Od magii do wiary
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 votes
Wyczyść

Człowiek, którego nigdy nie ogarniały żadne religijne wątpliwości podczas studiów, prawdopodobnie chodził w opasce na oczach. Ten, kto nigdy nie poddał próbie rady taty lub mamy, prawdopodobnie nigdy nie rozwinął zmysłu krytycznego.

Jesteśmy wystawieni na wiele wydarzeń, trywialnych i znaczących, które zazwyczaj nie budzą w nas pytań, chyba że zwrócimy na nie szczególniejszą uwagę. Oto przykłady.

Kapitan Ridgeway, spadochroniarz, wiosłował z Cape Cod do Irlandii ze swoim przyjacielem. Przytłoczony wielkością oceanu oraz nieprawdopodobnymi siłami natury odkrył, że tym, co kazało mu się trzymać i podpowiadało słowa modlitwy, był medalik, który dostał w college’u Cape Cod.

Pewien ksiądz, uśmiechając się, powiedział do drugiego księdza, gdy wychodzili z zatłoczonej szkolnej kaplicy pod koniec semestru: „Czas egzaminów jest najlepszym dowodem na to, że człowiek jest istotą religijną”.

Mały Johnny mówi: „Tato, nie potrafisz sprawić, żeby prezydent Kennedy ożył. Bóg to potrafi, On wszystko może, prawda?”. Myślimy sobie: „Jaki ten Johnny mądry”.

Czytasz o astronaucie, symbolu współczesnej nauki, przemycającym krzyż na orbitę i nie wiesz, co o tym sądzić.

Albo spotykasz studenta pochodzącego z bardzo religijnej rodziny, w której Bóg był źródłem siły i szczęścia. I nagle student ten stawia sobie tak głębokie i fundamentalne pytania, że wszystko, co wydarzyło się dotąd, wydaje mu się pozbawione sensu.

Potem czytasz o grupie młodych porzucających pracę, wygodne domy, a czasami nawet rodziny, aby iść do miejsc największej biedy i żyć tam z ludźmi, których nawet nie znają.

Co to wszystko oznacza? Czy to jest magia, czy wiara? Przesąd czy kontakt z rzeczywistością ostateczną? Coś, czego należy się wystrzegać, czy raczej coś, do czego trzeba dążyć? Uporządkujmy te pytania, przyjrzyjmy się życiu człowieka od chwili, gdy jest złożony w bezpiecznym łonie matki, aż do momentu gdy — barczysty — zaczyna kręcić się po okolicy, z kciukami zatkniętymi za skórzany pasek, ciekawie przyglądając się światu i temu, co leży poza nim. Nazwiemy tę podróż wędrówką „od magii do wiary”. Wszyscy ją odbywamy i może warto przyjrzeć się jej z pewnego dystansu.

W poszczególnych fazach życia człowieka kładziemy nacisk na jeden konkretny aspekt naszego rozwoju, który jest składnikiem dojrzałej religijnej postawy.

Pierwsze pięć lat życia

W ciągu pierwszych pięciu lat życia musimy zrobić trzy ogromne kroki, by wyjść z magicznego świata, w którym się urodziliśmy.

I. Podczas pierwszych osiemnastu miesięcy dochodzimy do przygnębiającego pod pewnymi względami odkrycia, że nie jesteśmy pępkiem świata.

Większość z was zgodzi się, że wokół znajdują się ludzie i rzeczy, które będą trwać nawet wtedy, gdy my już odejdziemy. Jednak nie jest to tak oczywiste, jak się wydaje. Dopiero po długiej i często przygnębiającej wędrówce potrafimy odkryć świat obiektywny. Będąc płodem w łonie matki, odbieramy wszystko jako przeznaczone dla nas, matka jest częścią nas. Później dość bolesnym przeżyciem może stać się odkrycie, że nasz płacz nie wytwarza mleka, że nasz uśmiech nie przywołuje matki, że nasze potrzeby same nie wywołują ich zaspokojenia. Dopiero stopniowo zaczynamy się uczyć, że matka to ktoś inny, a nie część nas samych. Ilekroć doświadczamy, że nie rządzimy światem za pomocą swoich uczuć, myśli i działań, zostajemy zmuszeni do uświadomienia sobie, że istnieją też inne, autonomiczne osoby, rzeczy i wydarzenia.

Zatem pierwszym krokiem podczas wychodzenia z magicznego świata jest odkrycie rzeczywistości obiektywnej. Może się zdarzyć, że pojmiemy tę obiektywność tylko częściowo. Choć będziemy powoli rozwijać się i stawać na własnych nogach oraz będziemy potrafili pokazywać rzeczy wokół nas jako rzeczywistości obiektywne, dostępne dla naszego ciekawego wszystkiego umysłu, to w wymiarze religijnym nie musi to być takie proste. Wielu dojrzałych ludzi, którym dobrze się wiedzie, traktuje Boga jako część samych siebie. Bóg jest czynnikiem, który znajduje się pod ręką w czasie choroby, wstrząsu, egzaminów końcowych i w każdej sytuacji, kiedy nie czujemy się bezpiecznie. Jeśli Jego obecność nie skutkuje, jedyną reakcją jest jeszcze głośniejszy płacz. Bóg wtedy nie jest kimś Innym, którego istnienie nie zależy od mojego, lecz pozostaje wygodną ramą, która przylega do krawędzi mojego poczucia bezpieczeństwa. Ogromny niepokój, wywołany przez wewnętrzne lub zewnętrzne burze, może czasami zmusić nas do cofnięcia się na ten poziom religijności. Zdarza się, że takie cofnięcie się ratuje nam nawet życie — jak stało się to w przypadku kapitana Ridgewaya. Daje coś, czego możemy się uchwycić — medalik czy świeczkę, które nie pozwalają nam się rozpaść. Może to być bardzo pomocna forma religijności, ale z pewnością nie jest to dojrzała wiara.

II. Drugim krokiem podczas wychodzenia z magicznego świata jest kształtowanie się mowy. Między osiemnastym miesiącem a trzecim rokiem życia zaczynamy wydawać pierwsze dźwięki, które powoli przekształcają się w słowa, zdania i mowę. Jeśli fakt, że istnieją wokół nas rzeczy, które nie są nami, budzi rozczarowanie, to dzięki słowom możemy wziąć za to odwet. Nasze pierwsze słowa dają nam bowiem tajemniczą władzę nad przedmiotami. Podobnie jak Amerykanin, który ekscytuje się odkryciem, że jego pierwsze francuskie słowo garçon rzeczywiście przywołuje kelnera do stolika, dziecko doświadcza nie tyle władzy nad słowem, ile władzy nad przedmiotem. Potrzeba trochę czasu, zanim nauczymy się odróżniać słowo od przedmiotu i nadawać mu funkcję symboliczną.

Magiczne słowo daje nam władzę nie tylko nad przedmiotami, ale także nad własnymi impulsami. Zanim nauczyliśmy się słów, nie potrafiliśmy się oprzeć pokusie zerwania kwiatu w ogródku tatusia. Jednak dzięki słowu „kwiat” możliwe stało się zastąpienie aktu zerwania i dotknięcia. Z rękami schowanymi za plecami mogliśmy powiedzieć: „Ładny kwiatek, nie dotykać” 1

No cóż, religia jest pełna słów. Długie litanie, eksklamacje i często powtarzane formuły odgrywają niezwykle istotną rolę w wielu religiach. Nas interesuje teraz, że używanie słów często nie wykracza poza fazę magiczną. Słowa zamiast stać się wolnym i twórczym wyrazem głębokich realiów przekazywanych naszym bliźnim, mogą stać się substytutem rzeczywistości, subtelną formą władzy nad kapryśnymi posunięciami naszych bogów czy demonów albo nad naszymi impulsami.

Czy coś z tego magicznego świata nie zostaje w nas, skoro czujemy, że możemy być zbawieni, jeśli tylko będziemy odmawiać codzienny pacierz albo przynajmniej utrzymamy zwyczaj odklepania trzech Zdrowaś Maryjo przed snem? Wydaje się, że pokonanie magii słowa jest niezwykle trudne. Czujemy się bardzo dobrze, jeśli spełnimy swój obowiązek, mrucząc modlitwę przy stole, pośpiesznie przebiegając różaniec czy recytując brewiarz. Mówimy sobie: „Bóg teraz nie może mi nic zrobić. Wykonałem to, o co prosił, a teraz kolej na Niego, aby mi to wynagrodził”. Nasze modlitwy dają nam coś w rodzaju władzy nad Bogiem, zamiast wprowadzać nas w prawdziwy dialog.

III. Trzecim krokiem podczas wychodzenia z magicznego świata jest kształtowanie się naszego sumienia. To wielkie wydarzenie zachodzi między trzecim a piątym rokiem życia. Gdy się już przekonaliśmy, że przedmioty istnieją poza nami, i to nawet wtedy, gdy my przestaniemy istnieć, a także gdy doświadczyliśmy, że słowa nie są wszechpotężnymi narzędziami służącymi do manipulowania otaczającym nas światem, musimy stawić czoło o wiele ważniejszemu krokowi — krokowi od tatusia do siebie samych. „Nie chciałem uderzyć swojej wstrętnej siostrzyczki nie dlatego, że tatuś tego nie lubi, tylko dlatego, że ja sam tego nie lubię, ponieważ to jest złe”. Zewnętrzny dyscyplinujący czynnik — tatuś, mamusia, ksiądz itp. — z wolna zmienia się w wewnętrznego policjanta.

Sumienie rodzi się w procesie identyfikacji. Rozwijamy zdolność uwewnętrzniania pewnych aspektów osobowości innych osób, czyniąc je częścią nas samych. W wypadku rozwoju moralnego przejmujemy sądy, normy i wartości ukochanych osób i wcielamy je do naszej osobowości.

Może równocześnie dzieje się coś jeszcze? Podczas czterech pierwszych lat życia czujemy, że tatuś potrafi zrobić wszystko, że jest wszechmocny, że umiałby rozwiązać wszystkie możliwe problemy i unieść wszelkie ciężary. W naszej wyobraźni tatuś jest największym atletą na świecie, buduje domy, pisze książki, składa rowery, a zatem jeśli tylko będzie chciał, może zrobić dla nas wszystko. Prędzej czy później rozczarowujemy się. Tatuś okazuje się zwykłym nudziarzem. Nie możemy już dłużej być od niego zależni. Jak zdołamy rozwiązać ten problem?

Interioryzacja może nie wystarczyć. Nasza potrzeba posiadania wszechmocnego tatusia, który dałby nam miłość, schronienie i opiekę, w którego ramionach moglibyśmy się ukryć i czuć bezpiecznie, może być zbyt ogromna. Nie potrafimy obejść się bez magicznego ojca, za bardzo go potrzebujemy i dlatego on zostaje z nami pod innym imieniem — Bóg. I w ten sposób dochodzimy do stwierdzenia, że jeśli tatuś nie może wskrzesić prezydenta Kennedy’ego, to przynajmniej Pan Bóg może.

Kiedy Zygmunt Freud napisał Przyszłość pewnego złudzenia, zdenerwował i głęboko zaniepokoił wierzących, twierdząc, że religia jest kontynuacją życia niemowlęcego, a Bóg — projekcją odwiecznej potrzeby posiadania schronienia.

Zadaniem Freuda było leczenie ludzi, to znaczy sprawianie, by stali się dojrzalsi. Widząc w swoim gabinecie w Wiedniu tylu ludzi częściej cierpiących z powodu religii niż zyskujących w niej ratunek, próbował zdemaskować ich projekcje. Psychiatra Rümke, podsumowując stanowisko Freuda, pisze:

Kiedy człowiek w pełni dojrzewa, uświadamia sobie, że jego obraz Boga, często mający wizerunek ojca, jest wcieleniem rodzonego ojca z dzieciństwa, którego kochamy i boimy się. Bóg staje się jedynie projekcją. Jeśli usunie się to, co blokuje wzrost człowieka, ten obraz blednie. Człowiek zaczyna rozróżniać dobro od zła według własnych norm. Pokonał przyczynę swojej nerwicy, którą w istocie była jego religia 2

Ważne w tym kontekście jest to, że Freud niezupełnie się mylił. Bardzo często zostajemy w tym magicznym i infantylnym świecie, w którym Bóg jest tak miły, jak wygodny koc Linusa z komiksu Fistaszki. Dla wielu religia jest tylko tym, co odkrył Freud. Wszyscy ubieramy swoje religijne doświadczenia w obrazy dzieciństwa, tak że często trudno powiedzieć, gdzie kończy się nasz infantylizm, a zaczyna religia.

Warto w tym miejscu zadać pytanie, czy idea Boga jest infantylnym przedłużeniem naszego obrazu idealnego ojca, czy raczej nasz odbiór dziecięcej idei ojca jest rezultatem głębszej i bardziej zasadniczej relacji z Bogiem. W istocie podstawowa krytyka Freuda proponowana przez niemieckiego psychiatrę Binswangera jest odwróceniem tezy, że Bóg jest przedłużeniem relacji dziecka z ojcem: to uczucie dziecka do ojca konkretyzuje się w idei zrodzonej z najbardziej fundamentalnej relacji do jego Stwórcy. Innymi słowy, nie moglibyśmy kochać swego ojca, gdyby najpierw nie kochał nas Bóg. W tym miejscu opuściliśmy już pole psychologii 3

Pod jednym względem musimy zgodzić się z Freudem — dopóki nasz Bóg jest czystym surogatem dla naszej świadomości i przeszkodą w rozwoju racjonalnego umysłu, dojrzałego „ja” i autonomicznej jednostki, odrzucenie Go jako choroby zwanej nerwicą jest jedynie oznaką zdrowia i wnikliwości. Ze smutkiem należy zauważyć, jak niewielu ma odwagę to zrobić.

Zdrowy rozwój oznacza stopniowe wychodzenie ze świata magicznego. Nawet wtedy, gdy na innych obszarach dokonuje się rozwój, nasza religijność chętnie pozostaje na tym niedojrzałym poziomie. Bóg jest wówczas nadal magicznym smoczkiem, którego istnienie zależy od nas. Modlitwy są narzędziami do manipulowania Nim pod nasze dyktando, a religia jest niczym więcej jak wielkim, miękkim łóżkiem, w którym odpływamy w sen i wypieramy wszelkie trudności życia. Nasza religijna postawa nigdy nie będzie dojrzała: 1) jeśli Bóg nie stanie się tym Drugim, 2) jeśli modlitwa nie będzie dialogiem, 3) jeśli religia nie będzie źródłem twórczej autonomii.

Wiek szkolny: 5–12 lat

Około piątego roku życia idziemy do szkoły. W małej jednostce, którą jest rodzina, najbardziej istotne wzory zachowania zostały już całkiem dobrze ukształtowane. Dom rodzinny był miejscem naszych pierwszych doświadczeń zaufania, szczęścia, lęku, przyjaźni, radości i rozczarowania oraz pierwszych reakcji na te doświadczenia. Potem wkraczamy w nowy świat. W szkole spotykamy innych chłopców i dziewczynki, którzy także mają rodziców i domy, i musimy się przekonać, czy to, czego nauczyliśmy się we własnym domu, się sprawdza. Pod wieloma względami lata spędzone w szkole podstawowej to czas, w którym nasze główne wzorce zachowania zostają umocnione, zmodyfikowane, wzbogacone albo rozbite; czas, w którym przeżywamy sukces i porażkę w większej społeczności niż ta, do której przyzwyczailiśmy się w pierwszym okresie życia.

W naszym społeczeństwie religia jest powszechnie sprawą prywatną. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdy usłyszeliśmy o nowej matematyce, o historii człowieka, gdy nauczyliśmy się sami wykonywać pewne rzeczy i być panami tego świata, religia została wyodrębniona jako osobna rzeczywistość, dobra na niedzielę i pobożną godzinę raz w tygodniu, ale niespecjalnie związana ze wszystkimi nowościami, które słyszeliśmy na temat tego czy innych światów. Allport twierdzi, że dojrzałość przychodzi dopiero wtedy, gdy rosnąca inteligencja jest poruszana przez pragnienie, by nie zatrzymać się w rozwoju, ale by utrzymać tempo dopływu ważnych doświadczeń. „U wielu ludzi, jeśli chodzi o postawę religijną, ten wewnętrzny przymus jest nieobecny. Uznając religię z dzieciństwa za pokrzepiającą wartość oraz w obliczu braku nacisku z zewnątrz, przywierają do zasadniczo młodzieńczych sformułowań” 4

Dojrzała religia jest nieodłączna od natury — to znaczy jest elastyczna w takim stopniu, aby przyjąć całą nową wiedzę we własne ramy odniesień i trwać w zgodzie z nowymi odkryciami umysłu człowieka. Ona naprawdę bierze krzyż do statku kosmicznego. Pójście do szkoły oznacza wkroczenie na drogę nauki. Jeśli religia nie pójdzie tą samą drogą z otwartym i krytycznym spojrzeniem, dorosły, który lata odrzutowcami nad oceanem, może religijnie nadal zadowalać się bicyklem. Istotna dla dojrzałej religii jest stała chęć zmiany biegów, integrowanie nowej myśli i rewidowanie stanowisk.

Dojrzewanie: 12–18 lat

Wraz z dojrzewaniem wkraczamy w nową i bardzo krytyczną fazę naszego rozwoju. Niektórzy mogą doświadczać nagłej i gwałtownej przemiany, inni stopniowo wchodzą w nowe rzeczywistości, ledwie zauważając, że to robią.

Nagle albo powoli stajemy wobec faktu, że nie tylko życie na zewnątrz nas jest bardzo skomplikowane, ale równie — albo nawet bardziej — skomplikowane jest nasze życie wewnętrzne. Do tej pory byliśmy bardzo ciekawi wszystkiego, co się dzieje wokół, podnieceni nowymi rzeczami, które widzieliśmy i słyszeliśmy; teraz jednak porusza nas głębokie, niekiedy bardzo dziwne i niepokojące uczucie. Zdają się nas popychać nowe, często mroczne potrzeby, których nie rozumiemy. Tak bardzo przytłaczają nas uczucia ogromnej radości i szczęścia, że nie wiemy, co to oznacza. Stajemy się ofiarami żądzy śmierci, zabijania, ranienia czy niszczenia. Czujemy, że czasami rozdzierają nas najbardziej sprzeczne uczucia i idee: miłość i nienawiść, pragnienie obejmowania i chęć zabijania; pragnienie dawania i żądza brania.

Kto wie, może dotknęliśmy tutaj jednego z ważniejszych rozdroży naszego religijnego rozwoju. Powstaje pytanie, czy możemy pogodzić się i zrozumieć wewnętrzne konflikty w taki sposób, że przez wyjaśnienie i zrozumienie staną się źródłem dojrzałości naszej religijnej postawy. Bardzo często nam się to nie udaje. Niekiedy religię utożsamia się z czystością, schludnością, doskonałym życiem — a każde uczucie, które rzuca czarne palmy na nasze białe prześcieradło, wydaje się antyreligijne. W takim wypadku nie możemy sobie pozwolić na to, by mieć silne potrzeby seksualne, okrutne fantazje albo agresywne żądze. Religia mówi: „Nie!”. Nie przeklinaj, nie kradnij, nie zabijaj, nie masturbuj się, nie plotkuj, nie, nie, nie… Potem jeszcze nauczyciele, którzy mówią nam, żebyśmy byli mili, posłuszni i przyjaźnie nastawieni, zaczynają nas ciągle irytować. Nikt tak naprawdę nie rozumie tego dziwnego nowego świata uczuć wewnętrznych, które sprawiają, że czujemy się tak niepowtarzalni, a jednocześnie okropnie samotni.

Wielu z nas pamięta, jak głęboko pragnęliśmy zrozumienia, jak trudno było nam wyrazić siebie i jak niewielu ludzi było nam bliskich. Poczucie wstydu i winy często czyniło nas strasznie samotnymi i czuliśmy, że jesteśmy hipokrytami, których nikt by nie pokochał, gdyby wiedział, co naprawdę czujemy. W tym okresie możliwe są różne zachowania. Możemy poczuć, że religia jest tak despotyczna, tak odległa od naszych doświadczeń, tak autorytarna i pełna zakazów, że jedynym sposobem rozwiązania tego konfliktu jest ucieczka od niego. Niektórzy mają dość krzyczących od ołtarza księży, inni nigdy nie znajdują zrozumienia dla swych niepokojących uczuć albo nie mogą dłużej znieść oczywistej hipokryzji wielu chodzących do kościoła, a jeszcze inni odpadają — niektórzy powoli, inni w otwartym buncie.

Zdarza się jednak także jeszcze inna reakcja, może bardziej szkodliwa. To tendencja do drastycznego wypierania i tłumienia tej drugiej strony, ciemnych żądz, niechcianego cienia. Wtedy mówimy: „Jesteśmy czyści, bezgrzeszni i chcemy zachować swoją kartotekę niesplamioną”. Pragniemy sprawować całkowitą kontrolę nad sobą, nigdy nie ulegać złym myślom, nigdy nie przeklinać, nigdy się nie upić, nigdy nie zawieść. Chcemy zawsze być doskonali, święci i w pewien sposób tak zadowoleni z siebie, że nic nie zostawiamy Bogu, aby mógł nas zbawić. Idziemy przez życie, jakbyśmy połknęli wielkanocną świecę, surowi i napięci, zawsze w strachu, że sprawy wymkną się nam spod kontroli.

Taka reakcja jest równie szkodliwa jak otwarty bunt, a może nawet bardziej, ponieważ blokuje drogę do religijnej dojrzałości. Istnieje jednak sposób na dojrzałość, kiedy to możemy powiedzieć: „Pewnie, mam słabe punkty, ale to nie czyni ze mnie słabeusza. Mam brzydkie myśli, ale to nie czyni ze mnie brzydala”. Jest to świadomość, że musimy tolerować chwasty, aby zebrać dobrą pszenicę. Gdybyśmy próbowali wyrwać wszystkie chwasty, moglibyśmy także niechcący wyciągnąć cenną pszenicę. Człowiek, który nigdy się nie wścieka ani nie gniewa, nie może też namiętnie zaangażować się w nic pozytywnego. Człowiek, który nigdy nie traci panowania nad sobą, może w końcu nie mieć nic cennego, co mógłby stracić. Ten, kto nigdy nie zawodzi, rzadko cieszy się sobą. Ten, kto nie ryzykuje, może nigdy nie upadnie, ale też nigdy nie odniesie sukcesu.

Bardzo trudno jest każdemu z nas uwierzyć w słowa Chrystusa: „Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Może żaden psycholog nie podkreślał tak bardzo potrzeby samoakceptacji jako drogi do realizacji siebie jak Carl Jung. Dla Junga samorealizacja oznacza integrację cienia. Jest to rosnąca zdolność do zgody, by ciemna strona naszej osobowości wkroczyła do naszej świadomości i w ten sposób nie pozwoliła na prowadzenie jednostronnego życia, w którym tylko to, co jest możliwe do przedstawienia zewnętrznemu światu, zostaje uznane za prawdziwą część nas. Każda część naszego „ja” powinna być przyjęta i włączona, aby osiągnąć wewnętrzną jedność, całość i zupełność. Chrystus przedstawia światło w nas. Został On ukrzyżowany między dwoma złoczyńcami i nie możemy o nich zapominać, a już z pewnością musimy pamiętać o złoczyńcach, którzy żyją w nas.

To jest zadanie na całe życie, ale w okresie dojrzewania mamy prawdziwą szansę, by wypróbować swoją religijną postawę w tym względzie. Konflikt jest oczywisty; rozwiązaniem nie jest bunt ani tłumienie, ale integracja.

Młody dorosły

Tymczasem idziemy do college’u. Co tam się dzieje? College to okres między dwoma domami. Opuściliśmy dom rodzinny, a jeszcze nie poświęciliśmy się własnemu. Nabraliśmy bezpiecznego dystansu do wszystkiego, o czym mama i tato zawsze nam mówili, ale także nabraliśmy dystansu wobec tych, którzy chcą zabrać nam te cudowne wakacje od domowego życia. Nie musimy się już martwić, jak znaleźć kompromis między własnymi ideami i uczuciami a tymi, które należą do rodziców. Z drugiej jednak strony nie jesteśmy jeszcze wobec nikogo w szczególności odpowiedzialni. Czujemy, że czas kształcenia się dobiega końca, ale nie jesteśmy jeszcze zupełnie gotowi, aby zacząć kształcić innych. Krótko mówiąc, żyjemy między dwoma domami i w pewien sposób jest to okres największej wolności w naszym życiu.

W college’u rozwijamy także nowy sposób myślenia. Poznajemy podejście naukowe. Kluczowym terminem staje się hipoteza, kryterium — prawdopodobieństwo, a narzędziem — eksperymentowanie. Tylko na bazie eksperymentu chcemy przyjmować i odrzucać i tylko z poczuciem relatywności chcemy mówić o pewności. Dla rozwoju religijnego lata w college’u mogą stać się idealnym czasem do zmiany naszych religijnych idei i wartości z „narzędzi przejętych z drugiej ręki w narzędzia zdobyte z pierwszej ręki” (Allport). Możemy wystarczająco rozwinąć samoakceptację i twórczy dystans, aby podjąć odpowiedzialne eksperymentowanie.

Podczas nauki w college’u niekiedy rozwija się nowy ważny aspekt dojrzałej postawy religijnej: „Mogę być pewien, nie będąc całkiem pewien” (Allport). Idąc do college’u, zabieramy z sobą wiele pojęć i idei religijnych, które wydają się oczywiste i których nigdy nie kwestionowaliśmy. Pytanie, czy mamy odwagę, by wiele rzeczy postawić pod znakiem zapytania. Czy pozwolimy sobie na zwątpienie, nie tracąc gruntu pod stopami? Tylko ten, kto czuje się bezpiecznie na tym świecie, potrafi ryzykować; tylko ten, kto ma podstawową wiarę w wartość życia, jest wolny, by zadawać pytania, nie czując się zagrożony. Wiara tworzy możliwość istnienia religii poszukiwań pozwalającej na zaangażowanie bez posiadania pewności. Dzięki podstawowej wierze w sens życia potrafimy żyć z hipotezami, bez potrzeby absolutnej pewności.

Człowiek, którego nigdy nie ogarniały żadne religijne wątpliwości podczas studiów, prawdopodobnie chodził w opasce na oczach. Ten, kto nigdy nie eksperymentował z tradycyjnymi wartościami i ideami, prawdopodobnie bardziej się bał, niż był wolny. Ten, kto nigdy nie poddał próbie rady taty lub mamy, prawdopodobnie nigdy nie rozwinął umysłu krytycznego. A ten, kto nigdy nie zirytował się wieloma dwuznacznościami, ambiwalencjami i hipokryzjami w swoim religijnym środowisku, prawdopodobnie nigdy nie był naprawdę z niczego zadowolony. Ten, kto się zirytował, podjął ryzyko. Ryzyko zakłopotania nie tylko rodziców, ale i przyjaciół; ryzyko wyobcowania z przeszłości i zagniewania na wszystko, co religijne, nawet na samo słowo „Bóg”. Ryzyko równe palącej samotności, którą także znosił Jezus Chrystus, kiedy wołał: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił?”.

W college’u często odkrywamy, z bólem i przygnębieniem, że dojrzały wierzący jest bliski agnostyka, a niekiedy mamy kłopot ze stwierdzeniem, które imię bardziej pasuje do naszego stanu umysłu: agnostyk czy poszukujący wierzący. Może są one bliższe sobie, niż mamy skłonność przypuszczać.

Człowiek dorosły

Jednym z aspektów dorosłości, który ma szczególne znaczenie dla naszej religijnej postawy, jest to, że dojrzały dorosły umysł charakteryzuje się jednoczącą filozofią życia. Gdybyśmy potrafili spojrzeć na swoje życie z wysoka, moglibyśmy zastanawiać się, czym tak ciągle jesteśmy zajęci, czym tak podekscytowani, tak zatroskani. Moglibyśmy zapytać wraz z Alfiem: „W końcu, o co w tym wszystkim chodzi?”. Jeśli nie ma prawdziwej odpowiedzi na to pytanie, najbardziej szczerą reakcją może być nuda. Wielu ludzi, którzy przestali widzieć sens w życiu, w codziennych, często zwyczajnie nieciekawych czynnościach, czuje się znudzonych. Nuda to nudności życia odczuwane przez całą drogę do żołądka. To letnia jakość codzienności, która objawia się w powtarzaniu zdania: „Nie obchodzi mnie”. Jeśli zapytamy, co naprawdę znaczy nuda, moglibyśmy powiedzieć: „To izolacja doświadczenia”. To znaczy, że mieliśmy w życiu doświadczenie (dlaczego tu czas przeszły?), które w żaden sposób nie wydaje się powiązane z przeszłością ani z przyszłością. Każdy dzień wydaje się jeszcze jednym kolejnym dniem, obojętnym, bezbarwnym i wyblakłym, takim jak wszystkie pozostałe dni. W takim stanie umysłu potrzeba nam kopniaków — bardzo krótkich, sztucznie wywołanych wstrząsów, które na jakiś czas wyciągają nas z nudy, lecz tak naprawdę nie nadają żadnego znaczenia przeszłości czy przyszłości.

Nuda to życie bez powiązań, wypełnione tysiącem różnych słów, idei, myśli i czynów, które przypominają rozrzucone śmieci w stojącej wodzie. Nuda, która tak łatwo prowadzi do depresji, często może stać się uczuciem przenikającym wszystko, czającą się pokusą, trudną do strząśnięcia. I na pewno, gdy skończyliśmy już szkołę, mamy rodzinę i pracę, takie uczucie głębokiego znudzenia może przytłoczyć nas pytaniem: „Co z tego?”. Teraz mamy wszystko, a za kilka lat na pewno umrzemy, znikniemy i zostaniemy zapomniani. Może ktoś będzie o nas pamiętał tylko ze względu na nasze dziwactwa czy antypatię, którą obdarzaliśmy jakieś zjawisko czy osobę.

W takiej perspektywie twórczą funkcję spełnia dojrzała postawa religijna. Ma władzę jednoczenia, dlatego gromadzi wiele oddzielnych rzeczywistości życia i składa je w sensowną całość. Tysiąc niezwiązanych części układa się razem i pokazuje wzór, którego nie mogliśmy zobaczyć wcześniej. Poszczególne elementy z pozoru nie są związane żadnym sensem, ale z pewnej odległości i w pewnej perspektywie tworzą pełne znaczenia słowo. Podobnie w takiej jednoczącej perspektywie okazuje się, że wiele aspektów życia należy do jednej całości i wskazuje na nieskończoność. To właśnie mamy na myśli, mówiąc, że dojrzała religia nadaje życiu sens, kierunek, objawia cel i formułuje zadanie do wykonania. Może kazać nam porzucić pracę, kraj i rodzinę i poświęcić życie cierpiącym ubogim. Może kazać nam się ukryć w milczeniu, odosobnieniu i kontemplacji klasztoru trapistów.

Tą nową perspektywą jest właśnie to, co nazywamy wiarą. Ona nie tworzy nowych rzeczy, ale nadaje nowy wymiar podstawowym realiom życia. Składa fragmenty naszej osobowości w pełną znaczenia całość, jednoczy nasze podzielone na cząstki „ja”. To źródło inspiracji dla poszukującego umysłu, baza dla twórczej wspólnoty i stała podnieta dla trwałej odnowy życia.

* * *

W ten sposób dotarliśmy do końca naszej wędrówki od magii do wiary. Rozpoczęliśmy ją, zagnieżdżając się w łonie matki jako jedność ze światem, w którym żyliśmy. Z wolna wyzwalaliśmy się z tej magicznej jedności do autonomicznej egzystencji, w której odkryliśmy, że nie jesteśmy sami, ale znajdujemy się w nieustannym dialogu z otoczeniem; i skończyliśmy, składając razem wszelkie różnorodności życia w nową jedność — nie magiczną, ale w jedność wiary.

tłum. Justyna Grzegorczyk

Tekst pochodzi z książki Uczynić wszystko nowe. Zaproszenie do życia duchowego, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Zysk i S–ka.

1 Selma H. Fraiberg, The Magic Years, Charles Scribner’s Sons 1959.
2 H. C. Rümke, The Psychology of Unbelief, Sheeds & Wrad 1962.
3 Tamże.
4 Gordon Allport, The Individual and his Religion, Macmillan 1950.

Od magii do wiary
Henri J. M. Nouwen

(ur. 24 stycznia 1932 r. w Nijkerk, Holandia – zm. 21 września 1996 r. w Hilversum, Holandia) – holenderski ksiądz katolicki, pisarz, laureat Nagrody im. Thomasa Mertona, profesor m.in. Uniwersytetu w Notre Dame, Yale Divinity School i Harvard Divinity School, jeden z najpop...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze