miastem drążonym przez narosłe od wieków konflikty, głównie narodowe. Problem współżycia Polaków i Litwinów nie jest jedynym. Tak samo niełatwa jest sytuacja Rosjan, którzy pozostali tu po rozpadzie Związku Sowieckiego. Tych spraw nie da się rozwiązać politycznymi dekretami, emigracją. Ogromna część rodzin to rodziny mieszane. Tanja Izotowa, nasza druga obok Pawła przewodniczka po Wilnie, która podejmowała nas z prawdziwie kresową gościnnością, pochodzi z rodziny polsko–rosyjskiej. W domu obecnie mówi się w trzech językach. Przestawienie się na litewski jest sprawą przeżycia w nowych warunkach. Bez niego nawet dla osoby wykształconej nie ma satysfakcjonującej pracy.
Koronka u stóp Ostrobramskiej
W naszych wędrówkach kilkakrotnie zachodzimy do Ostrej Bramy, by pomodlić się przed Matką. Chcemy też wyobrazić sobie ten dzień w kwietniu 1935 roku, kiedy został tu po raz pierwszy dzięki księdzu Sopoćce wystawiony na widok publiczny obraz Jezusa Miłosiernego.
Wchodząc do kaplicy, napotykamy na klęczącą przed obrazem polską pielgrzymkę. Wszyscy odmawiają koronkę do miłosierdzia Bożego. Symbol. Przed obrazem Matki ustawiono maleńki obrazek Jezusa Miłosiernego. Wilno jest teraz dla Polaków nie tylko miastem Matki Ostrobramskiej. Niektórzy pielgrzymi chcieliby, aby dwa cudowne obrazy były obok siebie. Ksiądz Wit Andrzejewski — gorzowianin z Wilna — opowiadał mi kiedyś, że mężczyźni chodzili dawniej raczej do Matki Boskiej Ostrobramskiej — tej bez Dzieciątka — a nie do Częstochowskiej. „Jak przed Dzieciukiem męskie sprawy będziem wyznawali?” — argumentowali.
Po wyjściu z kaplicy zauważamy modlącą się przed Bramą siostrę Rose. Ona nas nie widzi. Jest zatopiona w modlitwie. W trakcie wieczornej wizyty u sióstr opowiadamy tę scenkę. Wszyscy się śmieją. Przełożona Helena robi zdziwione oczy:
— Róża, gdzieś ty była w Ostrej Bramie? Przecież miałaś iść na targ.
— To jest najkrótsza droga — tłumaczy się Rose.
Kontemplacja w drodze na targ.
O siostrze Rose nie sposób opowiedzieć w tym krótkim tekście. Trzeba by napisać całą książkę, aby pokazać drogę, która zawiodła ją z Alaski do Sióstr Jezusa Miłosiernego. W połowie lat dziewięćdziesiątych przyjaciel, którego poznała w Medjougorie, przysłał jej broszurę na temat objawień siostry Faustyny. Wkrótce zdobyła jej Dzienniczek. Wyczytała w nim o zgromadzeniu, które polecił założyć Faustynie Pan Jezus i zaczęła go szukać, ale otrzymywała informacje, że takie zgromadzenie nie powstało… Jeździła po całym świecie. Wyczytała w gazecie, że jakaś parafia we Władywostoku potrzebuje osoby do pomocy. Zaczęła się uczyć rosyjskiego. Jednak współpraca z proboszczem nie układała się najlepiej. Uważał, że Rose za dużo się modli, a ona nie mogła wytrzymać bez modlitwy. Po dwóch latach wróciła do Stanów.
Dzisiaj jest w Wilnie i uczy się litewskiego. Jest żywym dowodem na uniwersalizację kultu, o której marzy kardynał Bačkis.
— Siostry mnie tu przysłały ze względów politycznych, ja o tym wiem — śmieje się Rose.
— Co ty za głupoty wygadujesz? — beszta ją zdumiona siostra Helena.
— No tak, bo ja nie jestem Polka…
* * *
Siedzimy z trzema siostrami, które mają przypomnieć Wilnu o posłannictwie, które w tym mieście przed siedemdziesięciu laty przekazywał Pan Jezus. Siostry widzą w tym znak, że będąc tu zaledwie od roku, otrzymały już kościelną rejestrację, na którą inne zgromadzenia czekają po piętnaście lat. „Nie mamy gdzie mieszkać, ale jesteśmy zarejestrowane” — śmieje się siostra Helena. Wszyscy na nie liczą: kardynał, biskup, proboszcz Mirosław, przełożone w Polsce. Skromny desant jak na to 600–tysięczne miasto. Pan Jezus zawsze Faustynie powtarzał, że wszystko się zacznie od rzeczy małych.
Właściwie określenie „zacznie” w tym wypadku nie jest za bardzo uzasadnione. Kult miłosierdzia był przecież zarówno w Wilnie, jak i na całej Litwie już kiedyś bardzo żywy. Rozpowszechniane przez ks. Sopoćkę obrazki i modlitewniki znajdowały licznych odbiorców wśród Polaków i Litwinów. Przy kopiach obrazu w kościołach zjawiały się liczne wota. Niekiedy dochodziło nawet do przesadniej wiary, że człowieka od nieszczęścia może uchronić przyszyty do ubrania agnusek z Jezusem Miłosiernym czy zawieszona na drzwiach domu kopia obrazu.
Trzeba zatem przypomnieć Litwie o tym, co już kiedyś było. Ten kult może połączyć obie nacje. Jeśli jednak polityka, sprawy narodowe będą wygrywać ze sprawami wiary — może się zdarzyć, że będzie nadal krążyła plotka o kobiecie, której „Chrystus ukazał się z polską flagą”.
* Historię powojennych losów obrazu Eugeniusza Kazimirowskiego oparłem na znajdującej się w archiwum Sióstr Jezusa Miłosiernego relacji Janiny Rodziewiczowej. Wydaje mi się ona całkowicie spójna. Warto jednak wspomnieć, że istnieją odmienne koncepcje jego dziejów. Na przykład Teresa Labuda w książce Promienie łask (Warszawa 2001) dowodzi, że obraz Miłosierdzia został z kościoła św. Michała zamienionego na Muzeum Architektury przeniesiony wraz z całym sprzętem ruchomym do czynnego jeszcze wówczas kościoła Świętego Ducha i stamtąd zabrany przez ks. Grasewicza do Nowej Rudy. Swoją hipotezę Teresa Labuda buduje m.in. na stwierdzeniu, że byłoby rzeczą niezrozumiałą pozostawienie u św. Michała znanego obrazu w cennej ramie, skoro pozostały sprzęt ruchomy przeniesiono. Sądzę jednak, że w tamtych czasach działo się wiele rzeczy niezrozumiałych — wyznaczała je logika barbarzyńców. Po drugie jeśli przyjąć, że płótno zostało wyniesione od św. Michała, to kto i w jakim celu wieszałby na jego miejscu doskonałą kopię. Przecież Rodziewiczowa znała doskonale obraz i zobaczyłaby różnicę. Bez względu jednak na to, czy uznamy, że pani Janina wraz z Bronisławą Miniotaite ratowały oryginał Jezusa Miłosiernego czy też jego kopię, historia ta jest równie budująca.
Oceń